Sezon na sikorki

Życie na wsi jest idylliczne. Szczególnie dla zwierza miastowego, dla którego krowy są przerażające, bo kto to wie, co w ich głowach się rodzi, jak tak się gapią jak sroka w malowane wrota.

Pamiętam, jak jeszcze za studenckich czasów rękami i nogami się broniłam od mieszkania gdzieś dalej krakowskiego rynku niż pół godziny na piechotę. Choć może to moja podświadomość mi mówiła, że tylko tyle jest w stanie znieść mój nadwyrężany często autopilot, który nie raz i nie dwa razy raźnie i bezbłędnie prowadził ciało swojej nieświadomej niczego właścicielki prościutko do domu do własnego łózia.

Teraz, nuda panie. Wsi szwajcarska, wsi wesoła, konie tuptają, krowy muczą, sikorki spadają z drzew… No właśnie…. Ostatnio sikorki mi spadają z drzew, prosto pod nogi! Nie macie tak na pewno w swoich wielkich, zatłoczonych miastach, co?

Pierwsza sikorka właściwie nie spadła z drzewa tylko objawiła mi się na ruchliwej drodze kantonalnej, gdy pedałowałam na swoim rowerku z kopertą do głosowania na Prezydenta RP. A tak jeszcze bardziej właściwie to sikorkę objawił mi mój wioskowy listonosz krzycząc: „Ptaszek! Ptaszek!” Ptaszek? A duży przynajmniej i dorodny?

Okazało się stety lub niestety, że listonosz był porządnym człowiekiem, a nie ekshibicjonistą i jego ptaszek nie był metaforą, ale malutką i bardzo przestraszoną sikorką skaczącą na jednej nóżce na drodze kantonalnej.

No nic. Ratujemy w takim razie zupełnie nie metaforycznego ptaszka. Ale wiecie, moje harcerskie korzenie tutaj się odezwały. Ptaszków nie łapie się w swoje łapy tak bezczelnie i bez sprawdzenia, mili Panowie i piękne Panie, czy może gdzieś na pobliskim drzewie siedzi ich właścicielka, która potem je wykopie z wielką awanturą z gniazdka: „Pachniesz jakoś obco! I ta szminka na piórkach!”… i już po ciepłym gniazdku ptaszka…

Dookoła jednak drzew nie było, za to mnóstwo samochodów i asfaltu, dlatego, trudno, najwyżej wpędzę ptaszka w kłopoty, wzięłam w garść sikorkę, w drugą garść mój rower i z wielką trudnością zaczęłam posuwać się w kierunku mojej wiejskiej siedziby.

Co się okazało? Że jak sikorka przyczepiła się do mojego palca, to się nie dało jej zdjąć. Pal sześć wszelkie porady internetowe, żeby jej umościć wygodną miejscówkę w pudełku po butach. Sikorka się przyczepiła do palca i basta! Nici ze znalezienia jakiegoś weta od dzikich ptaszków, nici z wyszykowania zgrabnego pudełeczka, nici z jakiejkolwiek innej czynności, która by mogła poprawić sikorczy los. Na szczęście dobrzy ludzie na forum internetowym szybko znaleźli mi „na szybko” jakiś numer telefonu, wobec czego  zidentyfikowałam  miejsce, gdzie powinnam się udać ze zranionym ptaszkiem – La Vaux Lierre – fundacja, która się zajmuje zranionymi i chorymi dzikimi ptakami – jedyna taka w całej Romandii.

Oto film, jaki zrobiłam z moją sikorką. Uwaga, włączcie dźwięk, bo na końcu sikorka śpiewa!

No tak, ale sama siebie nie przeteleportuję o 15 kilometrów, biorąc pod uwagę, że sikorka na mnie siedzi i nie chce zejść. Przecież nie połamię jej tych chudziutkich nóżek, ani nie wprowadzę sikorczego terroru do jej ptasiego życia! Ale od czego ma się sąsiadów. Sąsiad – Szwajcar, z wyjątkowo męsko-szwajcarskim poczuciem humoru, posłużył jak zwykle radą na czasie: „Nie chce latać ta sikorka? Poczekaj, pokażę jej kota, to się nauczy w try-miga!”. Sąsiad – Szwajcar nie znał jednak potęgi szarego jak chmura gradowa, oburzonego spojrzenia Polki, wobec czego nastąpiła szybka kapitulacja i już za minutę sam się sobie dziwiąc sąsiad siedział w swoim rydwanie obok Polki i jej ptaka poddając kolejno wszystkie szwajcarskie kanony zaczynając od A jak Argowia a na Z kończąc jak Zurych.

Ta historia ma zarówno happy end, jak i ciąg dalszy. Sikorka nr 1 zwana Panem Piu-Piu wyzdrowiała po tygodniu z szoku spowodowanego zderzeniem z samochodem i teraz (mam nadzieję) żyje długo i szczęśliwie w szwajcarskich lasach śpiewając o tajemniczej jasnowłosej Polce i jej magnetycznym palcu.

Tak, tak, sikorka nr 1, bo…. następnie pojawiła się sikorka nr 2. Wiem, że brzmi to co najmniej dziwnie, ale pewnego słonecznego wieczora podczas joggingu po pobliskich drogach i bezdrożach, polach i winnicach na drodze zauważyłam małą kulkę piórek, która rozpaczliwie kulejąc i piskając coś przeraźliwie starała się usunąć z mojej drogi. To było miejsce oddalone od dróg, także nie było zagrożenia, że ktoś przejedzie tą małą kulkę nieszczęścia, ale jej widok wskazywał na to, że ptaszek nie przeżyje nocy. Wyrwane pióra, ogon sterczy nie w tą stronę, co trzeba, nieruchome skrzydełko… Nauczona doświadczeniem zgarnęłam sikorkę do La Vaux Lierre. Spojrzenie sąsiada, który po raz drugi w tym samym miesiącu zobaczył mnie swoim progu z sikorką w dłoni – bezcenne: „Ale… to już się przecież zdarzyło!” Tak, Francois! Przecież Marty McFly to moje alter ego!

Niestety drugim razem happy endu nie było, a pani weterynarz z La Vaux Lierre nam powiedziała, że z sikoreczką bawił się kot. Bawił się tak okrutnie, że już lepiej jakby dokończył swojego dzieła i oszczędził ptakowi cierpień.

Okazuje się, że problem okrutnych kotów to problem na który zwrócili również uwagę szwajcarscy politycy, którzy podbudowani przez organizację zajmującą się ochroną środowiska Pro Natura dyskutowali o wprowadzeniu godziny policyjnej dla kotów! No ale w końcu kłóci się to z obowiązującym w Szwajcarii prawem, które mówi, że nie można ograniczać wolności zwierzęcia (znaczy się kota) wcześniej już przyzwyczajonego do poruszania się po sąsiedztwie bez nadzoru. Takie to szwajcarskie dylematy! No, ale jak to się mówi – wolność jednego kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Tylko kto przekona kota, że małe ptaszki też mają prawo żyć?

6 komentarzy o “Sezon na sikorki

  • 24 lipca, 2015 at 3:49 pm
    Permalink

    o i już Cię lubię! Ja w zeszłe lato podczas biegania po parku o mało nie nadepnęłam na takie małe zagubione pierzaste coś. Po dokładnych obserwacjach z odległości 2 metrów stwierdziłam, że całe i zdrowe. Na szczęście za chwilę pojawiła się ptasia mama i mnie opierdzieliła, że co ja tutaj w ogóle robię:) Nie szło wytłumaczyć, że chciałam tylko pomóc. Potem obie się oddaliły bez dziękuję i do widzenia. (To oczywiście tylko taki sarkastyczny żart, ptasia mama przyszła i dzieciak podskakując udał się za nią)

    Reply
  • 24 lipca, 2015 at 9:30 pm
    Permalink

    Słodkie, slodkie… Ale takie życie sikorki, jak nie lata to kot będzie miał co jeść 🙂
    Przez ciebie jakiś kot nie miał, zdrowego, szwajcarskiego, ekologicznego posiłku. Będzie musiał jeść żarcie z puszki.

    🙂

    Reply
    • 25 lipca, 2015 at 9:08 am
      Permalink

      Pffff… Widzę, że ktoś by się dogadał z moim sąsiadem. Jak znajdę jeszcze jedną zmaltretowaną sikorkę to się zacznie…. sezon na kota!

      Reply
  • 25 lipca, 2015 at 10:10 pm
    Permalink

    Fajny pomysł z tą godziną policyjną 😉 Koty powinny siedzieć w domach i mówię to jako niereformowalna kociara. Po pierwsze dla ich własnego bezpieczeństwa, po drugie dlatego, że to zwykłe szkodniki w sytuacji, gdy w domu pełna micha, ale i tak polują na takie sikorki dla treningu 😛

    Reply
    • 31 lipca, 2015 at 1:06 pm
      Permalink

      Myślę, że takie zamknięcie może być bardzo „bolesne” dla kota przyzwyczajonego do wędrowania.

      Ale ostatnio ratowałam znowu ptaszka – malutką muchołówkę i nabieram coraz większej złości na koty….

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.