Dzisiejszy artykuł nie ma prawa bytu bez odpowiedniego kontekstu. Dlatego drogi czytelniku, jeśli nie zapoznałeś się z artykułem o szwajcarskich mężczyznach, to najpierw przejdź TU.
Artykuł, jak sami widzicie raczej nie punktuje ani szwajcarskich chłopaków ani chłopaków polskich. Puenta, którą usiłowałam w nim przeforsować (jakby ktoś nie zauważył) jest taka, żeby podążać za własnym sercem, a nie paszportem, czy portfelem. Przynajmniej wydawało się, że moja teza jest dość jasno i wyraźnie wyłożona i praktycznie nie można po przeczytaniu tego artykułu mieć wątpliwości co do intencji autorki. A jednak.
Stwierdziłam, że wrzucę linka do mojego artykułu na fanpejdż fb Polacy w Szwajcarii, a co, w końcu temat ciekawy, niech sobie poczytają polscy imigranci. I się zaczęło. Niestety dyskusja się nie zaczęła na moim blogu, ani nawet na fanpejdżu mojego bloga, ale właśnie na stronie Polacy w Szwajcarii. Dlatego w ramach dodatkowego kontekstu muszę Wam co-nie-co przytoczyć.
Otóż oczywiście nie mam co wspominać, że komentujący podzielili się na trzy grupy: Ci, którzy czytali i się mniej więcej zgadzają (100% kobiet i kilku znających swoją wartość facetów), druga grupa – Ci, którzy nie czytali co prawda, ale doskonale wiedzą, że ja tam pisałam, że Polacy to chamy i buraki i oni za to uważają, że wszystkie Polki to dziwki i trzecia grupa – Ci, który nawet czytali, ale tak czy siak myślą, że Polki to dzi….no dobra, Ci byli trochę kulturalniejsi – materialistki.
Jak walczyć z argumentem, że miłość polsko – szwajcarska nie istnieje? Dziewczyny w szczęśliwych związkach ze Szwajcarami próbowały. „Ależ istnieje! Ja jestem tego przykładem!”, „Ja jestem z mężem Szwajcarem już 30 lat!”, „A ja 15 lat, bywa trudno, ale się dogadujemy!”. Nie, te argumenty trafiały jak kulą w kulawego. „Chciałbym zobaczyć taką prawdziwą miłość polsko – szwajcarską, a nie tylko wyrachowanie!” – takie wyzwanie postawił jeden z członków dyskusji, oczywiście męski członek…. I tu dziewczyny też próbowały: „My się tak kochamy, że aż iskry lecą”, „A my jak na siebie patrzymy, to nam się źrenice rozszerzają!”. Ja się zastanawiałam, czy mam się czym pochwalić, ale jak sobie pomyślałam, że powiedziałabym Stevowi, że musimy komuś pokazać naszą miłość, to założę się, że zmarszczyłby czoło i mi odpowiedział: „Ale, ale, tak publicznie? Ale pupę będę mógł zasłonić?” Czyli chyba raczej nie próbuję…
Dalszy argument: „Ale Ci Wasi Szwajcarzy to jacyś Pakistańczycy w drugim pokoleniu, tak?”. No nie bardzo. Szwajcarzy ze stemplem na dupie. Nikt się nie chwalił Pakistańczykiem, tylko Szwajcarem.
I kolejny: „No ale pewnie Ci Szwajcarzy, co są z Polkami są grubi, łysi i starzy”. Argument mnie bardzo rozweselił, bo wszystkie brzydsze części tych mieszanych związków właściwie nie są takie brzydkie, a nawet całkiem wyględne powiedziałabym. Tak się chichrałam, że aż przyszedł Steve prosić, żebym się podzieliła dowcipem. No więc przekazałam mu całą dyskusję, którą Steve sobie niezwłocznie przetłumaczył w tłumaczu googla. I zbulwersowany mówi: „To Ty mnie tylko dlatego chcesz, bo łysieję!” No, zgłupiałam. Patrzę, co google przetłumaczył, a tam: „No ale tylko Ci Szwajcarzy, co są grubi, łysi i starzy są wybierani przez Polki.” Dzięki wujku google! Znowu się pochichraliśmy, ale w końcu Steva naszedł czas na refleksję: „DLACZEGO POLSCY MĘŻCZYŹNI UWAŻAJĄ, ŻE JESTEŚCIE TAK KIEPSKIE, ŻE NIE ZASŁUGUJECIE NA PEŁNOWARTOŚCIOWEGO SZWAJCARA? DLACZEGO TEN SZWAJCAR MUSI BYĆ JAKIŚ WYBRAKOWANY, ALBO Z WAMI MUSI BYĆ COŚ NIE TAK?”
Dlaczego? Zrobiło mi się wtedy jakoś smutno, bo nawet jeśli Polki ostro protestowały na te komentarze, to żadnej nawet nie przyszło do głowy, jak ta cała sytuacja jest absurdalna i jak godzi w ich własną godność. I nawet mnie samej nie przyszło do głowy, że właśnie ktoś mi powiedział, że powinnam się ograniczyć do jakiś elementów niepełnowartościowych, a jeśli przystojny, inteligentny i niebiedny Szwajcar decyduje się ze mną być, to…nie wiem….z litości? Dla seksu? Bo przecież nie zasługuję jako Polka na pełnowartościowe uczucie. Tak wysoko nas cenią…
Ale ta cała konwersacja przywiodła mi na myśl pewną sytuację z sierpnia ostatniego roku. Nie odnosiłam się do niej wcześniej, bo po pierwsze sytuacja jest strasznie plotkarska, po drugie ekstremalnie stereotypowa, po trzecie – nawet nie mam do niej morału. W dodatku sytuacja wygląda na nieprawdziwą, jakby nie to, że wydarzyła się naprawdę i jakby co, mam wiarygodnych polskojęzycznych świadków. Otóż w sierpniu uczęszczałam na wakacyjny kurs języka francuskiego na Uniwersytecie w Lozannie. Oprócz zwyczajnych warsztatów językowych mieliśmy zajęcia w dość małych grupach, których celem było kształtowanie wybranych umiejętności – czytania, pisania, mówienia lub tłumaczenia. Na tłumaczeniu byłam rok wcześniej, więc wybrałam mówienie. Zajęcia polegały przede wszystkim na pracy w grupach. Tak się zdarzyło, że usiadłam koło pięknej Brazylijki – Iwanki.
Iwanka ma coś pod trzydziestkę, zdecydowanie wszystko na swoim miejscu i więcej, a także jest naprawdę wystylizowana. Na zajęcia przychodziła ze swoją chiuauą, z którą się szybko zwąchałam i zadrapałam. Nie wiem dlaczego akurat Iwanka mnie polubiła, bo akurat ja po prostu chciałam w chwili nieuwagi zwędzić jej psa. Brazylijka to dopiero kobieta – od niej nam się uczyć – kobiet nie dostrzegała, a mężczyzn…. zamglone spojrzenie, motylkowanie rzęsami, tajemniczy uśmiech. Nasz nauczyciel za każdym razem, jak Iwanka do niego mówiła: „Ah, Żą Pier, wu zet wremą manifik!” (Jean – Pierre, jesteś naprawdę cudowny!) palił takiego buraka, że parę razy chciałam wezwać buraczaną straż pożarną.
Po kilku zajęciach nasze koleżeństwo wyraźnie się zacieśniło, bo okazało się, że mieszkałyśmy w jednej wiosce St-Sulpice – takiej enklawie dla bogatych (tak, tak, zdarzył się taki epizod w moim życiu). Iwanka wtedy dopiero się całkowicie przede mną otworzyła – pewnie pomyślała, że trafił swój na swojego. Brazylijka mieszka w wielkiej willi z prywatną plażą nad brzegiem Jeziora Genewskiego. Chciała wówczas ze mną trenować francuski, bo jak stwierdziła „mój mąż za wiele nie mówi”. No właśnie. Mąż, który mówi po angielsku, francusku i niemiecku. Iwanka, która mówi po portugalsku i dopiero uczy się francuskiego. Z akcentem, który uniemożliwił mi jej zrozumienie przez pierwsze trzy dni. Coś tutaj brakuje wspólnego języka…
Już wtedy związek Iwanki z jej mężem wydawał mi się co najmniej podejrzanie dziwny. No nic. Kiedyś pewnego pięknego wieczoru jechaliśmy sobie rowerami ścieżką nad jeziorem (gdzie nie można jeździć na rowerach hehe, ale Steve nagle zacierpiał na rebel mood). A tu nagle słyszę całkiem znajomy szczek. Za szczekiem biegła Iwanka w swojej osobie. Zaraz zachwycona wręcz wciągnęła nas do ogrodu na drineczka. W przepięknym, wielkim ogrodzie gdzieś ukryty w zagajniku siedział jej mąż. Adonisem to on nie był według wszelkich współczesnych i niewspółczesnych obiektywnych norm urody męskiej i to mówię delikatnie. W dodatku kulił się gdzieś tam za brzózką, naprawdę zawstydzony perspektywą poznania przyjaciół jego Brazylijki.
Natomiast Iwanka do niego krzyknęła: Steve jest Szwajcarem, musisz go poznać! Dopiero wtedy spłoszony mąż uradowany, że znalazł jakąś przyjazną, rodaczą duszę wyszedł zza krzaków dosłownie i w przenośni. Ja zostałam z Iwanką i psem, a Steve poszedł na piwko z nowym przyjacielem. Szwajcar najwyraźniej poczuł, że przy nas może się wyluzować, że ja „pełnię taką samą rolę” jak jego brazylijska żona.
I opowiedział Stevowi taką historię: że miał żonę Szwajcarkę i 2 dzieci. Żona odeszła z Marokańczykiem, którego teraz utrzymuje za alimenty od męża. Dzieci się w zasadzie odzywają wtedy, gdy czegoś potrzebują. Ale on ich za to nie wini, bo wtedy gdy powinien poświęcić czas na zaciskanie więzi, to on zajmował się dorabianiem. Więc po zrobieniu rachunku sumienia, że, co prawda, willę z prywatną plażą ma, ale za jaką cenę, pojechał do Brazylii i tam z faweli wyciągnął biedną, ale piękną Brazylijkę, która teraz jest naprawdę wdzięczna za to, co ma. A miłość? Z pierwszą żoną Szwajcarką na początku bardzo, bardzo się kochali…
W tym momencie rzekłam coś do Steva po angielsku i tak jakby wyszło szydło z worka. Że nie jestem biedną utrzymanką z Europy Wschodniej i w zasadzie nie potrzebuję męskiej asysty do przeżycia w tym okrutnym świecie. Szwajcar wyglądał w tym momencie jakby jego ukochany łagodny króliczek się zbiesił i ugryzł go w nos. On się zwierza, a tak jakby trafił kulą w płot.
Kulą w płot, mam wrażenie, trafiają również wszyscy Ci, którzy oceniają na podstawie stereotypu, lub zakładają, że Polki są warte tak niewiele, że nie zasługują na to, tamto, czy siamto. Albo jeszcze gorzej: którzy wartościują ludzi na podstawie zasobności ich portfela i narodowości.
Ileż to razy słyszalam podobne komentarze odnośnie Włochów: że Włosi sobie biorą żony Polki, na pewno tylko po to, żeby sprzątały i były dobre w łóżku. A te Polki to na pewno dziwki, które wyszły za mąż tylko dla kasy, lepszego życia i obywatelstwa.
Skąd się biorą takie opinie? Chciałabym wiedzieć. Może z powodu kompleksów Polaków, że oto jakaś Polka ośmieliła się wyjść za cudzoziemca, a nie za Polaka? Może dlatego, że znam tysiące par mieszanych, ona Polka, on cudzoziemiec i ani jednej w odwrotnej proporcji?
Nie wiem, Ale tak czy siak, takie komentarze i opinie są krzywdzące, jednak świadczą przede wszystkim o autorze.
A mnie intryguje co powiedziałaś… 😉
A kiedy powiedziałam? Bo mi nie stykają komórki mózgowe, żeby udzielić inteligentnej odpowiedzi.
„W tym momencie rzekłam coś do Steva po angielsku i tak jakby wyszło szydło z worka. Że nie jestem biedną utrzymanką z Europy Wschodniej i w zasadzie nie potrzebuję męskiej asysty do przeżycia w tym okrutnym świecie.”
Aaaaa… Nie, to nie było żadne „no co za baran”, ani „ja nie z faweli, maestro”. Ja się po prostu nie przysłuchiwałam rozmowie, byłam za bardzo zajęta psem. Nie pamiętam, co to było, ale pewnie coś w stylu „ja też chcę mieć psa”, „kiedy kupimy psa”, „popatrz, jaką ma śliczną mordkę”, „ale cudownie szczeka”, „może porwiemy tego psa”, „dlaczego nie mamy psa”, „musimy skombinować jakiegoś psa”, „tylko kudłatego”…
Ach, tu chodziło o sam fakt, że ty „parle frąse”? 🙂
BDW: Mój M pyta czy po przegranym meczu z Francuzami Szwajcarzy przestaną mówić w tym języku 😉
Nie, teraz to Szwajcarzy liżą francuskie tyłki, bo się boją, że Francja przegra z Ekwadorem i wtedy nic już Szwajcarii nie uratuje!
A, nie, raczej, że „parle ągle”:D
a gdzie jest ta dyskusja?
złośliwość mężczyzn wynika z zazdrości. nagle zorientowali się, że to minimum, które sobą reprezentują to jednak za mało i trzeba zacząć się starać, stad wyzwiska. a polak nie lubi się wysilać, oj nie lubi. mydło i dezodorant to jedyne kosmetyki polaka. do tego piwo grill i muzyka z auta i czego ty chcesz kobieto?
tak obiektywnie polscy mężczyźni są średnio urodziwi, ale wymagania maja wysokie! oj wysokie! dziewczyna musi być szczupła wg zachodnich standardów, ładna zgrabna i chętna, pan już niekoniecznie.
chociaż żeby oddać sprawiedliwość – to się zmienia, ale mężczyźni, którzy sa bardziej zadbani, wiedza ze jest ich mniej i tez przebieraja ;).
Dyskusja była na forum zamkniętej grupy na facebooku Polacy w Szwajcarii – Polen in der Schweiz. Są oczywiście Polacy warci grzechu, ale przebierają i wybierają, bo wszystkie chcą mieć taki egzemplarz:D
Szkoda, że sami Polacy tak o sobie myślą… Ale założę się, że autorami takich wypowiedzi są Polacy (Polki), którzy nie znają języka, więc nie są w stanie integrować się z autochtonami i w rezultacie nie mają szans na rozkochanie w sobie płci pięknej lub brzydkiej z innym paszportem i w ten sposób wyładowują swoje frustracje. Szkoda… WIELKA szkoda…
Ja już widziałam takie przypadki, kiedy zero wspólnego języka, a miłość kwitła! 😀 Tylko do tego po prostu trzeba absolutnie nie mieć kompleksów chyba.