Lepiej mieć rozwaloną szafę niż raka

Tak właśnie sobie powtarzamy ze Stevem od przedwczoraj. Jak nas jednak łapie za gardło żal za tymi tysiącami franków wyrzuconymi w błoto, dodajemy: To tylko mebel. A co, jakbyśmy byli chorzy? A co, jakby ktoś z naszych bliskich umarł? A co, jakby wybuchł pożar (bo jeszcze nie przepisaliśmy ubezpieczenia na nowy adres)?…

Dla niewtajemniczonych: w sobotę przeprowadzaliśmy się na nowo kupione mieszkanie. Wcześniej Steve nie miał czasu szukać ekipy budowlanej w celu remontu, dlatego ja się zobowiązałam, że znajdę jakąś polską, fajną firmę. Poszukiwania opisałam w lipcowym artykule. Myślałam, że wszystko będzie cacy, w końcu z Polakami zawsze jakoś się będzie można dogadać. Czytaj dalej …

Wieża Eiffla w ogrodzie kontra poważna, niepijąca ekipa z Polski

Ostatnio robię się stara i zgredziała, czego syndromem jest to, że zamiast lecieć na Hawaje, a później jeść chleb z dżemem przez pół roku i mieszkać w namiocie, to ja robię remont. Właściwie to nie ja robię remont, tylko mój chłopak, ale jakby to na to samo wychodziło, sama przecież na te Hawaje nie pojadę.

Remont robimy w Szwajcarii, gdzie nie jest możliwe ani sensowne znalezienie szwajcarskiej ekipy remontowej, ale tutaj Ameryki chyba nie odkryłam. Szwajcarzy są drodzy i bardzo wyspecjalizowani w swojej działalności, także na przykład pan od płytek pokręci nosem na przełożenie rury, a pan od podwieszanego sufitu nie zrobi do tego halogenów. A przecież każdy wie, że przy remoncie potrzebny jest niczym nieskrępowany umysł, wiele inwencji i kreatywności. Jednym słowem potrzebna jest polska ekipa! Czytaj dalej …