„Ala ma kota” znaczy po szwajcarsku „Lumpi ist mein Hund!”

„Ala ma kota” znaczy po szwajcarsku „Lumpi ist mein Hund!”

Czy pamiętacie swoje pierwsze przeczytane zdane z elementarza: „Ala ma kota”? Ja przyznaję, że nie pamiętam nic, oprócz tego, że w sprawę był również uwikłany pies o imieniu As i koleżanka (siostra?) Ali – Ola.

Francuskojęzyczni Szwajcarzy mają również taką książkę, która obecnie ma status kultowej – „Vorwärtz 1”. W latach 80 i 90-tych była to obowiązkowa książka do nauki języka niemieckiego dla wszystkich małych francuskojęzycznych Szwajcarów. Ale baaa…to nie byle jaka książka. Nie wiem, co spożywał przy tworzeniu tej książki jej autor, ale udało mu się osiągnąć niezapomniany efekt. Po pierwsze estetyka książki utrzymana jest w psychodelicznym, nieco koszmarnym klimacie lat 70-tych. Po drugie, autor wyciągnął i wyostrzył wszelkie stereotypy dotyczące płci, narodowości, klasy średniej i języka niemieckiego uzyskując zamierzenie bądź niezamierzenie komiczny efekt przerysowania. Czytaj dalej …

Koleją na fałszywych blachach

Właśnie przeczytałam fajny artykuł w Le Matin na temat nieudolnych fałszerstw biletów kolejowych, więc dziś pobawimy się w „Znajdź błąd”. Czyli coś dla młodych detektywów, lub też fanów ortografii języka niemieckiego lub francuskiego.

Uwaga, pierwsza zagadka. Co może wskazywać na to, że ten bilet jest fałszywy?

Czytaj dalej …

En français, s’il vous plaît!

Dowcipasek po angielsku na dzień dobry.

Na zajęciach języka francuskiego w angielskiej szkole:

-Madame, can I use the toilet?

– En français, s’il vous plaît!

-Madam, I need to oui oui!

Przepraszam wszystkich nieanglojęzycznych, ale dowcipasek nie był przetłumaczalny na polski bez utraty puenty. Jakby co, mała pomoc dla wszystkich, którzy nadal marszczą czoło. Wee-wee to tak jakby po angielsku siusiu.

To taki poradnik, jak zrobić, żeby było taniej!

Wszyscy wiedzą, że Francuzi są niezwykle francuskocentryczni i w typowej francuskiej kawiarence nie da rady bez znajomości choćby kilku słów w języku Monteskiusza. Czytaj dalej …

Pas de bras, pas de chocolat!

Niektórzy już się pewnie domyślili, że uwielbiam pisać artykuły na bloga w samolocie. Pisanie w samolocie jednak ma to do siebie, że trzeba do tego używać wyłącznie mózgu, wszelkie pomoce typu ciocia Wikipedia, wujek Google, chłopak Steve odpadają.

Dlatego dzisiejszy wpis będzie o pewnym francuskim powiedzeniu, które jest tak absurdalne i jedzie po wszystkich najgorszych stereotypach, że powinno być zakazane, tfu tfu, obłożone ekskomuniką i karą dożywotniego pozbawienia wolności. Natomiast wbrew wszystkiemu powiedzenie ma się dobrze i – przynajmniej w Romandii – jest naprawdę bardzo popularne i…według mnie przekomiczne. Powiedzenie „pas de bras, pas de chocolat” (czyt: pa de bra, pa de szokola), czyli „bez rąk nie ma czekolady” pochodzi od pewnego dowcipu:

–       Mamo, mamo, czy mogę czekoladę?

–       Tak synku, weź sobie, jest w tamtej szafce.

–       Ale mamo, przecież wiesz, że nie mam rączek!

–       Ha! Pas de bras, pas de chocolat! (Nie masz rączek, to nie ma czekolady.) Czytaj dalej …

Kolędy francuskie z ciocią Basią i dziadkiem Ziutkiem

Nie wiem, jak Wasze rodziny, ale moja wprost uwielbia śpiewać kolędy. Wigilia wygląda tak, że już na wstępie po modlitwie, a przed dzieleniem się opłatkiem ciocia intonuje „Bóg się rodzi”, jemy, cieszymy się prezentami, jemy, a potem mama wszystkim rozdaje śpiewniki, jemy i męczymy kolędy (i jemy). Dosłownie męczymy, bo mama wynalazła skądś śpiewnik, w którym wszystkie kolędy mają po trzydzieści zwrotek, a my tak jedna po drugiej, nie zaniedbując żadnej zwrotki ani linijki. Czasem sobie czymś przygrywamy, ale od kiedy po pijoku kroiłam chleb na mojej gitarze tak namiętnie, że wykroiłam w niej sporą dziurę, to nie ma za bardzo na czym. No nic, może w tą Wigilię wpadnie jakiś akordeon czy trąbka.

Ale nic tam. Brak przygrywki nam nie przeszkadza, zawsze włączamy płytę z podkładem z jakimś Krawczykiem, czy Steczkowską. Najtrudniej jest jednak znaleźć jakieś wykonanie, które by nie męczyło ucha. Zwykle ktoś albo pieje, albo tak zmienia kolędę, że ja nie nawet nadążam, a moja 70-letnia ciocia jeszcze śpiewa „głos się rozchodzi”, gdy młody Cugowski, czy jakaś inna fąfą gwiazdka już dochodzi do „czem prędzej”. Także jest wesoło najogólniej w świecie. Wszyscy tak bardzo lubią to śpiewanie, że jak dochodzimy do końca śpiewnika to robi nam się markotnie, aż do chwili, kiedy ktoś wpadnie, że robimy powtórkę z rozrywki i śpiewamy wszyściutko od samiutkiego początku. Czytaj dalej …

Zakazana kotka

Czyli jakiego słowa nie radzę używać po francusku.

Moja koleżanka Hiszpanka znalazła wymarzoną pracę na uniwersytecie. W czasie lunchu przy stole zebrali się wszyscy pracownicy naukowi. Rozmowa zeszła na koty (dobrze, że nie na psy), ponieważ się okazało, że dyrektorowi zmarł ukochany kot. Na to moja koleżanka krzyknęła:

-Oj biedaku, w takim razie musisz koniecznie do mnie przyjść pobawić się z moją kotką!

Wszyscy zamarli. Dyrektor spąsowiał jak pensjonarka, a rodaczka Cervanteza analizowała przez resztę dnia, co też ona takiego powiedziała. Przecież wszystko się zgadza niby! Une chatte to kotka po francusku, jakby nie patrzeć! Czytaj dalej …

Oh là là! Catastrophe!

Czyli dalszy ciąg problemów remontowo – elektrycznych. Ci, którzy śledzą mojego bloga, pewnie natknęli się na początku lipca na wpis o moich frenetycznych poszukiwaniach polskiej ekipy remontowej w Szwajcarii. Dalej, na końcu sierpnia odbył się dalszy ciąg tej historii, kiedy to dzielna ekipa partaczy spierniczyła nam parkiet, elektryczność i szafę.

Obecnie trwa trzeci akt tej tragedii, jak to szwajcarska ekipa reperuje nam to, co zostało zepsute. Czyli panele w górę, kute ściany, rozwalone pół sufitu. Taaaakie tam, drobiazgi. Nieważne zresztą, nie ma co płakać nad rozlanym… cementem.

Jak pewnie wiecie, pracuję w domu przez internet, więc pływam z moim biurkiem i komputerkiem pośród bezmiaru gruzu, paneli, kabelków i miłych, ciemnowłosych panów, którzy powtarzają co pięć minut: „Oh là là! Catastrophe!” Czytaj dalej …

Bolą mnie szynki!

Uprzejmie donoszę, że znajduję się w mieście Amsterdam, gdzie dumam właśnie nad kawą nad naszymi okropnymi zwyczajami językowymi. Naszymi, czyli moimi i mojego chłopaka – Szwajcara. Jakby ktoś jeszcze gdzieś nie doczytał w poprzednich postach, rozmawiamy ze sobą w 95% po angielsku. Te pozostałe 5% to niemiecki, jeśli nie mamy słówka po angielsku i po francusku, polski (czyli ulubione słowa Steva po polsku: dobranocing, kurwa, uczą się, długopis, fatalnie, dobry wieczór, pszam, mała piwo, dwa piwo, duża piwo, dobra piwo, nalej) i dalej francuski w tych krótkich chwilach, kiedy dopadają nas rwące wyrzuty sumienia, że lepiej dla mnie byłoby, jakbyśmy rozmawiali w tym właśnie języku.

Jeśli chodzi o komunikację, to wyrabiamy 100% normy. Natomiast jeśli chodzi o formę naszych wypowiedzi, to naprawdę wstyd! I ja jestem tłumaczką! Pocieszam się, że legendy mówią, że genialni polscy tłumacze mówili naprawdę beznadziejnie, a o ich akcencie się nawet nie wspomina. Czytaj dalej …

Dlaczego Francuzi się śmieją ze Szwajcarów? Czyli co-nie-co o akcentach i odmianach!

Mówią, że krokiem milowym w nauce języka obcego jest moment, w którym zaczynasz słyszeć regionalizmy i dziwne akcenty w tym oto języku. Otóż, wszem i wobec muszę się Wam pochwalić – ostatnio zrozumiałam, o co chodzi ludziom, którzy się podśmiechują z akcentu języka francuskiego rodem z Tuluzy! Jak dotąd każdy, kto mówił lepiej ode mnie po francusku (czyli – nie oszukujmy się – 99% osób, które się tym językiem posługują) miał według mnie obłędny, romantyczny i szarmancki akcent. Teraz to się zmieniło! Ha! I’m goooooood!

Niestety imitacja tego akcentu w moim wykonaniu jest tak niesamowicie uboga… Jak zacznę się zastanawiać nad wymową, to ucieka mi sens. Na moim ostatnim intensywnym kursie języka francuskiego dostaliśmy zadanie, żeby nagrać kawałek tekstu po francusku. Mogliśmy pracować nad tym tekstem i doszlifowaniem wszystkich niuansów wymowy dosłownie przez kilka dni. I co z tego, jak po wielu próbach moje nagranie brzmiało tak, jakby przepiękny francuski tekst przeczytała taka właśnie pani: Czytaj dalej …

Solidarni w nienawiści

Szwajcaria to kraj wielce nietypowy, jak wszyscy wiedzą. Nie dość, że podzielony jest na 26 kantonów i w każdym kantonie obowiązuje inne prawo, święta wypadają w inne dni i mówi się w innych językach, to jeszcze jego obywatele zdecydowanie różnią się mentalnością w zależności od miejsca zamieszkania.

Co to oznacza w praktyce? Szwajcarzy niemieckojęzyczni to tacy Niemcy do kwadratu, a Szwajcarzy francuskojęzyczni to Francuzi do kwadratu. Natomiast Szwajcarzy włoskojęzyczni nie są wcale Włochami do kwadratu, tylko hmmmm… Szwajcarzy mówiący w języku romansz prawie już wyginęli, chowają się gdzieś w wysokich górach w odciętych od świata wioskach (tylko 0,6 % mieszkańców). Czyli jak można streścić w jednym zdaniu mentalność Szwajcara z części niemieckojęzycznej? Należy wziąć wszystkie stereotypy odnośnie Niemców, nasilić ich intensywność do potęgi entej i wyjdzie Szwajcar niemieckojęzyczny jak znalazł! Szwajcarzy francuskojęzyczni za to łatwiej się porozumieją ze swoim kolegą z Paryża, niż z Zurychu i codziennie oglądają France24. Analogicznie Szwajcarzy włoskojęzyczni powinni być głośni, flirciarscy i beztroscy. Zapytałam o to mojego partnera z tandemu językowego, Fabio, który pochodzi z kantonu Ticino. Otóż nic takiego – Szwajcarzy włoskojęzyczni są bardzo zamknięci w sobie i według niego, nienawidzą wszystkich dookoła. Jak to wygląda w praktyce? Mieszkańcy Locarno nienawidzą mieszkańców Lugano i na odwrót. Mieszkańcy wiosek pod Lugano nienawidzą mieszkańców Lugano i na odwrót. Wszyscy Szwajcarzy włoskojęzyczni nienawidzą Włochów, ale! również Szwajcarów niemiecko- i francuskojęzycznych. Czytaj dalej …