Są takie miejsca, które niosą ze sobą pewne obrazy. Typu: myślisz – Kraków, widzisz Rynek z Sukiennicami, myślisz – Gdańsk, widzisz Neptuna z trójzębem. A czasami jest odwrotnie – jest nazwa, a obrazu nie ma (zwykle, gdy w tym miejscu nigdy nie byliśmy ani z niczym nam się nie kojarzy). Gorzej jeszcze, gdy mamy pewien obraz, a nazwa nijak nam nie przychodzi do głowy.
Tak było na samym początku mojej szwajcarskiej przygody. Jeszcze przed przyjazdem do Szwajcarii, koleżanka pokazała mi przepiękne zdjęcie wodospadu. Wyobraźcie sobie – olbrzymi, spieniony wodospad, a po środku skała, która przez długie tysiąclecia opiera się temu żywiołowi. I w centrum, jak jakiś przedziwny kontrapunkt, idealnie kwadratowa czerwona flaga z równoramiennym krzyżem. Pamiętam to zdjęcie jakbym widziała je dziś. Z miejsca się tym zachwyciłam. Koleżanka oczywiście powiedziała, gdzie to zdjęcie zostało zrobione, ale szybko wyrzuciłam to z pamięci. Nie miałam pojęcia, że wkrótce przeniosę się do kraju z wodospadem z moich marzeń.
Gdy wylądowałam w Szwajcarii, zadzwoniłam do koleżanki.
– Cześć Ania, pamiętasz zdjęcie takiego świetnego szwajcarskiego wodospadu, które mi kiedyś pokazywałaś? Pamiętasz, gdzie to było?
– Yyyyy wodospadu w Szwajcarii? Dziewczyno, jest ich tysiące!
– No, ale taki wielki, ze skałą i flagą?
– Ze skałą? No, to też mi punkt charakterystyczny podała, ja nie mogę… A flaga tu jest na każdym domu!
I w taki sposób nie dowiedziałam się, jaką nazwę mam przypisać obrazowi z mojej głowy. Ciekawi Was, o co chodziło?
- Przełom Renu
Największy wodospad Europy znajduje się w Szafuzie (niem. Schaffhausen). O tę słynną skałę na środku wodospadu rozbija się w każdej sekundzie setki metrów sześciennych wody, aby potem z prawdziwym impetem spaść z wysokości 23 metrów tworząc wodną mgłę, która osiada na rzęsach rozmazując najbardziej wodoodporne makijaże.
Najlepiej oglądać wodospad ze statku, który dopływa nawet do platformy widokowej na skałach.