Jacy są Szwajcarzy tak naprawdę?

Tak, tak, dziś będzie o stereotypach. Gdy ktoś mnie pyta „jacy są Szwajcarzy?”, reaguję pytaniem „a jacy są Polacy?”. Zwykle mój rozmówca odpowiada: „gościnni i otwarci” albo „zakompleksieni i honorowi”. Ja wtedy znowu pytam: „czy Ty, Twój wujek i sąsiad jesteście gościnni i otwarci?”. Rozmówca na to „ja bardzo lubię gości i jestem otwarty. Jeśli chodzi o wujka, to zależy który. Mam jednego, który jakby mógł, to by gości witał widłami, ale reszta raczej w porządku. Sąsiadów nie znam, bo mieszkam w nowym bloku. Tu mało kto mówi „dzień dobry”. Odpowiadam mu wtedy. „No właśnie. Szwajcarzy są odpowiedzialni i pragmatyczni. Mój partner taki jest. Jego wujek za to kupił Ferrari i go rozbił na drzewie, skąd dał nogę. A siedemdziesięcioletni sąsiad głosuje w każdym referendum i jest bardzo zaangażowany politycznie i społecznie, ale co dwa dni w środku pandemii rozkręca imprezy. Jeśli jednak zapytasz mnie o cechy narodowe Szwajcarów, nadal wymienię odpowiedzialność i pragmatyzm.”

Klisze mogą być krzywdzące. Stereotyp polskiego gastarbeitera z lat 80-tych XX wieku, złodzieja, pijaka i kombinatora, wyrządził nam wiele szkód. Notabene, ten stereotyp nie jest i nigdy nie był popularny w Szwajcarii tak bardzo jak w Niemczech i Holandii. Załóżmy jednak, że ten stereotyp nadal funkcjonuje. Jakie ma szanse potencjalna synowa, kandydat do pracy lub student podczas egzaminu lustrowani przez filtr pijaka i złodzieja? Stereotypy mogą sprawić, że już na wstępie będziemy mieli „przerąbane” lub dostaniemy niezasłużenie punkty za pochodzenie.

Zauważyliście, że sama sobie przeczę? W ostatnim paragrafie napisałam o szkodliwości stereotypów, a w pierwszym sama ich użyłam, pisząc, że Szwajcarzy są pragmatyczni i odpowiedzialni. To świadomy zabieg. Bo gdyby to wszystko było takie proste…

Od stereotypów odżegnujemy się jak od diabła, ale rzadko kwestionujemy charakter narodowy czy mentalność danej narodowości. Stereotypy są be, ale jedno z najczęstszych pytań, które mi zadają Polacy przed wyjazdem na emigrację to „ale jacy są tak naprawdę ci Szwajcarzy?”. A ja zamiast się oburzać, opowiadam o pragmatyzmie i odpowiedzialności… Domyślam się, że wiedza o charakterze narodowym pozwoli świeżakom oswoić nieznane, mniej się bać tego, co ich czeka. No i jeśli uznamy, że wszelkie uogólnienia są nieprawdziwe, będzie to znaczyło, że wszyscy ludzie są tacy sami bez względu na pochodzenie. Jest tyle samo otwartych jak i zamkniętych, praworządnych i niepraworządnych w każdym narodzie. A czy tak jest naprawdę? Na studiach miałam 120 godzin zajęć z komunikacji międzykulturowej, na których wałkowałam różnice między przedstawicielami różnych kultur i narodowości. Może i pachnie ksenofobią, ale to się studiuje, choćby pod kątem skutecznej komunikacji w biznesie.

Nie zamierzam robić Wam wykładu na temat stereotypów i charakteru narodowego Polaków czy Szwajcarów. Zostawmy teorię socjologom i specjalistom od kulturoznawstwa. Chciałam podzielić się z Wami spostrzeżeniami, jak zmieniało się moje postrzeganie Szwajcarów w czasie dziewięciu lat mojej emigracji. Podzieliłam tę ewolucję na cztery etapy. Czy to oznacza, że istnieją tylko lub aż cztery etapy podejścia do stereotypów danej narodowości? Bynajmniej! To tylko moja opowieść, nie chcę tworzyć uogólnień. A może tych etapów jest osiem, a ja jestem dopiero w połowie drogi?

Etap pierwszy – ufoludki ze Szwajcarii

Bo jak inaczej myślimy o kimś, kogo kompletnie nie znamy? Patrzymy po raz pierwszy na obcokrajowca i widzimy tylko różnice. Inaczej mówi i reaguje na te same rzeczy niż my, śmieszy go coś innego, nie rozumie naszych aluzji, a my nie rozumiemy jego aluzji. To naturalne, że na początku widzimy tylko inność, a jeśli tej inności się boimy, traktujemy ją jako wrogość. To taki moment, kiedy najbardziej jesteśmy podatni na stereotypy.

 Mój partner był pierwszym Szwajcarem, którego miałam okazję poznałam bliżej. Byłam wtedy jednak w dość wielokulturowym towarzystwie, więc nie bałam się inności, wręcz ją idealizowałam i chłonęłam jak coś orzeźwiającego. Przykład? Język francuski! Wszystko brzmiało dla mnie pięknie i romantycznie, nawet pytanie, gdzie jest toaleta.

Etap drugi – wszyscy jesteśmy tacy sami

Gdy poznajemy nieco bliżej daną kulturę, coraz mniej skupiamy się na inności i coraz więcej zauważamy cech wspólnych. To taki etap zakochania w danej kulturze, miesiąca miodowego, etap, w którym na oczy spadają nam różowe klapki. „Spędziłam lato u mojej cioci w Szwajcarii i teraz intensywnie uczę się języka. Chcę wrócić na studia. Wiem, że to jest moje miejsce na ziemi, a Szwajcarzy to najlepsi ludzie na świecie” – napisała do mnie maturzystka. „Poznałam Szwajcara i aż się zdziwiłam, jacy jesteśmy do siebie podobni. Ja zaczynam zdanie, a on je kończy. Kto by powiedział?” – wyznała mi czytelniczka.

Śmieję się czasem, że w podejściu do danego kraju i jego mieszkańców jest jak z małżeństwem. W pewnym momencie przychodzi miesiąc miodowy, gdzie „wszystkie dzieci nasze są”, „we are the world” i „ebony and ivory live in perfect harmony”.

Przyznaję, że ja tego etapu nie pamiętam, choć świta mi jeden z pierwszych artykułów na Blabliblu, który zakończyłam patetycznym stwierdzeniem, żeby nie patrzeć w paszport, a w duszę… To jest oczywiście nadal aktualne, ale jak wiele trzeba by dodać do tego *, ** i nawet ***!

Etap trzeci – rysa na diamencie

Na naszym idealnym konstrukcie zaczynają się po pewnym czasie pojawiać rysy. Dobrze pamiętam ten moment. Byłam z moimi szwajcarskimi znajomymi w górach.

– Alpy, tu się oddycha – krzyknęłam.

Nikt mi nie odpowiedział:

– Nareszcie czuję, że jestem wolny.

Za to usłyszałam:

– No tak, bo jest czyste powietrze.

Ech…

Wtedy doszło do mnie, że pełne zrozumienie osiąga się tylko, gdy się posiada ten sam kontekst, dorasta w podobnych warunków, ma dostęp do tej samej (pop)kultury. Tylko wtedy można rozumieć intertekstualność, śmiać się z tych samych rzeczy, puszczać sobie oczka w niespodziewanych momentach. Oczka, które zostaną zrozumiane… Poczułam się wtedy bardzo samotna.

Coraz częściej rozumiałam, że pewnych rzeczy, które uwielbiają Szwajcarzy nie rozumiem, albo mnie nudzą. Coraz częściej sięgałam po książki polskich autorów, a jeśli nie, to po książki przetłumaczone na polski. To nic, że czytałam po angielsku i francusku. Mówiłam sobie, że polski lepiej znam, mogę rozkoszować się wszystkimi niuansami, smakować język. Uświadomiłam sobie wtedy również, że mój szwajcarski partner nigdy zrozumie mnie tak, jak szeregowy czytelnik moich książek. W końcu moje dzieła są bardzo osobiste i nie potrafię o nich opowiadać.

Etap numer trzy to etap, na którym emigranci zwykle stwierdzają, że stereotypy są prawdziwe. „Mieszkam tu już od kilkunastu lat i nienawidzę Szwajcarów. Stereotypy są prawdziwe! Oni są zamknięci, nie da się z nikim zaprzyjaźnić, wszystkich uslanderów (sic!) dyskryminują.” – zapraszam na jakiekolwiek forum internetowe bądź facebookową grupę polonijną po więcej tego typu wypowiedzi. Czy to prawda? Jeśli damy sobie trochę czasu, zauważymy pewną rzecz: to jednocześnie prawda i kłamstwo.

Etap czwarty – świadomości.

Etap czwarty nie jest zaprzeczeniem trzeciego. Nie jest kolejną fazą emigracji. Etap czwarty uznaję za końcowy, choć może się okazać, że tak nie jest.

Wychodzimy z fazy stereotypów, gdy zaczynamy widzieć szerzej. Gdy dostrzegamy, że nie wszyscy, a nawet nie większość osób jest taka. Mentalność szwajcarska to pewien wspólny rys, odniesienie, a nie cecha charakteru, której należy wypatrywać w każdym Szwajcarze. Zaczynamy akceptować to, że jesteśmy inni, bo jesteśmy inaczej wychowywani, uczeni innych wartości przez rodziców i szkołę, ale zaczynamy dostrzegać również, że w gruncie rzeczy w swojej istocie jesteśmy tacy sami. Tyle samo jest dobrych jak i złych ludzi w Polsce jak i w Szwajcarii.

Niestety a może stety bardzo łatwo się zakonserwować na jednym z etapów bez względu na staż emigrancki w Szwajcarii ani znajomość Szwajcarów. Jak wielu emigrantów, szczególnie pracujących w niskowykwalifikowanych zawodach jest na etapie numer jeden! Brak kontaktu ze Szwajcarami, nieznajomość języka, życie w bańce polskiej lub ekspackiej sprawiają, że Szwajcarzy zdają się im tak dalecy jak ufoludki. I tak obcy…

Zakonserwowanie się w fazie numer dwa wymaga pewnych szczególnych okoliczności. Nieustannie zakochani w tej kulturze i ślepi na różnice są studenci, albo osoby, które mają sporadyczny kontakt ze Szwajcarami na przykład w czasie wakacji. Obywatele świata, którzy nie wierzą w stereotypy to też osoby, które często się przeprowadzają i nie są zakorzenieni w żadnej kulturze, więc nie są w stanie ich gruntownie poznać.

Wiele osób zostaje na trzecim etapie. Jest tam moja przyjaciółka, która rozwiodła się ze Szwajcarem i potem poznała Polaka. Złe doświadczenia z jednym Szwajcarem przeniosła automatycznie na resztę. Nowy związek, różowe okulary jeszcze mocniej podkręciły różnice między Szwajcarami i Polakami w jej oczach. Argumenty, że wiele mieszanych par radzi sobie tak samo dobrze jak pary polsko-polskie kompletnie do niej nie docierają. „Kiedyś się im otworzą oczy!” – cedzi proroczo. A może kiedyś to jej się otworzą oczy?

I faza czwarta, myślę, że ostatnia. Czy ostatnia? Czy jest jeszcze coś, co mnie zaskoczy?

PS. Obiecywałam, że te cztery fazy są subiektywne, ale przyznam się, że jest tu odrobinkę podbudowy naukowej. Zerknijcie sobie na sinusoidę faz emigracji Oberga (huśtawka, miesiąc miodowy, szok kulturowy i stabilizacja). Nie przypomina Wam to czegoś?

www.vacorps.com

One thought on “Jacy są Szwajcarzy tak naprawdę?

  • 23 kwietnia, 2021 at 11:04 pm
    Permalink

    Bardzo ciekawy post i dojrzałe, empatyczne spostrzeżenia. Przeczytałam z przyjemnością.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.