Na wojnie w Ferney-Voltaire, czyli cosobotnie szwajcarskie zakupy we Francji

W sumie w tytule jest małe przekłamanie. Tak naprawdę nie jeździmy co sobota do Francji na zakupy. Do Francji wybieramy się, jak trzeba nam kupić coś naprawdę konkretnego (rower, opony zimowe, dywan itp.). Tym razem padło na nowe okulary. A dlaczego?

Otóż w piątkowy wieczór wybraliśmy się na festiwal alternatywnych filmów LUFF do Lozanny, gdzie notabene natrafiliśmy na nigdy nie spotykane wcześniej skupisko hipsterów w Szwajcarii. Tyle że podczas filmu ja nie byłam w stanie dostrzec napisów. „Cooo?”, „Dlaczego się wszyscy śmieją?”, „Ej, przesiadamy się do pierwszego rzędu, nic nie widzę!”. Steve w tym względzie jest niestety typowym Szwajcarem i po przeproszeniu wszystkich dookoła i podeptaniu czterdziestu syczących kostek i palców u stóp, wściekły jak kogut na ringu zapowiedział scenicznym szeptem: „Jutro! Francja! Nowe! Okulary! Ty! Ślepoto!”

I tak to wybraliśmy się zamiast na naszą typową weekendową przechadzkę po górach – do Francji na zakupy okularowo – spożywcze. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale sobotnie zakupy w sąsiednich krajach są ulubioną aktywnością wielu osób mieszkających w Szwajcarii. I bynajmniej nie są to tylko Polacy!

Przyczyna jest jedna: ceny. Bezdyskusyjnie Szwajcaria za ten sam koszyk produktów życzy sobie o wiele więcej niż sąsiednie kraje. Dlatego też przygraniczne miasteczka nastawione są na Szwajcarów, a na parkingach hipermarketów ciężko znaleźć samochód z francuską rejestracją.

Jak już powiedziałam, my robimy zakupy we Francji tylko i wyłącznie przy jakiejś „grubszej” okazji. Przyczyn jest wiele. Po pierwsze, wolimy pojechać sobie w góry niż snuć się po hipermarketach. Do drugie, trzeba do tego ogólnego rachunku doliczyć czas dojazdu i koszt paliwa, co nie zawsze wychodzi super pozytywnie w ogólnym rozrachunku. Po trzecie, cotygodniowe zakupy we Francji zawsze nas wychodzą tak samo, jak zakupy w Szwajcarii. Dlaczego? Bo kupujemy głupio, wrzucając do koszyka mnóstwo dziwnych produktów. Bo niby tanio, to wrzucamy. I płacimy. Po fefdziesiąte – kupujemy właśnie głupio. Tak ogólnie to się staramy czytać etykiety i składy, we Francji w tym ogólnym pośpiechu kupujemy durne półprodukty, jaja bio okazują się w domu „bio-technologiczne”, a kurczaki z wolnego wybiegu przez całe swoje dwutygodniowe życie żyły na olbrzymiej farmie w miejscowości „Wolny Wybieg”. I potem w Szwajcarii musimy jechać jeszcze raz do sklepu, bo brakuje nam małych ziemniaczków do raclette, serka wiejskiego, bez którego moje poranki nie mają sensu i ulubionego sosu do sałatki.

Jest jeszcze jedna przyczyna naszej ogólnej niechęci do turystyki zakupowej. Są to wprowadzone 1 lipca 2014 roku limity wwozu niektórych produktów do Szwajcarii. Tutaj pewnie większość Polaków mieszkających w Szwajcarii zacznie ziewać, bo poniższe zasady są dla nich jak 10 przykazań i nawet jak zapytacie śpiącego Polaka z Winthertur: „Franek, ile mięsa mogę wwieźć oficjalnie?”, Franek wychrapie: „Kilogram, baranie”. „A jak wyciągną te 7 dodatkowych kilogramów spod siedzenia, to ile zabulę?”. „17 frani za każdy kilogram.”

No właśnie, więc jak to jest?

1)   Mięso, drób, produkty z mięsem – do 1 kg. Każdy kilogram ponad to 17 chf.

2)   Nabiał – do 1 kg/l. Każdy kilogram/litr ponad to 16 chf.

3)   Tłuszcze – do 5 kg. Każdy kilogram ponad to 2 chf.

4)   Alkohole lekkie do 18% – 5 l. Każdy litr ponad to 2 chf.

5)   Alkohole mocne ponad 18% – 1 l. Każdy litr ponad to 15 chf.

6)   Papierosy i wyroby tytoniowe – do 250 sztuk/g. Każda sztuka/gram ponad to 0,10 chf.

Następna kwestia – wartość zakupów. Jeśli przekracza ona 300 chf, należy opłacić VAT (8 lub 2,5%).

Znam ludzi, którzy chowanie mięsa pod wycieraczki opanowali do mistrzostwa, i co lepsza – nie są to Polacy. Jednak mnie taki sport jakoś nie podnieca, jak sobie myślę, że potem ja to mięso będę konsumować.

No dobra, ale do rzeczy: w ostatnią sobotę pojechaliśmy do Ferney – Voltaire, niedaleko Genewy, żebym mogła sobie sprawić jakieś okulary, w jakich nie będzie wstyd się pokazać „na mieście”. Wreszcie dojrzałam do okularów! Ile ja razy wsiadłam do 11 zamiast do 1 za szkolnych czasów! Ile ja to razy dostałam pałę na sprawdzianie z matmy, bo zamiast „podzielić” przepisałam z tablicy „minus”. Ile to razy wyrżnęłam orła, bo nie zauważyłam schodka! Ale jak mówi znane przysłowie: Chcesz być piękna, to lepiej nie noś okularów (szczególnie gdy patrzysz w lustro).

W każdym razie wyprawa okularowa to świetny pretekst do zrobienia zakupów jedzeniowych. W tym celu wybraliśmy się do wielkiego E.Leclerca, który się znajdował dokładnie naprzeciwko optyka. Nie spodziewaliśmy się tego, co zastaliśmy, bo zwykle na zakupy jedziemy do Annemasse, które jest jednak trochę oddalone od Szwajcarii.

Powiedzmy tak – w Ferney – Voltaire właśnie trwała wojna podjazdowa pomiędzy najeźdźczymi wojskami szwajcarskimi, a lokalnymi francuskimi oddziałami partyzanckimi. Ja – nieobyty w działaniach wojennych cywil już po 10 minutach zostałam przyparta pięcioma wózkami do stoiska z nabiałem, gdzie bogu ducha winna czytałam skład koziego sera. Wydawałoby się, że ja, dziecko stanu wojennego, na wojnach wózkowo-sklepowych znam się jak nie wiadomo kto. Jednak dobrobyt, Panie i Panowie, rozpieszcza! Podczas gdy ja nieśmiało kuliłam się na dziale mięsnym, przepraszając wszystkich dookoła za to, że właśnie mi przejeżdżają wózkiem po nowych butach, Steve dobrze wyćwiczony w szwajcarskiej armii nabrał odpowiedniego ducha i szybko zaczął taranować babcie z warzywami i dzieci z cukierkami. Jedną ręką wyrywał jakiemuś Mustafie ostatnią zgrzewkę piwa Leffe miodowe, drugą manewrował wózkiem rodem z Need for Speed, a i jeszcze krzyczał instrukcje: „Oddział polski – marsz schłodzić emocje w dziale mrożonek… Zaraz zaraz, przynieś mi stamtąd groszek, szpinak i kurczaka, co nie zaznał niewoli!”

OK, może trochę przesadzam. Ale naprawdę uważam, że sklep powinien wprowadzić jakieś limity. Przepychanie pięciu wózków, albo korek w dziale nabiału, bo ci z lewej chcą iść w prawo, a ci z prawej w lewo przypominały sceny rodem z koncertu Metalica w Polsce ( a i na koncercie było nieco kulturalniej). Wyszliśmy z tej imprezy mokrzy ze stresu i przyrzekając sobie, że następnego razu nie będzie…no chyba, że za tydzień, jak pojedziemy odebrać te okulary…

18 komentarzy o “Na wojnie w Ferney-Voltaire, czyli cosobotnie szwajcarskie zakupy we Francji

  • 21 października, 2014 at 1:34 pm
    Permalink

    Hej!
    W początkach swojej bytności w CH w Wettingen (nie mieszkam na stałe w CH) również robiłem zakupy za granicą, konkretnie w Niemczech w okolicach Bad Zurzach w ichnich Lidlach. Ale trwało to krótko z wielu powodów, o których juz wspomniałaś. Przede wszystkim smak, po prostu nie smakowały mi np sery z Lidla, kiedy już spróbowałem serów szwajcarskich kupowanych w Coop. Poza tym ileż tego jedzenia przejedzą dwie osoby, kiedy często korzysta sie z całkiem przyzwoitych restauracji. Co innego wielkie gabaryty, to już kupno czegoś nowego i dużego w CH (kanapy, fotele itp) to przeżycie dużej klasy. Oj, oj ceny zostają w pamięci długo, i śnią się po nocy koszmarem. I tu już nie było wyjścia i trzeba było poszukać czegoś w D. Taki sa sam koplet prawie o połowę tańszy, i człowiek się nie musiał martwić co zrobić ze starym, bo jak wiadomo w CH to może być kłopotliwe. Przyjechali fachowcy, złożyli, ustawili, nawet wytarli, bo to ze skóry, zabrali stare i pojechali precz. Ale jeżeli nie ma konieczności kupowania funkiel nówki, to są jeszcze brokenhausy gdzie czasami można kupić super rzeczy. Mnie się kiedyś udało kupić komplet mebli na taras z ratanu, których poprzedni właściciel nawet nie rozpakował po 15 franków za szt. Nawet w przeliczeniu na PLN jest to niebywale tanio. Swoją drogą – widziałem kiedyś pod brokenhausem ciężarówkę na krakowskich numerach zapakowywaną po brzegi wszelkim dobrem, która później ruszyła w drogę. Czyli, że co, do Pl to wieźli, czy jak? Ktoś wie?
    Pozdrawiam!

    Reply
    • 23 października, 2014 at 9:20 am
      Permalink

      Nie wiem, czy pamiętasz jeszcze czasy w Szwajcarii, kiedy raz w miesiącu robiło się wystawkę niepotrzebnych rzeczy. Wtedy po co lepsze rzeczy podjeżdżały busiki z rejestracją portugalską (jeszcze nigdy nie spotkałam się z rejestracją polską, ale wierzę, że takie bywały), ale przedtem meble były pilnowane przez jakiegoś bezszyjnego dżentelmena o wyglądzie Neandertalczyka. A w brokenhausie jeszcze nie byliśmy i mnie do tego zachęciłeś!

      Reply
  • 23 października, 2014 at 12:58 pm
    Permalink

    Wystawki ach jak ja je czule wspominam… co miesiąc mogłam wymienić połowę sprzętów w mieszkaniu i to całkiem za darmo. RAJ! Szkoda że te piękne czasy się skończyły. Za to serdecznie polecam Le Galetas, przynajmniej w tej fracuskojęzycznej części występuje sieć takich „sklepów”. Rzeczy używane, ale za to bajecznie tanie! Pozdrowienia z Montreux

    Reply
  • 23 października, 2014 at 2:05 pm
    Permalink

    Trafilam tutaj dzieki wpisowi na temat iranskiej zoby (tak sie sklada, ze siedze naprzeciwko Iranczyka, ktorego mi wsadzono do pokoju:) tez mieszkam w Szwajcarii, berdzo spodobal mi sie Twoj blog i chetnie powymieniam z Toba pare zdan (oraz poczytam, co jeszcze masz do powiedzenia).
    I dodam tak na boku, ze zmiana limitow zniszczyla mi zycie:P

    Prowadze kanal na youtube, w ktorym czasami pojawiaja sie szwajcarskie watki, jak na przyklad zakupy i ich ceny, zycie w Szwajcarii i takie tam: https://www.youtube.com/user/Nesja89

    zapraszam Cie do mnie, jesli mialabyc ochote ze mna pogledzic na jakikolwiek temat:P

    Reply
    • 25 października, 2014 at 10:32 am
      Permalink

      Koniecznie dzisiaj, jak wrócę z zakupów z Francji wejdę sobie pooglądać! Irańczyk chyba nie ten sam, bo mój Steve mi nie meldował o Polce, która z nimi pracuje;)

      Reply
      • 28 października, 2014 at 1:27 pm
        Permalink

        Na pewno nie ten sam, bo mieszkam w innym miescie (w kazdym razie na zakupy jezdze do Niemiec lub Austrii, absolutnie nie do Francji:P)

        Daj znac, ktora to Ty, jak juz mnie nawiedzisz:P

        Reply
  • 26 października, 2014 at 2:01 pm
    Permalink

    Co do tych limitów: a paczki z zagranicy jakoś sprawdzają? Leclerc mógłby wprowadzić usługę sprzedaży wysyłkowej z FR do CH. Zamawiać możnaby było przez internet, po złożeniu zamówienia produkty wysyłane jakimś priorytetem, a resztą zajmowałby się poczta.

    Jakby co, to poproszę o 10% dochodów z takiej działalności przez najbliższe 10 lat za podrzucenie pomysłu :). Dane personalne mogę podać, gdy ktoś z Leclerca czy innego Geanta będzie się chciał ze mną skontaktować.

    Reply
  • 27 października, 2014 at 10:52 pm
    Permalink

    Ufff… i dlatego wlasnie od 15 lat nie jezdzimy juz na zakupy do Francji 😀 Na poczatku to bylo faktycznie dosyc ‚zabawne’ – sporo produktow, ktorych w CH nie ma, troche jednak taniej; pozniej jednak zaczely mnie draznic spedzane w olbrzymich hipermarketach godziny, dojazdy, praktycznie
    cale wolne popoludnie czy przedpoludnie. A ze zaczelam wiecej kupowac na farmach czy na targu (local et de saison ;)) to odechcialo mi sie jezdzenia ‚za miedze’. I tak juz zostalo… (a ostatnim wiekszym zakupem te nascie lat temu byl… rower :)).
    Pozdrawiam!
    Rowniez z Lozanny (no prawie ze ;))

    Reply
  • 30 czerwca, 2015 at 3:46 pm
    Permalink

    W tym Leclercu najczęściej robimy zakupy, bo mamy najbliżej 😀 Ale nigdy w soboty (chyba że naprawdę musimy), nie da się. Nic się nie zmieniło odkąd to napisałaś. W tej okolicy jest po prostu za mało sklepów i zawsze są tłumy i kolejki, ale to, co się dzieje w sobotę przechodzi wszelkie wyobrażenia. Na parkingu zdecydowanie przeważają genewskie rejestracje, z którymi łączy się też inna obserwacja – kierowca samochodu z francuską rejestracją niemal zawsze przepuszcza pieszych, ze szwajcarską – niemal nigdy. Myślałam, że nie ma mniej uprzejmych kierowców od krakowskich dopóki nie przyjechałam do Genewy 😉

    Reply
    • 8 lipca, 2015 at 9:17 am
      Permalink

      Niestety Genewa mentalnościowo to niemal już nie Szwajcaria 😀

      Reply
  • 5 sierpnia, 2016 at 4:42 pm
    Permalink

    Łezka się w oku zakręciła 😉 – Mieszkałem w Genewie kilka lat na początku lat 80. I dokładnie, jak dzisiaj, na zakupy jeżdżono tłumnie do Ferney. Przelicznik CHF>FRF był nawet ciekawszy niż CHF>EUR dzisiaj. Z kolegą jeździliśmy tam na rowerkach. Niekontrolowani na granicy przemycaliśmy w ramie od roweru petardy , które były zabronione lub zbyt drogie w CH. Cudowne dzieciństwo 😉

    W ogóle genialny blog. Szykuje się do wczesnej emerytury w CH i chętnie czytuję.

    Reply
    • 5 sierpnia, 2016 at 4:52 pm
      Permalink

      Dzięki, Fryburg 😉 Dzięki takim komentarzom aż chce go się pisać!

      Reply
      • 14 sierpnia, 2016 at 2:47 pm
        Permalink

        Ponowne odkrycie Genewy po dwudziestu latach było dla mnie szokiem. Jest brudniej, tłoczniej, bardziej „francusko”. Obecnie Szwajcaria – ta schludna i zadbana – zaczyna się jak dla mnie na północ od Lozanny 🙂

        Reply
        • 14 sierpnia, 2016 at 9:13 pm
          Permalink

          To fakt. Miasta Romandii mnie również nie zachwycają… A północ od Lozanny – Jura, rejony Neuchatel są tak urocze i dzikie (dziś właśnie byłam w Romainmotiers), że stanowią dla mnie taką „prawdziwą” Szwajcarię.

          Reply
  • 14 sierpnia, 2016 at 7:57 pm
    Permalink

    Jakoś ten post mi umknął…

    Po pierwsze – czy Steve bardziej zmartwił się stanem Twojego wzroku, czy tym, że czuł się w obowiązku powiedzieć kilku osobom „przepraszam”?

    „Bo brakuje nam małych ziemniaczków do raclette” – mi to już brzmi jak lekka fanaberia 😛

    Co do ograniczeń – rozumiem, że na książki nie ma żadnych?
    No i dość ciekawe jest to, że ograniczenia na używki są mniejsze niż na nabiał i mięso…

    „Znam ludzi, którzy chowanie mięsa pod wycieraczki opanowali do mistrzostwa, i co lepsza – nie są to Polacy.” – zdradzisz te kombinujące nacje? 😛

    „Wyszliśmy z tej imprezy mokrzy ze stresu i przyrzekając sobie, że następnego razu nie będzie…” – wow! To ja takich scen na granicy z Ukrainą nie widziałem (fakt, nie jeżdżę tam codziennie, ale…). I że rodowici Szwajcarzy TEŻ?

    Tak swoją drogą – myślę, że zamiast wprowadzania kolejnych limitów, narzekania na frontalierów, etc… To może rząd wziąłby się za stopniowe obniżanie cen, walkę ze sztucznym nadymaniem cen (np. za nieruchomości), co by ludzie nie musieli uciekać za miedzę, etc. (pewnie jacyś ekonomiści mnie tu zaraz skrytykują, krzycząc o szkodliwych skutkach deflacji etc. 😛 ). Łącząc to z artykułami o opłatach za worki i „terrorem obecności” w szkołach mam wrażenie, że władze powoli robią ze Szwajcarów więźniów w swoim kraju. Dlatego cenię sobie w Polsce to, że parę dni nieobecności w szkole czy na uczelni zazwyczaj nie wzbudza najmniejszego zainteresowania, a przy wyrzucaniu śmieci nikt nie stoi nade mną z pałą (i mandatem…) czy aby na pewno wrzuciłem wszystko do odpowiednich pojemników… No i Schengen z brakiem opłat celnych – człowiek już tego nie docenia, dopóki nie poczyta sobie o Szwajcarii…

    Jeszcze co do tych Brockenhausów (tudzież „Brockich” 😛 ) z komentarzy. Przyuważyłem na fotkach, że są tam też książki i płyty (moje koniki ^_^), w związku z tym mam pytanie – byliście już w jakichś w swoich okolicach? Pewnie ceny i asortyment różnią się w zależności od kantonu, ale jak duży jest mniej więcej asortyment książkowo-płytowy i ile takie używane książki/płyty mniej więcej kosztują?

    Reply
    • 14 sierpnia, 2016 at 9:09 pm
      Permalink

      Na książki nie ma żadnych ograniczeń 😀
      Ja nie czuję żadnego terroru w Szwajcarii… Jak się przyzwyczaisz do tej organizacji życia, to jakoś zaczyna się toczyć samo.

      Reply
      • 14 sierpnia, 2016 at 9:20 pm
        Permalink

        To jeden pozytyw 😀
        Wiem, że do wszystkiego się da przyzwyczaić, w końcu są i Polki, które przyzwyczaiły się do mieszkania w Arabii Saudyjskiej, niemniej jednak pewne rzeczy woli się bardziej, a inne mniej. A ja po prostu bardzo lubię, gdy system mi jak najmniej rozkazuje 😉
        (Zdaję sobie oczywiście sprawę, że może przyjść taki dzień, gdy to te polskie niedogodności systemowe będą dla mnie gorsze niż szwajcarskie)

        Reply
      • 14 sierpnia, 2016 at 9:21 pm
        Permalink

        Anyway, jak kiedyś ogarniecie orientacyjne ceny używanych książek i płyt w Szwajcarii, to będę bardzo wdzięczny.

        Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.