Emigracja czyli jak się przyjaźnić… z dala od przyjaciół

Dziś obudziłam się z poczuciem, że czegoś już od dłuższego czasu nie zrobiłam. O joggingu 3 razy w tygodniu pamiętam. Za ubezpieczenie, mieszkanie, prąd i media płacę, nawet czasem się to uda w terminie. O pracy jeszcze nie zdołałam zapomnieć mimo wielu starań. Nawet o blogu pamiętam, co prawda spada mi nieco wydajność, ale nie pracuję tu na akord. Zapomniałam za to całkowicie ostatnio o… przyjaciołach.

Pewnie większości z Was, którzy mieszkacie w jednym miejscu od dłuższego czasu ten problem wydaje się tak sztuczny i wydumany, że aż nieważny wspomnienia. Niejeden pewnie skomentuje: „Przyjaciele mogą się nie widzieć rok, a jak się w końcu zobaczą, to jakby się widzieli wczoraj”. Faktycznie tak jest. Gdy się widzę raz na ruski rok z przyjaciółmi z Krakowa, czy Lublina, Warszawy, Berlina, Hamburga czy Paryża, to nasze rozmowy są głębsze niż Rów Mariański i codzienność nie ma wpływu na nasze relacje.

Ale wszystkie nasze spotkania stają się odrabianiem zaległości, czego nie cierpię. Najgorzej znoszę dorastanie dzieci przyjaciół. Bo jeśli kogoś się darzy miłością, to się chce uczestniczyć w życiu jego bliskich i być tą najlepszą ciocią. A jak można być tą najlepszą ciocią tylko raz do roku? Z dorosłym łatwiej, dorosły się tak nie zmienia. Za to z dzieckiem jest nieco inaczej – ostatnim razem przewijałeś pieluchę, a tym razem ono Ci już rapuje o ciężkim życiu na przedmieściach…

Kiedy ja ostatnio byłam w Lublinie? W wakacje… A moi znajomi od tej pory wypili beze mnie już tyle piwa, że pewnie mają brzuchy wielkości dorodnych melonów… Kiedy ostatni raz byłam w Krakowie? W Sylwestra, jak niemal nikogo tam nie było. Kiedy ostatnio widziałam moją najlepszą przyjaciółkę? W czerwcu tamtego roku. A skajpowałyśmy też wieki temu.

Bo widzicie, mi nie za bardzo wychodzi podtrzymywanie znajomości przez Internet. Łatwiej jest mi z kimś umówić się na piwo i obgadać te ostatnie pół roku niż robić to przez skype, pisać maila, czy czatować na facebooku. Próbuję czasami coś nabazgrać, ale codzienność mnie zaraz dopada i gryzie w szyję. Ja tu metafizycznie o życiu i uczuciach, a tu wcale niemetafizycznie dzwoni mi tajmer pralki. Moja przyjaciółka tu metafizycznie o spadających płatkach śniegu, a jej córka całkiem niemetafizycznie próbuje jej spaść z łóżka, po czym złośliwie robi kupę-rozplaskacza przy gołej wypiętej w stronę maminej twarzy pupce. I jak my mamy tu sobie metafizycznie porozmawiać?

A jak okropnie wyglądają moje spotkania po roku niewidzenia? Przy najlepszych wiatrach mam tydzień na ogarnięcie wszystkich znajomych, zrobienie polskich zakupów i załatwienie wszelkich niecierpiących zwłoki spraw formalno-administracyjnych. Więc jak to się wszystko dzieje? Dzwonię do znajomych i mówię: Cześć, mam czas w czwartek od 15 do 17, później piątek od rana do 13, 17 – 19 lub sobota 13 – 15, który termin wybierasz? Albo robię imprezy łączone, gdzie nieznającym się ludziom streszczam ostatni rok mojego życia. Moi biedni znajomi niestety już najczęściej przestali mnie w ogóle uwzględniać w swoich planach. Bo czują, że ich bardziej zaliczam niż się z nimi spotykam.

A co w takim razie z nowymi znajomymi szwajcarskimi? Są i bardzo wiele z nich naprawdę cenię, ale nasze drogi się często mijają. Mam dziwne wrażenie, że tutaj w Szwajcarii życie płynie szybciej i nie ma się czasu po prostu wypić dwa piwa na mieście i pogadać o niczym. Choć czasami zdarza się, że mam wolny wieczór i jestem chętna do piwkowania, nawet nie próbuję dzwonić i umawiać się na małe spontany. Wiem, że bez tygodnia uprzedzenia jest naprawdę ciężko…

Zdaję sobie sprawę, że to też moja wina. W końcu telefon działa w dwie strony, nikt mi jeszcze nie odciął internetu (chociaż ostatnio szukałam informacji „jak torturować bez pozostawienia śladów na ciele” i „jak przetrwać waterboarding”, więc oczekuję wizyty smutnych panów w garniturach) i ja też mogę zaproponować spotkanie lub choćby napisać głupiego maila.

Dlatego dzisiaj ogłaszam dzień przyjacielskiego kaca moralnego i wyrażam mocne postanowienie poprawy. Napisałam już do kilku osób, kilka innych czeka w kolejce. A Wy? Jak dajecie sobie radę z utrzymywaniem przyjaźni na emigracji? Czy to w ogóle jest możliwe?

 

21 komentarzy o “Emigracja czyli jak się przyjaźnić… z dala od przyjaciół

  • 26 kwietnia, 2016 at 1:34 pm
    Permalink

    Witam,
    zobaczyłam tytuł wpisu i od razu pomyślałam: „To nie tylko ja mam teraz taki dołek uczuciowy w tym temacie?” Dokładnie to samo czuję. Trzyma mnie zniechęcenie do internetowo-telefoniczych kontaktów, tęsknię za spontanicznymi wyjściami i gadaniem o niczym. Mam nadzieję, że ktoś napisze bardziej pozytywne komentarze, bo ja na razie będę oddawać się do dyspozycji dołkowi emocjonalnemu 😉

    Reply
    • 26 kwietnia, 2016 at 2:39 pm
      Permalink

      A ja się pochwalę, że mój dzień przyjacielskiego kaca moralnego przynosi rezultaty, bo już się umówiłam na 1 spotkanie realne, 1 wirtualne i niemal zorganizowałam wyjazd w góry z jeszcze innymi ziomeczkami! 😀 Kac się nieco zmniejsza.

      Reply
      • 26 kwietnia, 2016 at 7:35 pm
        Permalink

        Ha, no to gratuluję, tak trzymać! 🙂 Prezentujesz tu postawę godną naśladowania! Myślę, że i ja się zarażę tą energią i podążę Twoim krokiem. Ale to jeszcze nie dziś. Dlaczego nie dziś? Nie wiem, może po prostu kapryśny humor. Fajnie, że kilka duszyczek czuje podobnie i rozumie jak to jest 🙂 Pozdrawiam emigracyjnie!

        Reply
  • 26 kwietnia, 2016 at 2:49 pm
    Permalink

    ooo to jest Nas już trzy. u mnie wygląda podobnie skype viber czy whatsapp nie oddaje tego co spontaniczne wyjście i wypicie piwa czy pogadaniu o wszystkim i o niczym . Choć staram się utrzymywać częsty kontakt z moją bratanica która ma 7 lat to i tak nie jest to samo co zabranie ją na „babską randkę” czy inne wygłupy a ona z dnia na dzień jest coraz bardziej „dorosła ” jestem tu zbyt krótko żeby nawiązać znajomości szwajcarskie ale widzę po znajomych męża ze tydzień ba nawet miesiąc wcześniej trzeba zaplanować spotkanie co się kłóci z moją natura bo ja akurat teraz mam ochotę na piwo czy kawę albo zwyczajny spacer. często sobie zadaję pytanie czy kiedyś uznam Szwajcarię za mój dom… Szczęście w nieszczęściu jest to, że jak widzę nie jestem sama w tych myślach… Pozdrawiam 🙂

    Reply
  • 26 kwietnia, 2016 at 5:44 pm
    Permalink

    Na mojej emigracji jestem już parę lat i mam dwie dobre koleżanki, jedna mieszka kilometr ode mnie druga trzy… i równie dobrze mogłyby mieszkać na marsie. Jedna bezdzietna ma zawsze mnóstwo planów a ja dzietna, mam zawsze coś do zrobienia. Druga koleżanka ma dziecko tylko trochę starsze od mojego i czas kiedy obydwoje nie są chore (tudzież mamy i ojcowie), żeby się spotkać po pracy/przedszkolu i wszystkim pasuje ostatnio był … w zeszłym roku.

    Reply
    • 27 kwietnia, 2016 at 8:18 am
      Permalink

      Skąd to znam…… :/

      Reply
  • 26 kwietnia, 2016 at 5:48 pm
    Permalink

    Droga autorko, zapraszam do mnie do Basel. Spontanicznie, bez kalendarza tez pójdzie. Piwa nie pije, bo karmie ale mogę się stuknąć szklanka mleka. 😀

    Reply
    • 27 kwietnia, 2016 at 8:16 am
      Permalink

      Hehe, trzeba będzie to jakoś ustawić 😀

      Reply
  • 26 kwietnia, 2016 at 6:34 pm
    Permalink

    Ja pamiętam, ale ciężko znaleźć czas, a jeszcze ciężej o spotkanie. Nawet będąc w Polsce, gdy ma się do dyspozycji zaledwie 3 dni, myśli się głównie o rodzinie, wędruje od drzwi do drzwi, a przyjaciół potem… przeprasza.

    Dlatego staram się czasami coś napisać, wymienić parę maili, zaczepić na jakimś portalu, bo wszyscy zgodnie jesteśmy na jednym. Podesłać zdjęcia z jakiejś wycieczki, wymienić się jakimiś wrażeniami… To prawie jak on-line. Ale o skype chyba już każdy zapomniał.
    Zostawić kilka zdań zawsze można, na rozmowę trzeba się umówić i mieć więcej czasu. To może wydać się dziwne, ale choć nie mam dzieci, czasu też nie miewam za wiele, a gdy już jednak się zdarzy, wolę wyjść na górski szlak niż zasiąść przed komunikatorem.
    Powiesz pewnie, że to kwestia wyborów, na czym zależy mi bardziej, ale… jednako mam nadzieję, że to mnie z nimi nie rozdzieli.

    Imprezy łączone w Polsce, doskonale sprawdzają się w kwestii rodziny. Wystarczy we wakacje wszystkich skrzyknąć na działkę i gotowe, wszyscy, że tak brzydko napiszę, odhaczeni.

    W Szwajcarii żyje się szybko? Mam zupełnie inne wrażenie. Z tymże ja osobiście faktycznie żyję szybko, bo muszę pogodzić multum obowiązków, praca, kurs, treningi, i odnajduje a to czas, ale jak patrze na tym Szwajcarów co dnia odpoczywających po zmierzchu przy piwku w ogródku jakiejś restauracji, to aż się zazdrości – tym to dobrze, mają wolne całe wieczory 😉

    Z przyjaciółmi mam poumawiane spotkania, już teraz, z wyprzedzeniem. Jest możliwe, by nie dać o sobie zapomnieć 😉

    Reply
  • 26 kwietnia, 2016 at 8:05 pm
    Permalink

    A ja wlasnie jestem w Polsce (brrrr bardzo zimno) i latam z jednego spotkania z psiapsiolka na drugie z inna psiapsiolka, wracam do domu wieczorem i czuje taki okropny niedosyt… A tu juz dzień odlotu sie zbliża….. Hmmm

    Reply
  • 27 kwietnia, 2016 at 1:53 am
    Permalink

    Ja mam takiego kaca niemalże codziennie, większego lub mniejszego. Dlatego przygotowałam sobie listę i mocne postanowienie poprawy , a także podręczną kartkę z ktosiami stąd i ktosiami stamtąd. Co zapisane, to obiecane ! pozdrawiam serdecznie ze słonecznej Kanady

    Reply
  • 27 kwietnia, 2016 at 8:16 am
    Permalink

    Poki co jakies mi sie to udaje. Albo sie po prostu ludze, ze mi sie udaje:) Jednak, mimo mojej wielkiej sympatii i milosci do rodziny i przyjaciol, wyjazdy do Polski staja sie coraz trudniejsze do przetrwania. Kazdy dostaje 1-2h luke w naszym dniu i cale dnie po prostu biegamy, spiac max po 6h na dobe. Jesli jakims cudem jestesmy w Polsce tydzien lub dluzej, pod koniec wyjazdu oboje jestesmy chorzy i w goraczce i z katarem kontynuujemy odwiedziny, rezygnujac wtedy z widzenia malutkich dzieci i starszych osob. Staramy sie zawsze odwiedzic kazda babcie i dziadka minimum dwa razy, znajomych zwykle raz, ale czasami udaje sie dwa. Trzeba jednak przyznac, ze ludzie sa niesamowicie, bo staja na rzesach, zeby wpasowac sie w te nasze luki i dac rade sie z nami spotkac.

    Reply
    • 27 kwietnia, 2016 at 8:40 am
      Permalink

      O to to to to! Ja po każdym wyjeździe do PL jestem tak wymęczona jak po galerach, bo biegam jak kot z ogonem odwiedzając każdego, wszystkie moje ukochane miejsca, kupując jak wściekła, użerając się z urzędami…
      A czasem po prostu chcę sobie usiąść przed polskim telewizorem i pooglądać reklamy 😀

      Reply
  • 27 kwietnia, 2016 at 12:06 pm
    Permalink

    Ja ma to szczęście lub nieszczęście, że mieszkam i pracuję w Polsce. Nie mam więc aż takich dylematów, jak to co napisaliście w komentarzach do wpisu i to co napisała sama Autorka. Przyznać się jednak muszę, że pomimo tego, że znajomi są na wyciągnięcie ręki też brakuje czasu na spotkania z Nimi. Problem emigracji jest mi znany, bo moja rodzina mieszka za granicą i wiem co się dzieje jak przyjeżdżają do Polski. Terminy spotkań napięte do granic możliwości, a jakie są obrazy jak z kimś nie uda się spotkać. Pozostają więc najczęściej kontakty mailowe, przez skype lub tym podobne. Cóż tak to dzisiaj wygląda. Choć pewnie większość z nas narzeka, że właśnie w taki sposób się komunikujemy, bo przecież to nie zastąpi spotkań, rozmów przy kawie, ale właśnie tak robimy. Przykład choćby tego, że poprzez bloga naszej sympatycznej Autorki też tak się komunikujemy. Może przyjdzie taki czas, ze się skrzykniemy i spotkamy się w realnym życiu, ale byłoby fajnie. Wbrew pozorom nie jest to takie trudne :-).

    Reply
    • 28 kwietnia, 2016 at 9:05 pm
      Permalink

      Ja już o tym myślałam (tzn. o spotkaniu), ale zupełnie nie wiem, jak to ogarnąć logistycznie… Tu komentują ludzie z całego świata…

      Reply
  • 27 kwietnia, 2016 at 8:38 pm
    Permalink

    Ależ to prawdziwe! Sam zauważyłem jakiś czas temu, że każdy mój wypad do Polski to nieustający bieg od znajomych do rodziny. Usiłuję zawczasu aranżować takie spotkania dokładnie tą samą metodą, jaką opisujesz. Na ogół wiele z nich i tak nie dochodzi do skutku, bo komuś akurat coś wypadnie i nic nie poradzimy na to, że następny termin mogę zaproponować dopiero za kilka miesięcy. W ogóle, już dawno doszedłem do wniosku, że jeden przyjaciel to idealne rozwiązanie. O wiele łatwiej utrzymywać kontakt z jedną osobą niż z całym tabunem, a poza tym ileż razy można opowiadać, co u mnie ostatnio? 😉

    Reply
  • 29 kwietnia, 2016 at 11:30 am
    Permalink

    Wszystko to znam, ale nie powiedziałabym, że to wyłącznie emigracyjne doświadczenie (choć emigracja na pewno to wzmacnia, siłą rzeczy i odległości). Jak się jest w Polsce to nie jest wcale dużo lepiej. Wróciłam na kilka miesięcy i wydawało mi się, że nadrobię wszystkie zaległości towarzyskie i to z nawiązką. Gdzie tam! Wszyscy zabiegani, ja zresztą też i umówić się bez tygodniowego wyprzedzenia jest naprawdę trudno. Spontan? Chyba ostatnio na studiach. Nie powiedziałabym, że w Szwajcarii życie płynie szybciej, w Polsce też wszyscy gonią, pracują, szkolą się i nie mają na nic czasu…

    Reply
  • 29 kwietnia, 2016 at 3:39 pm
    Permalink

    Witaj Jo,

    Przede wszystkim staram się niczego nie nadrabiać. Jeszcze z zagranicy informuję, kiedy przyjeżdżam do Polski, i Ci, którzy chcą się ze mną spotkać, dostosowują się po prost du mnie. Wiedzą, że mam zawsze mało czasu. Wybieram opcję niewielu, ale solidnych/prawdziwych, niż wielu pozorantów. W ten sposób wiem, komu na kontaktach ze mną zależy, a komu oszczędzę nieszczerych uśmiechów.
    Obowiązkowo odwiedzam tylko mamę.
    Moja recepta na utrzymywanie więzi – pisanie listów. Tradycyjne, na pięknym papierze, piórem.
    To dla mnie jak rytuał. Robię sobie kawę, puszczam muzykę (z reguły to muzyka klasyczna np. Chopin, Liszt), siadam przy oknie i czuję jakby osoba do której piszę siedziała na przeciw mnie. Czyż nie cudownie … ?

    Reply
    • 29 kwietnia, 2016 at 6:11 pm
      Permalink

      P.S.
      Właśnie wybrałam ze skrzynki dwa listy. Jeden od mojej przyjaciółki z Niemiec, drugi od córki ze Szkocji. Odłożyłam je na bok. Jak skończę dzisiaj swoje wszystkie obowiązki, z największą przyjemnością je przeczytam. A do tego czasu, będę się zastanawiać jaką małą niespodziankę włożyła mi do koperty moja córka. Uwielbiam tę naszą wymianę niespodzianek. Zachęcam wszystkich. Naprawdę piękne emocje towarzyszą oczekiwaniu na list, a później na jego czytaniu.

      Reply
      • 3 maja, 2016 at 9:03 pm
        Permalink

        Aaaa to jest piękne! Moja przyjaciółka z Hamburga zawsze do mnie pisała listy – piękne, perfumowane, z jakimiś kamyczkami, piaskiem znad morza itd. Ale przyznaję, że tyle razy odpowiadałam jej mailem, że… chyba się zniechęciła 🙁 czuję się trochę winna teraz.

        Reply
  • 4 maja, 2016 at 11:23 am
    Permalink

    Ogarniaj, ogarniaj Może to być fajny pomysł i świetne znajomości. Zawsze można spotkać się w Warszawie 🙂

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.