Oh là là! Catastrophe!

Czyli dalszy ciąg problemów remontowo – elektrycznych. Ci, którzy śledzą mojego bloga, pewnie natknęli się na początku lipca na wpis o moich frenetycznych poszukiwaniach polskiej ekipy remontowej w Szwajcarii. Dalej, na końcu sierpnia odbył się dalszy ciąg tej historii, kiedy to dzielna ekipa partaczy spierniczyła nam parkiet, elektryczność i szafę.

Obecnie trwa trzeci akt tej tragedii, jak to szwajcarska ekipa reperuje nam to, co zostało zepsute. Czyli panele w górę, kute ściany, rozwalone pół sufitu. Taaaakie tam, drobiazgi. Nieważne zresztą, nie ma co płakać nad rozlanym… cementem.

Jak pewnie wiecie, pracuję w domu przez internet, więc pływam z moim biurkiem i komputerkiem pośród bezmiaru gruzu, paneli, kabelków i miłych, ciemnowłosych panów, którzy powtarzają co pięć minut: „Oh là là! Catastrophe!” Czytaj dalej …

Vendange! Vendange!

Vendange! Winobranie! To będzie dooobry rocznik, szczególnie z Vaud z moich okolic. Wyszabrowane winogrona były przepyszne, a i znawcy ponoć już ocenili rocznik 2013 na wyjątkowo udany. Niestety, z tego co się mówi, wino będzie drogie, bo majowe burze zniszczyły w niektórych regionach winorośla aż w 80%. Nie udało się uchronić delikatnych winorośli nawet strzelając do chmur.

Tak, tak, strzelając do chmur – dobrze przeczytaliście. Wino w Szwajcarii traktowane jest śmiertelnie poważnie i gdy tylko na horyzoncie pojawi się jakaś groźnie wyglądająca chmurka, wojsko strzela ze specjalnych armatek, żeby nie dopuścić do powstania gradu, który może zniszczyć uprawy. Na miesiąc przed zbiorem winogron niektórzy rolnicy również chronią owoce owiązując je siatką, albo ustawiają specjalne działka hukowe, które wydają trzykrotny bardzo potężny sygnał dźwiękowy co kilkanaście minut. Dlatego wczesną jesienią w regionie winorośli można się poczuć naprawdę jak w strefie działań wojskowych. Buch – z lewej, buch – z prawej, buch buch buch – z przodu. Nawet najbardziej francuskie ze szwajcarskich piesków już po dwóch dniach strzelania nie przerywają chrapania. Czytaj dalej …

Lepiej mieć rozwaloną szafę niż raka

Tak właśnie sobie powtarzamy ze Stevem od przedwczoraj. Jak nas jednak łapie za gardło żal za tymi tysiącami franków wyrzuconymi w błoto, dodajemy: To tylko mebel. A co, jakbyśmy byli chorzy? A co, jakby ktoś z naszych bliskich umarł? A co, jakby wybuchł pożar (bo jeszcze nie przepisaliśmy ubezpieczenia na nowy adres)?…

Dla niewtajemniczonych: w sobotę przeprowadzaliśmy się na nowo kupione mieszkanie. Wcześniej Steve nie miał czasu szukać ekipy budowlanej w celu remontu, dlatego ja się zobowiązałam, że znajdę jakąś polską, fajną firmę. Poszukiwania opisałam w lipcowym artykule. Myślałam, że wszystko będzie cacy, w końcu z Polakami zawsze jakoś się będzie można dogadać. Czytaj dalej …