Coś się kończy, coś się zaczyna. 2020 rok nas nie rozpieszczał, dlatego nie będę go podsumowywać, bo taki bilans mógłby być jednym z bardziej depresyjnych tekstów na blogu. Ale tak czy siak chciałabym stworzyć artykuł inny niż zwykle. Nie o Szwajcarii, nie o emigracji, tylko o blogowaniu i pisaniu. A tak naprawdę o życiu.
Bloguję już od siedmiu lat, w zeszłym roku wydałam dwie książki, a razem na koncie mam ich cztery. Wydawałoby się, że już jestem sezonowanym, dojrzałym twórcą, żadnym tam świeżakiem. A jednak ciągle się uczę – od czytelników, od innych autorów, od recenzentów, od pracowników wydawnictw i od redaktorów gazet… Jedni powiedzą, że muszę być wyjątkowo odporna na wiedzę, skoro przez kilka lat nie pojęłam, jak działa ten biznes. Ja wolę mówić, że nie przestałam się rozwijać. Gdy stanę w miejscu, chyba będę musiała zamknąć ten kram i wziąć się za coś całkowicie innego.
Uczę się od Was – dlatego czuję się zobowiązana podzielić się nabytą wiedzą. Wy dajecie mi feedback, pozwólcie, że i ja się nim z Wami podzielę, szczególnie że lepiej uczyć się od innych niż na własnej skórze metodą prób i błędów. Będzie o hejcie, o efektywnej komunikacji, o opiniach i o cyklu życia produktu i jego autora. Najwięcej pewnie z tego wyciągną osoby, które same coś tworzą, ale mam nadzieję, że każdy znajdzie tam coś dla siebie.
Osiem rzeczy, których się nauczyłam dzięki blogowaniu:
- Pisz zawsze (co najmniej) dwa razy.
- Nie dyskutuj z hejterami.
- Dziękuj i doceniaj przynajmniej tak często, jak krytykujesz.
- Słuchaj uważnie, również tych, którzy się z Toba nie zgadzają.
- „Jesteś beznadziejny”, „to jest najgenialniejsza rzecz, którą czytałem do tej pory” – to tylko opinie.
- Idź swoją drogą.
- Strzeż się toksycznych przyjaciół.
- Jeszcze będzie dobrze!
Byłam przekonana, że odpowiadam na wszystkie maile i wiadomości prywatne. A jednak, gdy przeszukiwałam ostatnio moją skrzynkę odbiorczą, zauważyłam co najmniej kilkanaście listów, które nigdy nie doczekały się odpowiedzi. I to nie feler programu pocztowego, ani mój brak chęci. Ja te wiadomości nawet odczytałam, ale tuż przed pójściem spać, w biegu, gdy miałam gości, piętnaście minut przed lekcją, powiedziałam sobie „odpowiem później”, a potem zatopiona w codzienności zapomniałam… Natomiast jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się nawalić, gdy ktoś napisał drugi raz. Morał?
Pisz zawsze (co najmniej) dwa razy.
Gdy piszesz do potencjonalnego inwestora, wydawnictwa, szefa, sponsora, nigdy nie mów „ten buc mnie olał”, gdy nie dostaniesz odpowiedzi za pierwszym razem. Napisz po raz drugi! Skoro mnie, starającej się odpowiadać na każdą wiadomość, część z nich ucieka, co dopiero jakiemuś ważniakowi, na kontakcie z którym Ci zależy. Może drugim razem trafisz na lepszy moment, a może na skruchę, że pierwszy list pozostał bez odpowiedzi? Nawet jeśli przeczytasz „proszę mnie nie nachodzić” albo „nie mogę pomóc”, to będzie lepsze niż całkowita cisza.
Kolejna kwestia dotyczy hejtu, który niewiele ma wspólnego z niechęcią, jaką znamy z prawdziwego życia. Gdy nie lubisz kogoś w realu, unikasz z nim spotkań, a dyskusje ograniczasz do absolutnego minimum. Analogicznie internetowa antypatia powinna polegać na scrollowaniu myszką, aż nielubiany twórca zniknie z naszej ściany. A jeśli nie, to są przecież przyciski „blokuj” i „usuń z obserwowanych” – wirtualny świat dostarcza niezłego arsenału środków do ochrony przed niechcianymi treściami. Dlatego gdy się ma pierwszy raz do czynienia z prawdziwym internetowym hejtem, nie wierzy się, że coś takiego jest możliwe. Dlaczego? – chce się zapytać, a tymczasem…
Nie dyskutuj z hejterami.
Hejterzy poświęcą dużo czasu, wysiłku i środków, żeby ci zniszczyć życie i reputację. Tak wiele, że zastanawiasz się, czy ty komuś niechcący zabiłeś kotka. Ale nie. Po prostu masz czelność mieć inne zdanie.
Co z tym zrobić? Myślę, że niewiele się da, ale ważne jest, żeby wiedzieć, że hejt nie jest winą jego odbiorcy. Walka z hejterami to walka z wiatrakami, więc blokuj i nie dyskutuj. Nie publikuj hejtu ani negatywnych opinii. Budowanie popularności na negatywnych treściach nie jest dobrą drogą. W taki sposób można co prawda przytulić parę dobrych żebro-opinii, ale czy naprawdę o to nam chodzi?
„Czytam regularnie Twoje treści od paru dobrych lat. Czytałem wszystkie Twoje książki. Ale tu już przebrała się miarka. Odlajkowuję i powiem wszystkich znajomym, żeby też tak zrobili. Gratuluję, właśnie straciłaś stałego czytelnika” – pisze Grzegorz w komentarzu pod postem o zabarwieniu politycznym. Zerkam na profil, ale nie kojarzę. Sprawdzam interakcje – to pierwsza od czasu, gdy Grzegorz polubił mojego bloga trzy lata temu. Nie jestem w stanie zweryfikować, czy faktycznie był moim fanem numer jeden, ale załóżmy, że napisał prawdę. Jaki jest z tego morał?
Dziękuj i doceniaj przynajmniej tak często, jak krytykujesz.
Czy wiecie, że mogę wymienić z imienia i nazwiska kilka osób, które regularnie pojawiają się na moim blogu, tylko i wyłącznie wtedy, gdy mogą mnie skrytykować? Ci, którzy mnie nie lubią są wierniejsi niż niejeden fan. Skonfrontowałam się raz z jednym, pytając, dlaczego wraca, skoro nie podobają mu się treści na Blabliblu. Dowiedziałam się, że wręcz odwrotnie – gdy wszystko jest w porządku z artykułem w jego mniemaniu, nie ma o czym pisać.
No właśnie. Jak często zwykłe „dobra robota”, czy „świetny artykuł” to dla nas „nie ma o czym pisać”. A tymczasem dla twórców to najczęściej najtańszy sposób podziękowania od czytelników. I wbrew pozorom dobre recenzje to rzadkość. O wiele częściej krytykujemy niż chwalimy.
Czy oznacza to, że powinieneś odcinać się i blokować wszystkich, którzy mają inne zdanie niż ty i otaczać samymi fanami? To zależy. Jestem za bezwzględnym blokowaniem hejtu, ale nie krytyki. Zamykanie się w banieczce miłości i wsparcia może jest dobre dla zdrowia psychicznego, ale niekoniecznie dla nas samych. Konstruktywna krytyka (nie hejt!) uczy i działa lepiej dla promocji niż bezkrytyczna laurka. Po drugie – zamknąć się na negatywizm możemy tylko i wyłącznie na naszych mediach społecznościowych. Nie unikniemy krytyki na zewnątrz.
Słuchaj uważnie, również tych, którzy się z Toba nie zgadzają.
Nie ma co się obrażać na kogoś, kto myśli inaczej. Każdy ma prawo do swojego zdania, o ile ono nie narusza Twojej przestrzeni. Krytyka to nie powód do zmartwienia. Dlaczego?
Podam Wam przykład z najbliższej mi domeny – literatury. Zajrzyjcie na serwis z recenzjami książek Lubimy Czytać. Wpiszcie w wyszukiwarkę klasyk, ale taki z górnej półki i zerknijcie na najgorsze recenzje. „Tego się nie da czytać”, „Co za grafomania” … a zresztą zerknijcie na ten screenshot:
Czy teraz widzicie o co mi chodzi?
To tylko opinie.
Jeśli komuś się nie podoba Wasza działalność, to znaczy, że mu się nie podoba, a nie, że jest kiepska. I odwrotnie – nie ma co otwierać atelier, jeśli koleżanka pochwaliła Wasze zdjęcie z wakacji. Dopiero z kilkudziesięciu opinii nieznajomych można wyciągnąć średnią.
Nie ma co zmieniać kierunku, w którym podążasz ze względu na to, że komuś z Tobą nie po drodze. Psa się nie woła, idąc za nim, ale idąc swoją drogą i dając się dogonić.
Idź swoją drogą.
a znajdziesz czytelników / fanów / klientów. Twórz pod publikę tylko, jeśli pracujesz wyłącznie dla pieniędzy. Jeśli realizujesz swoją pasję, konsekwentnie ciągnij w swoim kierunku i zbieraj ludzi, którym z Tobą po drodze. Nawet jeśli będzie to wymagało czasu.
A teraz słowo o fanach, a raczej „fanie”. Czy masz takiego przyjaciela, który zawsze jest pierwszy z komentarzem lub wiadomością, gdy coś stworzysz? Oczekujesz gratulacji, a tam: „słuchaj, nie wiedziałam, czy powinnam Ci to pisać, czy nie, ale mnie to naprawdę razi. Nie zaczyna się zdania od „więc”. I Twój entuzjazm spływa jak śnieg w słońcu.
Strzeż się toksycznych przyjaciół.
Jest taki typ ludzi, followersów, fanów, znajomych facebookowych i realnych, którzy mimo, że zdają się najlepszymi przyjaciółmi twórcy, pod płaszczykiem dobrych intencji sączą jad. Często są to osoby, które szybko przekraczają barierę relacji twórcy z odbiorcą. Na czym polega ich toksyczność? Trudno to określić w jednym zdaniu. Jest jednak jeden charakterystyczny efekt po każdej interakcji z taką osobą – uczucie, jakby ktoś głaszcząc Cię futerkiem, niechcący ukłuł Cię igiełką. Nie hoduj dookoła siebie takich słodkich pijawek, które wysysają z Ciebie dobry humor.
I ostatnie – i w życiu i na scenie nie można zawsze błyszczeć. Jest czas siania i jest czas zbierania. To naturalne, że zainteresowanie Twoją osobą i Twoim projektem będzie rosło i malało. I jeśli jesteś na krzywej opadającej, nie przejmuj się…
Jeszcze będzie dobrze!
Żeby coś zbudować, trzeba zainwestować. Żeby napisać książkę, trzeba poświęcić swój czas. Żeby więcej zarabiać, trzeba się dokształcać. Żeby zebrać plon, trzeba zasiać ziarno. Wykorzystaj czas bessy na tworzenie, na pracę nad sobą, na wszystko, co ci za jakiś czas zaprocentuje i pozwoli ci znowu być na topie. Pomyśl, jak żałośni są aktorzy, którzy nie mogą się pogodzić z tym, że się o nich nie mówi, więc rozkręcają skandale, ustawki z paparazzi i wykorzystują wszelkie tanie chwyty, żeby o sobie przypomnieć. Nie krzycz: ja, ja, ja! Daj sobie czas i rób swoje, a zabłyśniesz!
No w końcu napisałaś. Już się stęskniłem. Życzę dobrego wejścia w Nowy Rok, tak z niemiecka. Pozdrawiam, Decu.
Daje do myślenia. Sama rzadko krytykuje, z wyjątkiem zwolenników pisu na fb. Ale też rzadko daje do zrozumienia autorom, że ich publikacje są warte uwagi, że cieszę się że trafiły w moje ręce. Ale będę.
Cieszę się, że Pani pisze. Robi to pani świetnie, profesjonalnie, rzeczowo i w dodatku szybko się czyta.
Droga Pani Lampko (!). Czytam i zaczytuję się i proszę o więcej.
Ja z tych co czytaja od dawna, lubia, ale nie komentuja 🙂 Szczesliwego Nowego.
Mądre i dojrzałe, to co powyżej. A co do Bułhakowa to trzeba spojrzeć inaczej: 21 opinii negatywnych + wegetarianka (nic nie mam przeciw wegetarianom), to razem 22. To oznacza, że 7,8 miliarda (minus te 22) są potencjalnie pozytywne:-)
Takie podejscie dokładam do 8 rzeczy, o których pisze Joanna. Z każdej nawet przygnebiajacej okoliczności trzeba wyciskać jakiś pozytyw, żart, cokolwiek co spowoduje uśmiech.