Homofobia przestępstwem?

9 lutego 2020 roku Szwajcarzy zdecydują w referendum ogólnokrajowym, czy dyskryminacja ze względu na orientację seksualną będzie karana. Obecnie szwajcarski kodeks karny uznaje za przestępstwo wyłącznie dyskryminację rasową, etniczną i religijną. 14 grudnia 2018 roku parlament przegłosował, że do tego przepisu dołączy ochrona przed homofobią jak w Austrii, Holandii, Danii i Francji. Jednak w Szwajcarii każda zmiana prawa może być oddana pod referendum – wystarczy tylko zebrać 50 tysięcy podpisów w 100 dni, co nie jest trudne w tak zaangażowanym społeczeństwie. Tak też się stało w tym wypadku. Komitet referendalny stworzony przez ultrakonserwatywne grupy (niereprezentowaną w parlamencie Federalną Unię Demokratyczną i młodych partii SVP) oświadczył, że wprowadzane przepisy uderzają w wolność słowa, a osoby homo- i biseksualne nie potrzebują specjalnej ochrony. Kto ma rację? Zanim wejdę trochę głębiej w temat referendum, chciałabym odmalować jego tło – obecną sytuację osób nieheteroseksualnych w Szwajcarii.

Autor: Yoan Hornung, Źródło: Unsplash
Czytaj dalej …

Tęczowy świat w krainie z krzyżem na fladze

Szwajcaria to kraj paradoksów. Jej symbolem są rolnicy wypasający bydło na alpejskich halach, ale również eleganccy zuryscy bankierzy z teczką i w okularach z grubą oprawką. To tutaj kobiety otrzymały prawo do głosowania najpóźniej w Europie, a jednocześnie są o wiele bardziej wyemancypowane i asertywne od generalnie bardziej tradycyjnych i zahukanych Polek. Tutaj doskonale współgrają katoliccy górale z protestanckimi mieszczuchami z Genewy, tolerowane są miękkie narkotyki, prostytucja i eutanazja są legalne, a jednocześnie tylko 11% Szwajcarów deklaruje, że nie wierzy w Boga. Progresywne ustawy zadziwiają nawet najbardziej liberalnych Holendrów, a jednocześnie większość Szwajcarów dość wcześnie zakłada rodziny i (przynajmniej „nowe pokolenie”) rozwodzi się o wiele rzadziej niż my i rodzi więcej dzieci. Czytaj dalej …

W weekend ma padać, więc koc, herbata, pies i Adèle

Nigdy jeszcze nie produkowałam żadnych wpisów filmowych, ale po wczorajszej sesji przed telewizorem nie mogę się powstrzymać, żeby podrzucić Wam świetny tytuł do powolnej konsumpcji. Powolnej konsumpcji, ponieważ film „Życie Adeli” trwa (bagatela) 3 godziny. Wiem, wiem, długo, część z Was pewnie się wystraszy, ale uwierzcie, film jest wart każdej swojej sekundy. I podpisuję się pod tym ja, Joanna L., pseudonim Dżo, swoimi wszystkimi dwudziestoma pięcioma rękami, nogami i wszelkimi organami wewnętrznymi. Nawet zdechła wątroba się podpisuje, choć niemrawo.

Co „Życie Adeli” (oryg.: „La vie d’Adèle”, a Anglicy się popisali: „Blue is the Warmest Color”) ma wspólnego ze Szwajcarią? No, w sumie nic, oprócz tego, że film jest francuski, więc można sobie podszkolić język w ciągu tych 3 godzin. Film przedstawia nam historię takiej jednej miłości. Notabene jest to miłość lesbijska, jednak nie klasyfikuje to tego filmu w kategoriach kina queer. Historia jest tak uniwersalna, że mogłaby się właściwie zdarzyć pomiędzy zarówno Adelą i Emmą, jak i Kasią i Tomkiem.

Adelę poznajemy jako zadziorną 15-latkę, która poszukuje swojej tożsamości. Od razu można zauważyć, że dziewczyna jest sto razy bardziej dojrzała niż jej rozbawione towarzystwo ze szkoły. Jej koleżanki żyją chwilą, Adela wydaje się, jakby na coś czekała. Co nie znaczy oczywiście, że dziewczyna sobie odmawia nastoletnich szaleństw – bynajmniej – Adela smakuje wszystkiego co zakazane w tym wieku, jednak jej wyraz twarzy pokazuje, że tak naprawdę nie jest tam obecna. Ten głęboki smutek oczywiście przyciąga do niej jak magnez wszystkich, którzy chcą choć na moment dotknąć jej tajemnicy. Czytaj dalej …