Wszyscy kochamy buntowników. Czarne charaktery, nie takie smoliście czarne, ale bardziej w odcieniach szarości często są lepiej wspominane niż te krystalicznie czyste. Czy chodzi o to, że są bardziej ludzkie? Łatwiej jest nam się z nimi utożsamić? Mieszkańcy szwajcarskiego górskiego kantonu Valais poszli w swojej sympatii do czarujących przestępców jeszcze dalej – i nadali swojej lokalnej walucie miano, które nosił najsłynniejszy fałszerz Szwajcarii – Joseph-Samuel Farinet.
Farinet kochał wino, kobiety i śpiew, ale przede wszystkim hojnie płacił wszystkim tym, którzy go ukrywali i pomagali mu na jego przestępczym szlaku. Płacił oczywiście fałszywymi monetami, które sam wybijał. W alpejskich wioskach bieda aż piszczała i nikt nie gardził pieniędzmi, prawdziwymi czy fałszywymi. Wiele walijskich rodzin dzięki fałszerzowi wyszło z biedy i długów i dlatego po dziś dzień Joseph-Samuel Farinet nazywany jest w Alpach szwajcarskim Robin Hoodem (choć my możemy go nazywać po naszemu – Janosikiem!).
Zacznijmy od tego, że fałszerz nie pochodził wcale z Valais, ale z Doliny Aosty, która obecnie znajduje się na terenie Włoch, a wówczas była częścią Sabaudii. Urodził się w ubogiej rodzinie w 1845 roku i już jako nastolatek miał na swoim koncie rozmaite grzeszki. Wtrącony do więzienia za kradzieże w Aoście w wieku 21 lat, szybko stamtąd dał nogę, żeby dać się poznać z niezbyt kryształowej strony po drugiej stronie szwajcarsko-włoskiej granicy w Martigny. Tym razem chodziło o fałszerstwo – o przestępstwo, z którego zasłynął. Farinet znów okazał się nieuchwytny. Tym razem uciekł do Saillon. Może nam się wydawać dziwne – w końcu malownicza alpejska wioska słynna ze swoich źródeł termalnych znajduje się zaledwie kilkanaście minut samochodem od Martigny. W XIX wieku to była jednak znaczna odległość, a górskie położenie Saillon ułatwiło działalność szwajcarskiemu mistrzowi przekrętów.
Nie wiadomo ile prawdy jest w opowieściach o szczodrym i przystojnym bon-vivancie ukrywanym przez miejscowych. Do legendy Farineta dołożył się na pewno Charles Ferdinand Ramuz, szwajcarski poeta, który mu poświęcił powieść. Nie wiadomo, jak naprawdę umarł fałszerz, choć mamy dokładną datę – 17 kwietnia 1880 (miał wtedy zaledwie 34 lata). Jedna z wersji historii mówi, że Farinet został w końcu odnaleziony przez żandarmów i zabity przy próbie ucieczki. Druga – bardziej romantyczna – że podczas wyczerpującej ucieczki przez wąwóz Salentse wolał skoczyć w przepaść niż dać się aresztować.
Farinet może i umarł, ale nadal żyje w pamięci i świadomości Walijczyków. Nie zdziwcie się, gdy zobaczycie restauracje „Chez Farinet”, via ferratę La Farinetta, czy niezliczone szlaki górskie nazywane jego imieniem. Najsłynniejszy z nich przygotowany przez Stowarzyszenie Przyjaciół Farineta (sic!) znajduje się w winnicach Saillon. Sercem tego szlaku jest najmniejsza winnica świata złożona wyłącznie z 3 krzaków winorośli. Przyjaciele Farineta co roku zapraszają słynnych i bogatych do wspólnego uprawiania mini-winnicy. Byli tam między innymi Michel Platini, Michael Schumacher, czy Jane Birkin. Z zebranych winogron dodanych do innych powstaje wino sprzedawane później na cele charytatywne. Od 2000 roku właścicielem najmniejszej winnicy świata jest nikt inny, tylko sam Dalajlama.
To wyjątkowe miejsce. Malutka winnica (Vin à Farinet, jakby ktoś szukał na mapie) stała się z czasem miejscem pielgrzymek dla wolnych duchów i tych, którzy potrzebują samotności i inspiracji. Droga z Placu Farineta aż do Vin à Farinet oznaczona klimatycznymi witrażami w okrągłych ramach przypomina nieco świecką drogę krzyżową – i tak jak ona kończy się witrażem przedstawiającym śmierć. Winnica znajduje się na wzgórzu, z którego rozciąga się cudowny widok na Alpy. Podąża się do niej wąską uliczką pełną kolorowych tabliczek z cytatami z Biblii, myślami słynnych filozofów i popularnymi hasłami wysławiającymi życie tu i teraz (np. Lepiej jechać na ryby rowerem niż do pracy Mercedesem) i różnymi przedmiotami, które dają wiele do myślenia (np. drabiną donikąd). Niefrancuskojęzyczni niestety będą w tym miejscu po prostu podziwiać kolory i kształty…
W Saillon w samym sercu uroczego starego miasta znajduje się również niewielkie Muzeum Fałszywych Pieniędzy (Musee de la la Fausse Monnaie), gdzie możecie porównać monety legalne i te wybijane przez Farineta, a także dowiedzieć się jeszcze więcej na temat słynnego fałszerza.
Każdy kraj ma swojego Janosika. W lasach Sherwood grasował Robin Hood, a w lodowej pustyni Jakucji… niejaki Manczaary, który klasycznie łupił bogatych, rozdawał biednym, a jak legenda mówi, był tak dobry, że nigdy nikogo nie zabił. Jeśli chcecie usłyszeć historię o dobrym jakuckim rozbójniku zajrzyjcie do fascynującego bloga Joli o najbardziej egzotycznych zakątkach Azji:
http://enesaj.pl/2018/11/manczaary-szlachetny-rozbojnik-jakucji/
Gdy wyznałam Maćkowi z Zabierz Swego Lwa, że szukam innych Janosików, którzy wino, kobiety i śpiew, odpowiedział: „Słuchaj, no mam niekoniecznie Janosika, ale wino, kobiety, mężczyźni, śpiew i ho ho ho, tyle awanturniczego życia”. I podesłał mi taaaaaaki tekst o Julie D’Aubigny, że już wiem, kim byłam w poprzednim życiu:
https://zabierzswegolwa.blog/2018/11/18/julie-daubigny/
Kasia z Życia w Irlandii za to powiedziała, że w Irlandii Janosikowie (a właściwie Molly Malone!) są na każdym rogu, a każdy z nich lepszy, tylko ona nie ma czasu ich wszystkich opisać. Ale podrzuciła mi historię o współczesnej Molly Malone, która ze słynną Irlandką ma tyle wspólnego, że przez całe swoje życie sprzedawała ryby na dublińskim Dun Laoghaire. Przeczytajcie historię o Verze Breslin i innych ludziach, którzy są żywymi symbolami miejsc, w których żyją:
https://zyciewirlandii.com/2015/01/18/jas-parasolka-i-vera-sprzedajaca-ryby
Beata ze Viennese Breakfast dołączyła ze swoją historią z czasów wojen krzyżowych o tym jak król Austrii Leopold V uwięził nie tak kryształowego jak znamy z filmów króla Ryszarda Lwie Serce. Ciekawi Was, co do tego ma Robin Hood? Ha! Właśnie, że ma! No bo co właściwie popchnęło słynnego angielskiego rozbójnika… ale właściwie, jak chcecie się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, zajrzyjcie do Beaty:
http://viennesebreakfast.com/laczy-wyprawy-krzyzowe-austriacka-flage/
A co słychać w temacie niemieckich Robin Hoodów? Niemiecki Robin Hood nazywa się Johannes Bückler i jest równie legendarną postacią, co wymieniony angielski pierwowzór. Gdyby żył w dzisiejszych czasach, pewnie jako jeden z pierwszych uciekłby z Alcatraz. Zajrzyjcie do Oli na Niemiecką Sofę, żeby poznać go bliżej:
http://niemieckasofa.pl/2018/11/johannes-buckler-niemiecki-robin-hood/
Wielkie dzięki za ten wpis, wybieram się niedługo pod Matterhorn, nie omieszkam zakupić parę Farinetów (?) 🙂
Szybko googlując odkryłem, że rok wcześniej pojawiła się w Szwajcarii inna lokalna waluta – Leman w Genewie. Czy za nią również kryje się ciekawa historia? Pozdrawiam!
Nie aż tak ciekawa 🙂 Ale dzięki Lemanom promują się lokalny przedsiębiorcy, wytwórcy etc. W ogóle fajna sprawa te lokalne waluty.
Fantastyczny tekst