Znów będą wakacje!

I po wakacjach!… Ale jak myślicie, że dzisiaj skupię się na polityce, geografii i historii Szwajcarii to się grubo mylicie. Wybaczcie najmocniej, ale jakimś sposobem zamiast majestatycznych Alp wciąż mi w głowie pola ryżowe, a Jezioro Genewskie w moich oczach wygląda całkiem jak niespokojny Ocean Indyjski. Ci, którzy chcą poczytać o referendum odnośnie płacy minimalnej i otwarcia rynku pracy Szwajcarii odsyłam do bardziej ogarniętych blogerów. Szwajcarskie blabliblu jest dzisiaj Indonezyjskim glugluglu, i tyle. Następnym razem postaram się trochę obudzić w helweckim świecie realnym, co pewnie będzie trochę bolało.

Wiecie, okazało się, żeby chyba niezbyt uważnie czytałam „Eat, pray, love”, bo tak naprawdę się zupełnie tego nie spodziewałam po Bali. Myślałam, że to kolejny egzotyczny i tani kierunek wakacyjny z przepięknymi plażami i oryginalną kulturą, a napotkałam jeszcze niezepsutą prawdziwą azjatycką wyspę bogów. Jeszcze niezepsutą, bo wielkie, ekskluzywne sieci hotelowe intensywnie pracują nad zabezpieczeniem swoich gości przed kolorowymi, przyjaznymi Balijczykami, z którymi najbliższy kontakt mają przez szybę klimatyzowanego autokaru wożeni od jednej świątyni do drugiej. Na szczęście bozia mi dała na tyle zwichrowaną psychikę, że na samą myśl o zorganizowanej wycieczce autokarowej chce mi się siusiać, pić i wymiotować, niekoniecznie w podanej kolejności.

Dlatego jak przyszło do zwiedzania wyspy, najlepsze co mogliśmy zrobić to poszukać sobie drajwera. Na początku jeszcze nam się marzyło wypożyczenie swojego jednośladu, ale po zaledwie jednosekundowej obserwacji przyzwyczajeń drogowych Balijczyków, którzy bez mrugnięcia okiem mogą jechać pod prąd wraz z całą rodziną wliczając w to 2 niemowlaki, przedszkolaka jedzącego loda, rodziców i leciwą babcię jednym skuterem, zdecydowaliśmy, że zanim się do tego przyzwyczaimy, to wcześniej wypadną nam ostatnie posiwiałe wcześniej włosy. Na szczęście prywatny kierowca z samochodem to na Bali niekoniecznie luksus, tylko całkiem przystępna cenowo usługa. I w dodatku nie wiem, jak bywa zwykle, ale nasz kierowca okazał się również znakomitym przewodnikiem po tej „prawdziwej” Bali.

Mieszkańcy Bali są w większości wyznawcami hinduizmu, jednak ich wiara bardzo różni się od wiary Hindusów. Oczywiście wszyscy przerażający hinduscy bogowie otrzymują swoje „ofiary” w bambusowych miseczkach, ale ofiary są również składane kamieniom o dziwnych kształtach, drzewom i na każdym rozstaju dróg. Dlaczego? Otóż Balijczycy wierzą, że w drzewach, głazach i na skrzyżowaniach mieszkają demony. Żeby demony nie dręczyły okolicznych mieszkańców, należy im składać ofiary. Ofiary składa się trzy razy dziennie we wszystkich istotnych dla nas miejscach – w domowych świątyniach, na każdym rozstaju dróg, przy drzewach i kamieniach. Ofiary są to ręcznie robione bambusowe pudełka wypełnione różnobarwnymi kwiatami, plecionkami, ciasteczkami, gumami do żucia, ryżem, papierosami i wszystkim tym, co my lubimy i podejrzewamy, że demony też się skuszą. Przy składaniu ofiar Balijczycy się modlą i zapalają kadzidełko, które potem spokojnie się wypala. W taki sposób ludzie stają się niewidzialni dla demonów i hinduskich bogów. O tak, hinduscy bogowie nie są miłosierni i dobrzy jak nasz Bóg, ale bardziej przypominają przerażające i mściwe chochliki.

Życie duchowe stanowi bardzo ważną część codzienności dla każdego Balijczyka. Nie jest tak, że jest ono przywilejem osób inteligentnych, które poszukują albo skazą osób głupich, które potrzebują jasnych, wytyczonych zasad i stada, za którym się podąża. Bo właściwie nie ma stada. Nie ma księży ani biskupów, żadnej hierarchii kościelnej. Za to oczywiście są mędrcy, szamani-doktorzy, magicy – nawet nie wiem, jakiego określenia tutaj użyć. I z takim jednym właśnie miałam do czynienia.

Otóż na samym początku naszej wyprawy nie mogłam spać, a jak tylko zasypiałam śniły mi się koszmary z hinduską sześcioręką boginią Durgą w roli głównej. Nie wiem zupełnie skąd się wzięła w moich snach, ale dość skutecznie zakłócała mój nocny wypoczynek. W czasie dnia ziewałam cały czas tak przeraźliwie, że nasz przewodnik i kierowca Made zapytał, co jest nie tak. Po wysłuchaniu opowieści o moich dziwnych snach, wystraszony Made zaproponował, że nas zabierze do swojego wiedzącego. Bogini Durga w snach to niekoniecznie najszczęśliwszy znak. No cóż. Wierząc – nie wierząc – chciałam się spotkać z balijskim szamanem. W końcu zawsze to jakaś przygoda!

Szaman mieszkał w przepięknym balijskim domu z ogrodem i przydomową dość sporą świątynią. Nazywał się Wayan i wyglądał całkowicie normalnie – w średnim wieku, chudy i bardzo uśmiechnięty. Wayan od razu zaczął rozmawiać tylko ze mną zupełnie nie zauważając Steva. W zasadzie w pierwszych słowach mi już powiedział, że dręczy mnie jakaś niespokojna dusza i on ją jest w stanie odgonić. Żeby mnie do tego przekonać, wyciągnął w moim kierunku rękę i zobaczyłam solidną gęsią skórkę, tak, że aż wszystkie włoski stały mu dęba. Po czym Wayan skierował rękę ku Stevowi i Made i wszystko wróciło do normy. Ok, nie zagłębiając się w cały rytuał – następnej nocy spałam jak suseł. W dodatku spodziewałam się trochę, że będzie z nim tak jak z naszymi zachodnimi „wróżkami” – tarocik, wróżenie z ręki – za 15 minut ogólników na poziomie horoskopu z „Gali” należy się 200 złotych. Nic z tego. Ofiarę składa się, „co łaska”, wraz z kwiatami, ciasteczkami i kadzidełkami. Pudełeczko składa się samemu w świątyni na stosie innych, dlatego szaman w zasadzie nie ma możliwości sprawdzenia, co kto złożył. Czy to działa? Nie mam pojęcia, odtąd śpię dobrze.

Balijczycy są bardzo uduchowieni i to w taki cudowny codzienny sposób. Zdarza się widzieć medytującego sprzedawcę w małym sklepiku, albo starą kobietę uprawiającą jogę na podwórku swojego domu. Cudowne jest to, że dla nich nie jest to ani ostentacyjne ani modne ani obciachowe. Cudowne jest to, że mimo, że ich wierzenia są teraz tak modne, nie zostały one „sprzedane” ani nie stały się teatrem. Na Bali ściągają hippisi, new-age’owcy, jogini, ludzie, którzy szukają sensu życia lub uciekają przed brutalną rzeczywistością, a mimo to Bali pozostało czyste i prawdziwe. I niech tak zostanie.

5 komentarzy o “Znów będą wakacje!

  • 7 maja, 2014 at 9:03 am
    Permalink

    No, no 🙂 Ale fajnie 🙂
    Najpierw wieże Eiffel’a w ogródku a teraz Bali… Się powodzi 🙂

    A poza tym, i najważniejsze, nie zawsze musi być polityka i gospodarka. Nie zakręć się i nie zrób z tego bloga politycznego.

    Reply
    • 7 maja, 2014 at 1:03 pm
      Permalink

      Nie, zwykle piszę o tym, co mi w duszy gra. Czasem o spawach bieżących, bo myślę, że są ciekawe i mnie samej to dotyczy, a czasami o dupie Maryni. Chociaż przyznaję, że odkąd mój blog stał się dość popularny i grubej większości czytelników ani nie znam, ani nie mam z nimi jakiejkolwiek interakcji (nie piszą, nie dzwonią;))) to dość głupio mi jest pisać o moim życiu prywatnym..

      Reply
      • 7 maja, 2014 at 11:20 pm
        Permalink

        Biedactwo, zadzwonić do ciebie? 😉

        Reply
  • 8 maja, 2014 at 1:44 pm
    Permalink

    Rewelacyjnie piszesz! Trafiłam przypadkiem i za jednym zamachem przeczytałam całego bloga, nie raz i nie dwa piejąc ze śmiechu.

    Pozdrawiam! 🙂

    Reply
    • 13 maja, 2014 at 2:38 pm
      Permalink

      Dzięki, pozdrawiam!

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.