Dzisiaj nawiedzą nas zakupowe historie inspirowane moim odkryciem roku – rolnikiem Albertem. Już dawno temu rozpoczęłam poszukiwania jakiegoś sympatycznego rolnika z okolicy w celu zakupu jego płodów… rolnych oczywiście. Bo po co w zasadzie ja mam płacić wielkim sieciom handlowym za pomidory, które prawdopodobnie zwiedziły więcej świata niż ja lub jabłka standardowej wielkości i koloru aż śliskie od pestycydów i innego syfu. Wolę zapłacić rolnikowi do łapki i przynajmniej znać mamę i tatę mojej sałaty i wszystkie jej zielone, liściaste siostry.