W sumie to będzie dziś na temat znajdowania przyjaciół w Szwajcarii, ale ustawiłam te problemy koło siebie, ponieważ jeśli komuś się uda napaść na bank, to przyjaciół w Szwajcarii też pewnie uda mu się odnaleźć. Jak to się mówi: podobny ciężar gatunkowy czynu.
No ale my tu haha hihi, a problem jest. Nie wszyscy mają tę przyjemność przyjazdu do Szwajcarii na kontrakt do międzynarodowej firmy pełnej gotowych na nowe znajomości ekspatów. Takie osoby mogą przepracować w Szwajcarii lat dziesięć i ze Szwajcarami mieć kontakt tylko podczas zakupów, a z języków narodowych to znać tylko Bonjour, opcjonalnie Gruezi. I najczęściej takie osoby nie cierpią na brak znajomych, tylko po trzech latach pytają się refleksyjnie małżonka: „Tadzik, a czy ty kiedyś na oczy widziałeś jakiegoś Szwajcara? Może my pojedźmy kiedyś w Alpy, cooo? Dzieciaki krowę zobaczą, a my wreszcie oryginalnego Szwajcara!”
Najczęściej jednak przyjeżdżamy tu sami, do firmy pełnej lokalsów albo jako partner / partnerka naszego lubego, który się spełnia zawodowo w Szwajcarii, a my też… chcielibyśmy… I wtedy co? Klops. Przyjaciół w przedszkolu się po prostu ciągnęło tak długo za warkoczyk, aż się zaprzyjaźniali. W szkole trzeba było wypić tego litra na wycieczce szkolnej, a gdy kumpel z ławki przez cały następny dzień krył nasze rzyganie po krzokach przed sorką to wynikała z tego najczęściej przyjaźń do końca życia. Na studiach było już trudniej, ale po wypłakaniu się Zośce i Kaśce w ramię po niewiernym kochanku i niezdanym egzaminie, dało się również coś z tego ulepić. W pracy w Polsce jeszcze trudniej – ale zostawali nam wszyscy znajomi i przyjaciele z dzieciństwa, także tej pustki nie odczuwaliście. A tu przyszło Wam wyjechać do Szwajcarii. Po początkowych achach i ochach i fto fefdziesiątym samotnym wieczorze / wieczorze z tym samym znanym jak wszystkie dowcipy Joeya z „Przyjaciół” mężem zaczynamy czuć potrzebę wyjścia gdzieś na piwo i tańce, obgadania tego i tamtego, wyżalenia się na męża złośnika pospolitego i dzieci niejadki zwyczajne. A tu pustka…
Nie ma co gderać i narzekać: trzeba tych przyjaciół znaleźć. Ale gdzie, jak wszyscy w pracy jedzą lunche z nosem w ipadzie, w knajpach siedzą z własnymi przyjaciółmi, a na spacerach noszą słuchawki w uszach? Oto mój prywatny niezbędnik przyjaciołodajny w Szwajcarii:
1) Kursy językowe. Nie działa to zawsze, ale powiedzmy, że masz jakieś 70% szans, że na kursie poznasz kogoś fajnego, multi-kulti, z jakąś ciekawą historią do opowiedzenia z odległej nam kultury i samotnego jak palec albo pies. Część kursów oferuje wspólne wyjścia „na miasto” – w ofercie kulturalnej przodują przede wszystkim kursy intensywne i wakacyjne. Najmniej wyskokowo jest natomiast na kursach wieczorowych (takich standardowych 2 razy w tygodniu).
2) Internations. Jest to po prostu internetowa wspólnota ekspatów w określonym mieście / regionie. Żeby się do niej dostać, należy otrzymać zaproszenie lub się samemu zarejestrować. To nie jest drugi fejsbuk, ponieważ ambasadorzy Internations organizują całkiem rzeczywiste spotkania „na żywo”, jest również wiele grup spotykających się na wspólny jogging, brunch, zwiedzanie okolic, jogę i gotowanie.
3) Glocals, expat.blog. Inne grupy zrzeszające ekspatów w różnych miejscach świata. Działają całkiem prężnie zarówno spotkania „na żywo”, jak i wirtualne porady i pogawędki.
4) Forum Polacy w Szwajcarii.ch. Przez jednych kochane, przez innych znienawidzone – sami wiecie, jakie są tutaj stereotypy. Fakt jest faktem, dzięki tej grupie da się bardzo wiele dowiedzieć na temat formalności, realiów i nowości (jak się tylko przebrnie przez te wszystkie posty urodzonych polonistów, wielbicieli słowa „Polaczki” i „polska”).
5) Grupy na facebooku, szczególnie największa Polacy w Szwajcarii. Jak wyżej – da się wiele dowiedzieć, organizowane są spotkania na piwo, kawę, grilla, piłkę i wspólne pilnowanie dzieci – ale trzeba mieć nieco oddechu i dystansu.
https://www.facebook.com/groups/29334641665/
6) Tandemy językowe. Znakomita metoda poznania nowych ludzi. Akurat ja nie miałam spektakularnych rezultatów spotykając się z moim partnerem z tandemu, ale to nie znaczy, że jest to reguła.
7) Kościół polski, kościół szwajcarski, kościół z Honolulu. Kościoły w Szwajcarii (jakiejkolwiek proweniencji) to oczywiście miejsce społeczne i towarzyskie, gdzie po mszy dzieją się zwykle sprawy kuluarowe. Znam kilku Polaków, którzy jak w Polsce nigdy nie chadzali do kościoła, to w Szwajcarii zaczęli nie dla porywających kazań, ale właśnie ze względów na après-msza.
8) Wspólne zainteresowania łączą! Kurs jogi, robienia na drutach, języka chińskiego, gotowania, żeglarstwa – to taki truizm, ale lubimy o tym zapominać.
9) Zdejmij słuchawki z uszu, wyłącz ipada, schowaj komórkę do kieszeni i rozejrzyj się! Może na ławce siedzi fajna dziewczyna, może się dosiądziesz w zatłoczonej knajpce do jakiegoś sympatycznego nerda! W Szwajcarii zagadywanie nieznajomych uchodzi bez szwanku – tutaj gadkę-szmatkę praktykuje się z sąsiadami i nieznajomymi, i zdarza się, że ktoś zagada w autobusie o głupiej pogodzie, czy o tym, że masz ładną torebkę, czy fajne okulary.
10) Przyjaźń ze Szwajcarami. Jeśli ktoś opuścił ważny rozdział na temat zaprzyjaźniania się ze Szwajcarami, to zapraszam TU. Czas jest tutaj naszym sprzymierzeńcem. Szwajcarzy potrzebują bardzo dużo czasu na zaprzyjaźnianie, dlatego ostrożnie sadź te delikatne ziarenka przyjaźni i czekaj. Bez żadnych gwałtownych prób przebicia się przez tą skorupę do wnętrza. Gwarantuję, że za jakieś 20 lat będziecie mieli najlepszego przyjaciela pod słońcem, który literalnie da się za Was pokroić.
Asiu, świetny wpis i trafne uwagi! 🙂
Szczerze mówiąc trochę mnie ubiegłaś bo sama jestem w trakcie pisania postu o tej samej tematyce. Nic jednak straconego, swój wpis dla przypomnienia opublikuję za jakiś czas 🙂
Dzięki Ania! Ale pisz, na pewno masz jakąś inną perspektywę i też wydaje mi się, że nie pokrywa nam się wielu czytelników! (chociaż w zasadzie nie wiem)
Ale dlaczego nie ma praktycznych wskazówek o tym, jak rozbić bank? 🙁 będzie druga część artykułu na ten temat? 😛
A tak serio, to zawitałam kiedyś przypadkiem na jakąś internetową grupę Polaków-w-pewnym-zagranicznym-mieście i bardzo niemiłe wrażenie zrobili tam na mnie ludzie, którzy ostentacyjnie gardzą „Polaczkami” a sami najwyraźniej są jedynym na świecie, wyjątkowym egzemplarzem który takim Polaczkiem nie jest. Pewnie to faktycznie wyjątki, ale podejrzewam że to może zniechęcać do zagłębiania się w takie grupy.
O-o! Spojler! O stereotypach odnośnie tych „Polaczków” będzie w następnym wpisie 🙂 Też się tym sama zainspirowałam, żeby napisać więcej na ten temat.
Też się pytam, gdzie wskazówki dotyczące banku?!
Podobno Niemcy też nie są skorzy do zawierania szybkich przyjaźni, czy szybkiego przechodzenia na Ty. Co do przechodzenia na Ty, mogę to potwierdzić. Ale przyjaźnić się nie próbowałam jeszcze 😉 Bardziej takie znajomości się pojawiały 🙂
Wskazówki odnośnie rozbicia banku też się właśnie tworzą;)
Można też sobie kupić psa 😀 Tylko jakiegoś wybitnie ślicznego i koniecznie niewielkich rozmiarów 🙂 Poznanie wszystkich babć-psiar w okolicy murowane 😛 Jak się ma więcej szczęścia, to można trafić na zbłąkaną męską duszę 😀 Jeśli wspólne obradowanie z nad psiej kupy nie zaowocuje przyjaźnią, zawsze takie rozmowy można potraktować jako darmowe lekcje francuskiego 😉
PS Dzięki psiurowi poznaliśmy przecudowną starszą panią (l. 77), która swoją energią mogłaby obdarzyć pół planety. Ostatnio była z nami w kinie 🙂 A w przyszłym tygodniu idziemy do niej z rewizytą na aperitif 🙂
Racja! Psy! Chociaż w ten sposób można również napytać sobie chyba wrogów;)
No tak, zapomniałam dodać, ze psiur koniecznie musi byc niemowa 😉
Ja bym nawet dodała, że w Szwajcarii przynajmniej musi się nie poruszać galopem, ale dostojnym truchtem ;)))
Chcac wygrac ksiazke (KONKURS) pisze „jakis ciekawy komentarz”…