– Patrz, nasz Andre wrzucił zdjęcie na facebooka – cieszyła się moja szwajcarska sąsiadka, zadbana 70-latka, pokazując swojemu mężowi zdjęcie na smartfonie – napisał, że przejechał dziś aż 200 kilometrów rowerem.
– Phi – parsknął sąsiad i odrzucił komórkę – na leciutkim rowerku i w tych ciuszkach. 200 kilometrów to my robiliśmy co trzecią noc, w Alpach, nieraz w śniegu, dźwigając 75 kilogramów na ciężkim rowerze bez przerzutek. Karabin wbijał nam się pod żebra. A i zdjęciem nie można było się pochwalić.
Uśmiechnęłam się, bo sąsiad zastosował typową historię a la polski dziadek „szedłem do szkoły 7 kilometrów przez bagna pod górę, a wracałem też pod górę. Po drodze walczyłem z niedźwiedziem, głodnym wilkiem i trzema bobrami. A w domu trzeba było napalić w piecu i nakarmić stado kóz i rodzeństwa”, ewentualnie historię w stylu dziecko z lat 80-tych: „bawiliśmy się na podwórku od świtu do nocy. Nieraz ktoś nie wrócił, ale kto by się tym przejmował. Telewizor był jeden w powiecie, ale to nic, bo program był też tylko jeden i oglądaliśmy go wszyscy przez lornetki…”. Wiecie sami, o co mi chodzi. Historie z młodości są zawsze cudownie absurdalnie wyolbrzymione, żeby ukazać nieporadność młodego pokolenia.