Za kilka dni Święto Zmarłych. Niektórzy pastują nagrobek stryjenki szwagra i kozaki wygrzebane ze strychu. Inni po raz pierwszy od świąt wyprowadzają z garażu stare Mercedesy, bo przecież kozaki są do wyglądania, a nie do marszu na cmentarz. Jeszcze inni… siedzą na emigracji i z nostalgią wspominają paskudny zapach pasty „Grobix”, poparzone palce i złowrogie spojrzenia babci „że też nie chciała nałożyć tego futra, w którym by przyćmiła pół wsi”. I wybiła zapachem pół wsi, droga babciu, także przepraszam, idę w kurteczce – żulerce i niech wszyscy na mnie fukają, że biedna. Ale teraz, po latach, to nawet bym to futro nałożyła (ale tylko w komplecie z maską typu słoń) i powypalała sobie dziury w rękawiczkach zapalając znicze i poszła w nocy na taki przepięknie płonący polski cmentarz…
Tak to jednak jest, Panie i Panowie, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Dla moich zmarłych przodków zapalę znicz na balkonie – znicz made in Poland, notabene, dostępny tu w wielu sklepach, a dla żywych kamratów – emigrantów napiszę krótką ściągę z interesujących grobów w Szwajcarii.