Kim jesteś, Dorota?
To jest egzystencjalne pytanie…a odpowiedź zależy od dnia. Czasem brzmi: jestem artystką. Czasem: jestem psychicznie chorą kobietą. Czasem: jestem królową świata i mogę wszystko. A czasem: jestem do niczego, połamaniec, dziwadło, freak. Moja tożsamość jest bardzo płynna.
Mogłabym jednakże po prostu odpowiedzieć tak: mam 41 lat, z wykształcenia i doświadczenia jestem psycholożką i dziennikarką; piszę książki, artykuły, sztuki teatralne (druga wchodzi właśnie na scenę w Bernie) i wiersze. Moje ilustracje publikuje kilka czasopism, w Polsce, Szwajcarii czy Kanadzie. Maluję każdego dnia, a moje obrazy znajdują się na wystawach w różnych miejscach Szwajcarii. Bonusowo choruję na chorobę schizoafektywną i zaburzenie osobowości – borderline.
Wiem, że malujesz i jesteś zrzeszona w organizacji pomagającej artystom z doświadczeniem psychiatrycznym. Jak to wygląda w Szwajcarii?
W samym Bernie są dwa atelier zrzeszające takich artystów. Udostępniają miejsce, materiały (za darmo), towarzyszą nam opiekunowie, organizowane są wystawy, uruchamiane kontakty z potencjalnymi kupcami. To olbrzymia pomoc, zarówno praktyczna, jak i emocjonalna. Koniec malowania wyłącznie do szuflady. Mimo, że jestem chora, nie muszę się z tym ukrywać, bo cała nasza grupa cierpi na zaburzenia psychiczne i jest to wiedza powszechna. Całe grono wolontariuszy wspiera nas zupełnie za darmo. To naprawdę fantastyczna idea. Jest nas ponad dwudziestka, w tym chorujący na schizofrenię, borderline, depresję czy dwubiegunówkę…Bardzo się nawzajem wspieramy. Dużo w tym miejscu ciepła i sympatii. Oraz zrozumienia. A to bardzo pokrzepia, zmniejsza poczucie wyobcowania. Wiesz, jestem wśród swoich i niczego nie muszę udawać.
Zainteresował mnie ten podział na „swoich” i „nie swoich”. Opowiesz o nim coś więcej?
Oczywiście. Wiesz, „nie swoi” to tacy, którzy potrafią powiedzieć „nie martw się, każdy z nas jest trochę pieprznięty” lub „nie smuć się, taka piękna pogoda”, albo „zmotywuj się, szkoda dnia”, i tak dalej. To ludzie, którzy…nie mają pojęcia, jak życie „swoich” wygląda. Czasem nie mamy siły wstać z łóżka czy się umyć. A gdyby nasze samopoczucie zależało od pogody, wszyscy szczęśliwie żylibyśmy na Wyspach Karaibskich. Ja sobie nie wyobrażam powiedzieć na przykład osobie poruszającej się na wózku inwalidzkim „no wiesz, każdego z nas czasem kręgosłup boli.” Widzisz podobieństwo? To pomniejszanie cierpienia. W kontaktach międzyludzkich, jak zauważyłam, brakuje nam odpowiedniego języka i zrozumienia. Niedawno w radio odbył się wywiad dotyczący mojej sztuki, która rozgrywa się w klinice psychiatrycznej. Zaproszona reżyserka mówi: „ta historia opowiada o chorobie psychicznej”. Prowadzący wywiad na to: nazwijmy to „mental health issues, that sounds more positive”. Ma więc być miło i pozytywnie. Nieważne, że przyjaciółka próbowała się w zeszłym tygodniu zabić, ja mam urojenia prześladowcze a mój kolega takie lęki, że nie wychodzi z domu. Myślmy i mówmy pozytywnie. Strasznie się tym wywiadem podłamałam, ale także zrozumiałam, że moja sztuka teatralna ma „potencjał edukacyjny”.
W Szwajcarii mówi się o nas „osoby z doświadczeniem psychiatrycznym”. Trochę to dla mnie za obszerne, bo mój psychiatra czy asystent psychiatryczny też takie doświadczenie posiadają…Chyba wolę: osoby z diagnozą psychiatryczną czy osoby żyjące z zaburzeniami. W naszym gronie nazywamy się czasem „wariatami”, ale stoi za tym czułość, a nie ignorancja.
W swojej najnowszej książce „Artystka Przetrwania” opisałaś swoje życie z chorobą psychiczną. Boleśnie szczerze opowiedziałaś o swoich złych wyborach dokonanych w czasie fazy hipomanii. Dotknęłaś podwójnego tabu. Nie dość, że choroba psychiczna, to jeszcze… Nie zdradzę co. Pozwolę czytelnikom to odkryć podczas lektury książki. Nie bałaś się tak odkryć? W końcu „co ludzie powiedzą”!
Moją intencją zawsze było dotykanie tabu. Jak to ujął mój profesor od poezji, mam mocne uderzenie; taki twórczy nokaut. Myśl, że miałabym ukryć część historii, nie wpadła mi do głowy. Chciałam pokazać w pełni do czego zdolny jest człowiek w momencie kryzysu i jakie ten kryzys może przyjąć oblicza, w tym – niepomierne szczęście. Chwilowe, iluzoryczne i jak się post factum okazuje zgubne, druzgocące życie. Gdy jesteśmy jednak „w środku” takiego doświadczenia, nie mamy o tym pojęcia. Na tym polega paradoks chorób psychicznych. My nie wiemy, że urojenie to urojenie – że tak naprawdę wcale nie rozumiem mowy drzew ani nie jestem szamanką i nie powinnam właśnie wyjeżdżać do Mongolii; że mania to mania, a to, że nie śpię i tworzę to oznaka epizodu a nie wybitny, wiekopomny moment, który zapisze się w historii ludzkości; że depresja to depresja, i że moje życie wcale się nie skończyło i nie muszę go właśnie dziś pożegnać. Gdy jesteśmy „w tym”, jesteśmy ślepi.
Dlaczego (dla kogo) napisałaś „Artystkę Przetrwania”?
Chciałam powiedzieć „zobaczcie mnie, zobaczcie nas”. Choroba psychiczna może się przydarzyć każdemu. To przerażające stwierdzenie, wiem. Na zaburzenia psychiczne cierpi więcej osób niż nam się wydaje – co czwarty Polak/Polka, co trzeci Szwajcar/Szwajcarka. Część z nas skutecznie to ukrywa i całkiem nieźle nam to wychodzi. Bo wariaci, wiesz…są gdzieś indziej, nie wśród nas, gdzieś daleko, zamknięci w specjalnych placówkach. A tutaj – autorka sztuki wystawionej w Bernie jest psychicznie chora. Artyści, których prace są dodawane do prominentnych kolekcji, są psychicznie chorzy. Znam nawet terapeutów żyjących z diagnozą. Gdy napisałam „Artystkę Przetrwania”, okazało się, że przeróżne osoby w przeróżnych rolach życiowych zaczęły do mnie pisać, dziękując za książkę – bo poczuły się zrozumiane czy mniej samotne. Napisałam ją przede wszystkim dla nich. Również dla ich rodzin i przyjaciół. Dla psychologów, psychiatrów, psychoterapeutów. I w końcu – dla każdego, kto chciałby taką rzeczywistość życia z chorobą lepiej zrozumieć.
Przejdźmy do części praktycznej. Ten artykuł będą czytać osoby z rozpoznaną chorobą psychiczną, które właśnie przeprowadzają się do Szwajcarii jak i te, które z przerażeniem odkrywają, że „coś z nimi jest nie tak”. Będą go czytać żony i mężowie, mamy i tatowie w poszukiwaniu pomocy dla swoich bliskich. Czy mogłabyś im poradzić, gdzie się mają udać?
Od praktycznej strony wygląda to tak, że lekarz rodzinny może wystawić skierowanie do psychiatry. Psychiatra współpracujący z psychologiem – skierowanie na dodatkową terapię. Zdarza się również tak, że psychiatra ma uprawienia do psychoterapii i wtedy mamy luksusową sytuację: jedna i ta sama osoba od przepisywania leków oraz od terapeutycznego procesu zdrowienia. Może być nawet tak, że taki lekarz potrafi poprowadzić terapię par czy rodzinną. Bo kryzys psychiczny zawsze uderza w cały system rodzinny. Wielu opiekunów czy bliskich osób chorych samych popada w kryzys. To bardzo wyczerpujące, skrajne doświadczenie.
W momencie niebezpiecznego zaostrzenia objawów najlepiej jechać prosto na pogotowie, psychiatra na dyżurze skieruje nas do odpowiedniej placówki. To wszystko w ramach podstawowego ubezpieczenia. Nawet prywatne kliniki oferują miejsca dla takich pacjentów. Ja dodatkowo chodzę na terapię, którą można w skrócie nazwać „praca z ciałem” – terapię traumy poprzez ciało, ale jako że nie mam dodatkowego ubezpieczenia, opłacam te sesje z własnej kieszeni. Podobnie byłoby w przypadku, gdybym chciała skorzystać z arteterapii.
Z podstawowego ubezpieczenia opłacany jest także asystent psychiatryczny Spitex. Może przychodzić w tygodniu pogadać, poradzić, pomóc. Ja z moim pomagającym jestem związana już takim zleceniem cztery lata. Jest to bardzo racjonalny, wspierający i ciągle dokształcający się młody człowiek.
Jak wygląda opieka psychiatryczna w Szwajcarii?
To zależy od miejsca. Prawdopodobnie najbardziej przyjazne, w jakim byłam – Ośrodek Interwencji Kryzysowej w Bernie – zostało zamknięte z powodu wycofania funduszy. Wielka szkoda. Takie ośrodki przeznaczone są dla osób w kryzysie, ale nie dość głębokim, by musieć przebywać w zamkniętej placówce. Oferuje się tam mnóstwo zajęć do wyboru, od relaksacji i mindfulness przez twórcze pisanie, ceramikę, muzykoterapię aż po grupy wsparcia dla wychodzących z placówki.
Publiczny szpital…to znów, zależy, tym razem od oddziału i ordynatora. Byłam na oddziałach afektywnych, wypełnionych głównie bardzo spokojnymi osobami z depresją, ale też takich dla osób z uzależnieniami czy na oddziale dla przypadków nagłych. To ostatnie miejsce było trochę retraumatyzujące. Wielu chorych w ostrej psychozie, czyli z urojeniami lub halucynacjami; z takimi osobami kontakt jest bardzo utrudniony lub nawet chwilowo niemożliwy.
Zdecydowana większość pacjentów, których spotkałam, nie była w szpitalu po raz pierwszy (jedna z moich koleżanek – po raz dwudziesty piąty). Takie osoby już wiedzą, gdzie wolą trafić, przenoszą się więc między oddziałami lub czekają w kolejce na wolne miejsce. Dobrze więc zasięgnąć rady kogoś, kto „już tam był”. Ważny jest też kontakt z innymi pacjentami, którzy najczęściej mają więcej czasu i cierpliwości do tłumaczenia co, gdzie, kiedy i kto, niż personel szpitala.
Klinika prywatna, do której mimo wszystko można trafić mając podstawowe ubezpieczenie, to już tak zwana „inna bajka”. Mnóstwo ciekawych zajęć, dużo psychoterapii, grupy psychoedukacyjne, oddani opiekunowie i zainteresowani lekarze. Ja trafiłam do Klinik Wyss pod Bernem. Miałam szczęście. Dzięki tej interwencji nie byłam hospitalizowana już rok. W moim przypadku to całkiem niezły wynik.
Czy już po stwierdzeniu choroby można sobie dobrać ubezpieczenie dodatkowe, żeby sobie zapewnić lepsze świadczenia? Czy w ogóle są jakieś lepsze świadczenia dla posiadaczy dodatkowego ubezpieczenia?
W tym momencie staram się o dodatkowe ubezpieczenie, więc jeszcze nie potrafię w oparciu o doświadczenie powiedzieć, czy to po diagnozie i hospitalizacjach możliwe. Tak, dla posiadaczy dodatkowego ubezpieczenia są dodatkowe „bonusy” – różne rodzaje terapii wspomagających, czy też pojedynczy pokój i lepsza dieta w prywatnej klinice. Można także udać się na psychoterapię do dowolnego psychologa, nie tylko takiego, który współpracuje z psychiatrą. Gdybym wiedziała to wszystko wcześniej, skorzystałabym z takiej opcji od razu.
Czy szpital psychiatryczny w Szwajcarii jest straszny jak z amerykańskich horrorów?
Chyba na całe szczęście nie oglądam takich horrorów 😉 Jest to, w absolutnej większości przypadków, bardzo przyjazne i spokojne miejsce. Poznałam setki pacjentów, agresywnych było może dziesięcioro. Najtrudniejsza sytuacja panuje na oddziale dla przypadków nagłych/ostrych. Oczywiście, w publicznej placówce główną rozrywką wciąż niestety jest jedzenie, plotkowanie i palenie. Do zajęć dodatkowych ustawia się długa kolejka, psycholog może być na urlopie, a osoba od ergoterapii narzekać, że nikt nie przyszedł na sesję wspólnego gotowania, za to ktoś wyjadł cały garnek specjalnie pre-przygotowanego spaghetti. Moim najczęstszym zajęciem w takim miejscu jest nawiązywanie znajomości i przyjaźni. Jedną z wciąż najbliższych mi Szwajcarek poznałam osiem lat temu podczas pierwszej hospitalizacji. Z drugą odwiedzam się regularnie, trzecia wpada z wizytą raz na dwa tygodnie, a z kolegą z ośrodka interwencji kryzysowej wymieniamy się wiadomościami prawie co dzień. To chyba pokłosie mojego przekonania, że nikt nie zrozumie wariata tak, jak inny wariat.
Inaczej sytuacja wygląda w klinice prywatnej, jak już wcześniej wspominałam. Dokładną rozpiskę tygodnia w takim miejscu opisuję w książce.
Czy masz jakieś porównanie polskiej i szwajcarskiej opieki psychologicznej i psychiatrycznej?
Spędziłam lata we własnej terapii. Z tego punktu widzenia nie dostrzegam różnic; ważne jest podejście, nurt terapeutyczny i oczywiście sama osoba pomagająca. Między nią a chorym musi być „chemia” – w znaczeniu zaufania, szacunku i poczucia bezpieczeństwa.
Nie byłam natomiast nigdy hospitalizowana w Polsce, więc relacje znam tylko z drugiej ręki (choć może niedokładnie…w dwóch przypadkach także z pierwszej). Nie wygląda to dobrze, a wręcz – bardzo źle. Psychiatria w Polsce to wciąż najbardziej niedofinansowana gałąź medycyny, kolejki do psychiatrów rozciągają się na miesiące; najgorzej jest z psychiatrią dziecięcą, bo takich specjalistów w Polsce jest zaledwie kilkuset… Koleżanka z synem w trakcie ostrej psychozy odbijała się od drzwi do drzwi. Kolega, który wylądował w szpitalu, był na wieloosobowej sali, prysznice i toalety bez drzwi, brud. Czytałam ostatnio opisujące polską rzeczywistość psychiatryczną książki „Psy ras drobnych” oraz „Głośnik w głowie” i mam wrażenie, że polskie kliniki to wciąż bieda z nędzą. Na szczęście pojawiła się inicjatywa asystentów zdrowienia, czyli chorych w fazie remisji, radzących sobie, którzy wspierają tych w ostrym kryzysie. Ta rola wciąż jest jednak mało sformalizowana. W Szwajcarii nazywa się takie osoby „peer”. Miałam szczęście poznać jedną z nich, bardzo mnie wsparła, skontaktowała ze stowarzyszeniem artystów z doświadczeniem psychiatrycznym. Jestem tam od 2019 roku.
Co ci dała choroba?
To trudne pytanie, bo zdecydowanie łatwiej odpowiedzieć mi na „co ci choroba odebrała”. Myślę sobie jednak, że w konsekwencji mogę robić to, o czym zawsze marzyłam, czyli podejmować przeróżne działania artystyczne. Niestety jak na razie praktycznie na nich nie zarabiam, a w procesie przyznawania renty w Szwajcarii jestem od sześciu lat. Sześć lat oczekiwania na decyzję. Naprawdę frustrujące i wywołujące bezradność doświadczenie. Mój psychiatra napisał właśnie czwartą opinię na mój temat, która pofrunęła – ponownie – do „centrali” IV (Invalidenversicherung). Rodowici Szwajcarzy nie mają tak długich okresów oczekiwania. Przyjaciółka z Niemiec, mieszkająca tu i chorująca od wielu lat, hospitalizowana średnio trzy razy do roku, dostała właśnie odmowę. Zdecydowano – nie mamy pojęcia na jakiej podstawie – że jest zdolna do pracy…Nie wiem, jak to będzie w moim przypadku. Doświadczam symptomów bardzo często, czasem kilka razy w tygodniu. Nie wyobrażam sobie pracowania regularnie, stresu z tym związanego, napięcia, które wzmacnia objawy chorobowe. Próbowałam programu przystosowania zawodowego, ale z powodu częstości występowania symptomów najzwyczajniej z niego wypadłam…Brak dochodów oczywiście bardzo mnie zawstydza. Stąd – ucieszyłabym się niezmiernie nawet z kilkuset franków miesięcznej renty.
Jakie byś rady dała osobom, którym chemia mózgu zaczęła płatać figle?
Jeśli tylko czujesz, że zaczynasz zachowywać się inaczej niż zwykle, a nie ma to żadnej widocznej przyczyny – lub też twoje otoczenie mówi ci, że się zmieniasz i się o ciebie w tym kontekście martwi, zaplanuj wizytę u psychiatry. Taka decyzja może ci tylko pomóc, uratować w niektórych przypadkach życie! Nie ma na co czekać. Nic gorszego niż pogłębienie symptomów z braku interwencji nie może się wydarzyć. Możesz zacząć terapię, możesz zacząć brać leki. Chory mózg jest tak samo ważny, jak każdy inny chory organ. Trzeba mu pomóc, trzeba go leczyć. Nie musisz się wstydzić, że „nie dałaś/dałeś rady”. Wręcz przeciwnie, dasz radę, jeśli staniesz za sobą i udasz się do specjalisty. Powodzenia.
Jeśli zainteresowała Was książka Doroty Solarskiej „Artystka przetrwania”, TU możecie ją zakupić w formie papierowej lub elektronicznej. A już dziś (16.03) odbędzie się premiera sztuki Doroty „The Crooked Tale” wystawiana w Bernie w teatrze TOJO. Sztuka będzie grana do 20 marca przez anglojęzyczną grupę teatralną The Caretakers.
Dzięki za te rozmowę! Bardzo ważny temat.
Bardzo interesujący artykuł sięgnę po tą książkę.
Super, trzymam kciuki.
Cześć bardzo interesujący artykuł.
Nie jesteś z tym sama ja choruje na bardzo ostre ADHD jestem postrzegany za wariata.
Mieszkam w Bern jeżeli będziesz chciała pogadać to daj jakiś kontakt . Pozdrawiam 😊
Jestem osobą chorą, od 25 lat choruję na depresję. Książka jest świetna, pokazuje wszystko. Jest też bardzo smutna, czytając ją miałam doła.
Życzę pani Dorocie wszystkiego dobrego, stabilizacji i spokoju.
Również polecam