Ostatnio byłam w Polsce w lutym. Więcej grzechów nie pamiętam, za to bardzo tęsknię. Tęsknię za tą dzięcieliną, która pała panieńskim rumieńcem. Za tą gryką, jak śnieg białą. Za tym wszystkim przedzielonym jakby miedzą, na której ciche grusze (?) siedzą. (Tyle by było mojej wiedzy o Panie Tadeuszu, sorko.) Tęsknię za tymi szarymi dniami, nawet za polskimi komarami, za pierogami ruskimi i słodziutkim barszczem ukraińskim à la moja mama. Jeżu kolczasty, bessa zaatakowała moje konto bankowe, także na pewno nie da rady się wybrać. Najgorzej, że wszędzie jest taniej niż do Polski, wszędzie dookoła bilety za grosze oprócz Genewa – Polska, tak żeby można było napić się Ciechana i Piwa na Miodzie, zjeść zapiekankę na Placu Nowym i kiełbaskę z Nyski spod Hali Targowej, żurek w Polanowskim i wrócić następnego dnia.
Założę się, że w Krakowie powstało w czasie mojej nieobecności z 5 knajpeczek, które mogłyby być moimi ulubionymi, w Lublinie otworzyli z 5 metrów nowej nawierzchni dróg, a w Krasnymstawie, jak melduje moja mama, jabłonie kwitną jak wściekłe, także będzie dużo jabłek. Pysznych polskich jabłek, soczystych i kwaśnawych jak poranna rosa na trawie. Zjadłabym też zielonego groszku. Ech… koniecznie trzeba będzie przyjechać na Chmielaki w sierpniu. Na święto piwa założę się, że Steve będzie pierwszy w kolejce, żeby się wybrać, a ja może dostanę medal za promowanie polskiej zaściankowej kultury w Szwajcarii. Ech… tęsknię. Czytaj dalej …