Księżna Kate urodziła małego synka. Dzień po porodzie wyszła pozdrowić tłumy w delikatnym makijażu, skromnej sukience i z zawiniętym w estetycznym kocyk dzieciątkiem. Uosobienie zadbanej, szczęśliwej matki. W zasadzie nic wielkiego, nie ma o czym gadać, oprócz jednej znamiennej rzeczy. Oprócz znaczącej większości polskich komentarzy w stylu: „i co z tego?”, czy „kogo obchodzi jakiś bachor?”, można było zauważyć następujące: „biedna Kaśka, ja na drugi dzień po porodzie leżałam ledwo żywa w wyciągniętym dresie”, „no nie, nad nią chyba przez kilka godzin pracował sztab specjalistów, żeby tak wyglądać po porodzie!”, czy „ja włosy umyłam dopiero chyba po tygodniu, bo nie miałam kiedy”.
Moja koleżanka Szwajcarka dwa miesiące temu urodziła dziecko. Mój chłopak ma być jego ojcem chrzestnym, więc dzień po porodzie zjawiliśmy się w szpitalu z koszykiem ubranek, zabawek i butelką dobrego wina (ach, Ci Helweci!). Jak wyglądał szpital, to nie skomentuję, bo to temat na oddzielny artykuł. Dodam tylko, ze zapytałam: „Kochanie do szpitala się wchodzi przez galerię sztuki?”, a jak otrzymałam odpowiedź negatywną: „Ale to szpital prywatny?” I tu znów pudło. W pokoju, gdzie miała się znajdować Sophie powitał nas ojciec dziecka z położną i małym zawiniątkiem. Gdzie Sophie? Na to położna: skorzystała z usług kosmetyczki domowej. Będzie dostępna dopiero za jakąś godzinę, a ja tutaj zajmuję się małym razem z tatusiem. Czytaj dalej …