Pomysł na Szwajcarię Centralną trasą Grand Tour of Switzerland

Szwajcarski maj jest upstrzony długimi weekendami jak Polska centrami handlowymi. Na szczęście przedłużone weekendy to świetna okazja do zwiedzania kraju. 4 dni to za mało, żeby pojechać bardzo daleko, a za dużo, żeby kisić się w swoich okolicach i nie zwariować. Idealnie za to, żeby zmienić otoczenie i odkryć coś nowego.

Tym razem na 4-dniowy weekend plan był bardzo konkretny: przemierzenie jednego z odcinków Grand Tour of Switzerland. Wybrałam zaniedbaną jak dotąd Szwajcarię Centralną: Jezioro 4 Kantonów, okolice powstania Szwajcarii i miasteczko związane z legendą Wilhelma Tella, górę Rigi, „Dziki Zachód” Lucerny, czyli Rezerwat Naturalny Entlebuch i Interlaken. Przy wyborze trasy korzystałam z mapy Grand Tour of Switzerland i polskiego przewodnika „Szwajcaria – Przewodnik Samochodowy” Mirko Kaupata i Adriany Czupryn Przyznaję jednak, że podeszłam do tego tematu dość kreatywnie i część miejsc pominęłam, część potraktowałam po łebkach, a inne znacznie poszerzyłam. Nie wyobrażałam sobie również spędzić 5 godzin w samochodzie, żeby zobaczyć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Moja definicja zwiedzania to bardziej oddychanie atmosferą miejsc, picie wina nad jeziorem i dreptanie po ukwieconych łąkach bez zegarka w ręku. Na szczęście szwajcarska trasa Grand Tour jest bardzo elastyczna i pozwala na wybranie „swojego” modelu zwiedzania.

Czytaj dalej …

Szwajcarskie legendy miejskie

Szwajcaria aż się roi od białych dam, smoków, bazyliszków i koto-węży. Tu co drugi dom jest nawiedzony, po Alpach biegają dahu (koziołki z dwoma krótszymi nóżkami po jednej stronie), a nocami do mężczyzn przychodzi demon Toggeli i srodze kusi… Ale to są zwyczajne legendy, a nasz temat to legendy miejskie, czyli opowiadane przez kolegę męża cioci mojej przyjaciółki „najprawdziwsze prawdy” – pozornie prawdopodobne informacje rozpowszechniane jak wirus, jak replikujący się mem w Internecie.

Tylko jest mały problem. Po pierwsze, w Szwajcarii wszystko się różni w zależności od kantonu lub gminy, a po drugie, ten kraj nie ma precedensu. Wobec czego nawet najbardziej nieprawdopodobnie brzmiąca informacja, którą z miejsca klasyfikuję jako legendę miejską, po sprawdzeniu najczęściej okazuje się prawdziwa. Nie można spuszczać wody po 22? Haha, dobry żart! A tu, bach, otrzymuję zdjęcie ogłoszenia o zakazie kąpieli, spuszczania wody, tupania i głośniejszego oddychania w godzinach nocnych… Cafe Fellatio, gdzie pod stołem siedzą gotowe do akcji dziewczyny zaspokajając klientów podczas kawy i gazetki? Cóż za pomysł… A jednak wcale nie taki nierealny – w Genewie właśnie powstaje taka nietypowa kawiarnia. Dzięki Szwajcarii niewiele rzeczy jest mnie w stanie zdziwić!

Dzisiejszy artykuł jest częścią akcji blogerów językowo-kulturowych „W 80 blogów dookoła świata…”. Jeśli interesuje Cię temat miejskich legend z różnych zakątków świata, poklikaj sobie w linki, które umieściłam na końcu artykułu!

Czytaj dalej …

Mityczne stwory i dziwy Szwajcarii – część 2

Wiem, że lepiej „sprzedają się” opowieści polityczno – podatkowo – językowo – realiowe o Szwajcarii! Kto tam w dzisiejszym pędzącym świecie ma czas, żeby zagłębić się w historię o wiedźmach i dziwnych stworach, w które ktośtam kiedyś wierzył? No i co z tego, że wierzył, jak teraz już nie wierzy! I w żaden sposób to nie wpływa na obecną rzeczywistość!

Dlatego te wszystkie artykuły o „magicznej”, dawnej stronie Szwajcarii dedykuję tym, w których tak jak mnie,  historie o mitycznych stworach budzą małą Joankę, która skulona w łóżku przed spaniem słuchała historii mojej babci o zgubionej w ciemnym lesie dziewczynce, którą przed zjedzeniem przez wilki uratowała Matka Boska ze świecą w ręce, albo o tym, że jak w czasie burzy, a dokładniej w trakcie błyskawicy spojrzy się w niebo, to zobaczy się otwierające się niebiosa, a tam Jezusa i Marię. Tyle, że za tą chwilę prawdy zapłaci się utratą wzroku. Czytaj dalej …

Mityczne stwory i dziwy Szwajcarii – część 1

Jeśli ktoś regularnie czyta mojego bloga, to pewnie wie, jak bardzo fascynuje mnie lokalny folklor i ludowe wierzenia, mityczne zwierzęta, wiedźmy, pogańskie bożki i wszelkie inne prechrześcijańskie straszności, w które niegdyś wierzyli starzy górale z alpejskich hal. Jak ktoś przegapił, polecam artykuł o Toggeli (TU), czy słodziutkim Dahu – koziołku o dwóch krótszych, dwóch dłuższych nóżkach (TU).

Dzięki Tolkienowi nasza kultura przesiąknięta jest mitologią celtycką i nordycką. Każdy ma jakieś wyobrażenie, jak wyglądają i gdzie mieszkają krasnoludy, czy gnomy, małe dziewczynki chcą być elfkami, lub czarodziejkami, a chłopcy chcą walczyć z krwiożerczymi ogrami. Niewiele osób pamięta, że nasz słowiański folklor jest równie bogaty, choć dość daleki od celtyckiego. Za to nasze przeszłe wierzenia przeplatają się i dopełniają z mitologią germańską, dlatego w moich opowieściach będziecie mogli na pewno odnaleźć słowiańskie odpowiedniki. (Tak jak jedna z czytelniczek skomentowała historię o demonie nocnym Toggeli – „przecież to nasz polski dusiołek!”). Czytaj dalej …

Legenda o Trychelu, czyli dlaczego krowy mają dzwonki?

Dawno, dawno temu w dolinie Simmentalu, młody pastuszek udał się do jaskini wydrążonej w wielkiej górze, żeby odnaleźć wielki, złociusieńki jak jajca Bazyliszka dzwon Trychel, który wedle prastarej legendy był ukryty wewnątrz góry. Było to jego największemarzenie, ponieważ krowy z wielkiego stada, które wypasał nieustannie się gubiły i ginęły na zdradliwych alpejskich zboczach. Przeto pastuszek miał przerąbane u wyniosłego właściciela stada.

Dzięki legendarnemu dzwonowi o nazwie Trychel krowy by zawsze podążały za przewodnikiem stada, który by nosił to magiczne instrumentum. Dzielny pastuszek szedł stopa za stopą po ciemnej jaskini, która się robiła coraz węższa i węższa. Podłoże stawało się coraz bardziej wilgotne, aż pastuszek w końcu zaczął brodzić w gęstej, brudnej mazi. Nic nie mogło go powstrzymać, ani przerażające upiory Bööggi, które szeptały mu do ucha najstraszniejsze groźby, ani mali strażnicy skarbu Barbegazi, ani Tanzelwurm – okropne montrum z przednią częścią kota, a tylną węża. Czytaj dalej …

Demon Toggeli, czyli co dręczy nocą Szwajcarów…

…jeśli akurat nie są to koszmary o spadku ceny złota.

Czy kiedyś obudziłeś się z głębokiego snu w środku nocy będąc jeszcze gdzieś w krainie między snami a rzeczywistością i poczułeś, że coś bardzo ciężkiego siedzi Ci na klatce piersiowej i uniemożliwia oddychanie? Jeśli tak, to znaczy, że z przepięknej alpejskiej krainy przyleciał do Ciebie nocny demon gór – Toggeli.

Jak wygląda Toggeli?

Nikt nigdy nie widział demona, ale najstarsi górale opowiadają, że jest to górski goblin, który mieszka w Centralnej Szwajcarii w okolicach Lucerny, w Uri, czy Obwaldzie. Toggeli atakuje w czasie najgłębszego snu. Wchodzi przez dziurkę od klucza lub dziury w ścianach (rzadko przez otwarte okna lub drzwi) i skrada się do łóżka ofiary. Siada na klatce piersiowej i dusi pozbawiając oddechu i pozostawiając tylko uczucie przerażenia i pustki. Bruno Imfeld z Obwaldu porównuje to do uderzenia drewnianym młotem, a Klaus Bucheli spod Lucerny opowiada o poczuciu, że tysiące gwoździ wbija się w klatkę piersiową. Nic nie wiadomo, jak wygląda ów demon, oprócz tego, że potrafi zmieniać kształt formę, jak również wniknąć w duszę żywych istot, na przykład zwierząt. Czytaj dalej …