Ostatnio przy okazji artykułu o średnich zarobkach w Szwajcarii czytelnik bloga Paweł zadał pytanie odnośnie jakości życia przy określonych zarobkach, a następnie na temat wynajmu mieszkania. Jako żywo przed oczami stanęła mi sytuacja sprzed wieków, miesiąc po mojej przeprowadzce do Szwajcarii, gdy jeszcze byłam młoda i niewinna (no dobra, bez przesady, nie było to w przedszkolu).
Wiecie jak to jest… Nie przeprowadzałam się tu ze względów ekonomicznych, tylko sercowych. Umowa z moim arbuzem była taka: to Ty się sprowadzasz do Krakowa, czym arbuz był swoją drogą zachwycony i bardzo zmotywowany. Ale pobożne życzenia pobożnymi życzeniami, a rzeczywistość wiecie jaka jest… Po roku kombinowania w końcu ja zawinęłam manatki w jedną solidną, acz niepełnosprawnie trójkołową walizkę i krzyknęłam: „Hej przygodo!”.
No dobra, kłamię, a przynajmniej chcę się trochę przed Wami wybielić, że niby jestem taka wyzwolona i wyluzowana. Tak naprawdę przedstawiłam mojemu szczegółową listę warunków do spełnienia, żeby księżniczka raczyła wtoczyć swoją kulawą walizkę na terytorium Helwecji. Warunek numer jeden brzmiał: mamy się wyprowadzić z tego zadupia, gdzie więcej krów niż ludzi!
Bo przecież jak można żyć dalej niż 30 minut od knajp, kin, pubów, sklepów i ekspatów! – tak myślała wtedy miastowa wysokoobcasowa! Jak można iść do stacji kolejowej 30 minut pod górkę, a potem jechać przez 20 minut pociągiem do miasta! Prych!
Mój oczywiście przystał na ten warunek – i tak przyszło nam zwolnić jego wielkie mieszkanie – wielkie i po kawalersku zapuszczone. W związku z rychłą wyprowadzką do miasta musieliśmy znaleźć nowego najemcę naszego mieszkania – to był warunek naszej agencji pośredniczącej w wynajmie – inaczej musielibyśmy zostać w tym mieszkaniu jeszcze przez kolejne 3 miesiące (okres wypowiedzenia). I tak oto wysprzątałam mieszkanie na błysk, kupiłam z 3 drobiazgi po 5 euro i zrobiłam mistrzowskie zdjęcia (przekładając pięć razy tą samą na wpół zdechłą, acz fotogeniczną paprotkę. Co jak co, marketing musi być.
Pewnie domyślacie się, jak może wyglądać mieszkanie mężczyzny, który pracuje na okrągło, a w weekendy wyjeżdża, a dodatku ma bardzo silne zapędy kolekcjonerskie. Po tym jak otworzyłam nigdy dotąd nie otwierane story i żaluzje, wyrwałam pięć worków chwastów z ogrodu, wyniosłam trzy pełne bagażniki butelek po piwie i przestawiłam kilka mebli okazało się, że mieszkanie ma naprawdę spory potencjał. I ta cena… 1800 chf za 120 m2 z ogrodem, piwnicą i garażem na obrzeżach małej wioski 20 km od Lozanny.
Nie wiedziałam, czego się naprawdę spodziewać, gdy wyznaczyliśmy godziny oglądania mieszkania. Otóż już 10 minut przed wyznaczoną godziną przed drzwiami pojawił się podekscytowany tłum. Jeden pan zaczął wciskać nam swoje dossier tuż po przekroczeniu progu przekonując nas, że on nie musi nawet oglądać tego mieszkania – on doskonale wie, że je chce! Korpulentna pani, która przyszła o czasie (czyli była chyba z 8 w kolejce) ze łzami w oczach jęła mi wyłuszczać swoją nieciekawą sytuację życiową, mimo że ja byłam wtedy nadal na etapie „Oui” i „Bonjour”. W tym samym czasie brzuchaty i łysy jegomość uporczywie starał się zaprosić Steva na rozmowę tete-a-tete, mrugając do niego tak przekonująco, że aż się poczułam zazdrosna. Spłoszona starałam się gdzieś schować, ale ten napierający tłum nie dawał wiele możliwości ucieczki. Co jeszcze pamiętam z tego jarmarku? Jedna para starała się wziąć nas na „przyjaciół z Krakowa”, choć ich pokrewieństwo z Polską przejawiał wyłącznie ich pies przypominający rysami mordy owczarka gończego polskiego.
Tak, tak, to jeszcze były czasy, gdy dossier składało się bezpośrednio w trakcie wizyty do przedstawiciela agencji / poprzednich najemców. Teraz trochę mniej tego cyrku, ponieważ poprzedni najemcy wyłącznie pokazują mieszkanie, a dokumenty składa się do agencji. Oczywiście, liczy się czas, czyli kolejność złożonych podań, ale odpada element przekupstwa, brania na litość, znajomości, układy, obietnice, tirarira…
Nie ma żadnego morału tej historii. Może tylko taki, że po roku w mieście księżniczka tak dostała po swoim urojonym diademie, a i po kieszeni (drogo było!), że w te pędy zgodziła się ponownie przenieść na wieś. I teraz już tak do szczętu zdziczała, że już po 3 dniach w miastach większych niż 20 tys. mieszkańców tęskni do swojej wsi, gdzie natura pachnie geranium i krowią kupą.
Cała prawda . 😀 To była rewelacyjna cena wynajmu! My za mniejsze mieszkanie, 50 km od Zurychu płaciliśmy znacznie więcej. :/ A wróciliście w te same strony, czy na inną wieś? 🙂
Nie, na inna wieś się przeprowadziliśmy. Taka prawda – może i blisko miałam tam do miasta… ale wyłacznie samochodem. Obecnie mam 20 minut komunikacja publiczna, co bardzo sobie chwalę! Jednak wieś wsi nierówna……
Przepraszam, że tutaj, tak nie w temacie, ale liczę, że się nie pogniewasz. 🙂 Musiałem odesłać odpowiedź na jedno pismo, była dołączona koperta z napisem „nicht frankieren”. Radośnie uznałem, że to znaczy, że nie muszę kupować znaczka, i wrzuciłem do skrzynki. A teraz mam wątpliwości. 😀 Możesz pomóc słowem wyjaśnienia? 🙂
Tak, powinno być dobrze, możesz spać spokojnie 🙂
A na końcu wpisu, jako morał, powinno być zdjęcie tej pachnącej krowy 😉
Przepraszam, że znowu poza tematem. 🙂 Dostałem właśnie dokument „Einladung. Entgegennahme von Ausweisen”. Czy to coś groźnego? Wydalą mnie czy dadzą pozwolenie na pobyt? 🙂
To drugie! Wielkie gratki 🙂
A mógłbym jeszcze prosić o wytłumaczenie, jak działa ta opłata za listy poprzez sms? Jest napisane o tym na skrzynkach pocztowych, ale ja po niemiecku rozumiem niezbyt wiele. 🙂
Ok, wezmę się za to w ramach „Jak to zrobić w Szwajcarii”… 😀
Wiesz, czasem moze jednak powinno sie uwazac z ekshibicjonizmem na blogach.
Z pobieznego czytania wiem, ze Twoj narzeczony (czy jak to sie tam nazywa) jeździ autem w sposob nerwowy i niekulturalny, jarał dwie paczki papierosow dziennie przed przejsciem na e-fajki i miał zapuszczone mieszkanie, ktore nie za bardzo sprzatal nawet na Twoj przyjazd. To też moze dawac obraz Ciebie, troche kontrastujacy z wizerunkiem stonowanej, wartościowej i oswieconej młodej niewiasty jaki budujesz 😉 Pozdrowienia.
Haaaaa! Ale jednak jak pozory mylą! Na pewno nigdy o sobie nie powiedziałabym, że jestem stonowana, ani Steve taki szalony i nieodpowiedzialny jak wynika z Twojego opisu 😉 Mam czasem wrażenie, że ja jestem taką naprawdę typową Polką, a on typowym Szwajcarem, co oczywiście tworzy mieszankę wybuchową. Ale jak już parę razy wspominałam, element decydujący o sukcesie mieszanych związków to dostrzeganie i akceptacja różnic.
Witaj.Cieszę się,że trafiłam na Twój blog. Czyta się super.Na pewno będę tu zaglądać.
Ja dopiero tutaj raczkuję,ale mam nadzieję,że jeszcze trochę i się wypionuję.
Pozdrawiam.
Przepraszam, że ja też nie w temacie, ale szukam i szukam, i znaleźć nie mogę tematu niepełnosprawności od strony technicznej.
Mam w Polsce orzeczenie o niepełnosprawności.
Czy w Szwajcarii takie orzeczenie jest honorowane? Jeśli nie, to w jaki sposób je zdobyć?
Czy niepełnosprawny ma jakieś przywileje, zasiłek, odliczenia od przychodu itp.
Bardzo ciekawy blog . Serdecznie zapraszam do poczytania u mnie https://stylowo-mieszkam.pl/