Okiem pielęgniarki w sercu koronawirusowego cyklonu w Szwajcarii

Jak wygląda sytuacja w szwajcarskich szpitalach? Aby odpowiedzieć na to pytanie, najlepiej by było podać dane dotyczące liczby hospitalizowanych, wolnych miejsc w szpitalach i wolnych respiratorów. Suche fakty jednak w przypadku Szwajcarii nie mówią wiele. Bo na przykład mimo że szpitale, szczególnie te z Romandii są pełne po brzegi, a wzrost liczby nowych przypadków nie zwalnia, w sukursie są liczne kliniki prywatne, a podawana publicznie liczba dostępnych respiratorów nie obejmuje sprzętu armii. Dlatego postanowiłam porozmawiać z polską pielęgniarką z jednego ze szwajcarskich szpitali w kantonie Argowia. Kasia Kołodziej na co dzień pracuje na oddziale intensywnego nadzoru kardiologiczno – neurologicznego, który zwykle przyjmuje pacjentów po zawałach serca i udarach mózgu, jednak w czasie drugiej fali koronawirusa przyjmuje także pacjentów zakażonych koronawirusem. Kasia opowie nam, jak wygląda praca w szwajcarskim szpitalu podczas pandemii.

Źródło: Unsplash, autor: Edwin Hooper

Zanim zaczniemy rozmowę, chciałabym wspomnieć o kilku ważnych sprawach. Po pierwsze – zwróćcie uwagę na datę publikacji artykułu. Sytuacja w szpitalach zmienia się niezwykle szybko i może się okazać, że już za tydzień ten artykuł będzie nieaktualny. Tak naprawdę pierwszą rozmowę z Kasią odbyłam tydzień temu, gdy jej oddział pracował normalnie i jedynie w razie potrzeby przyjmował pacjentów zarażonych koronawirusem. W ciągu kilku dni, jeszcze podczas spisywania naszej rozmowy warunki zmieniły się diametralnie. I niestety, nic nie wskazuje na to, że to koniec zmian.

Druga sprawa – w naszej rozmowie nie rozmawiamy o sytuacji i pracy w szwajcarskich szpitalach. Rozmawiamy o jednym szpitalu, tym konkretnym, w którym pracuje Kasia. Jeśli lekarka z Genewy napisze komentarz „a nieprawda, bo u nas jest inaczej”, będzie znaczyło, że ma rację, ale nie będzie to w żaden sposób odbierało racji Kasi. Tu jest Szwajcaria, tu jest samorządność. W szpitalach też.

Źródło: Unsplash, autor: Yohann Libot

Kasiu, już na wstępie, dziękuję, że znalazłaś czas na rozmowę. Podejrzewam, że masz teraz mnóstwo pracy. No właśnie, jak to jest, praca 24 godziny na dobę, na kilka zmian, bez możliwości wzięcia wolnego?

Nie, nic się w tym względzie nie zmieniło. Pracujemy w systemie 3-zmianowym, a nie 12- lub 24-godzinnym i ani urlopy ani wolne dni nie zostały zawieszone. Natomiast faktycznie pracy jest zatrzęsienie i na dyżurze nie wyrabiam się na zakrętach. Dodatkowo na każdym oddziale są braki, bo część personelu jest chora lub na kwarantannie.

Czyli pracujesz za kilka osób?

Nie, w Szwajcarii to tak nie działa. Mamy określoną liczbę łóżek i określoną liczbę personelu do obsługi tych łóżek. To nie jest tak, że przyjmujemy wszystkich i kładziemy ich gdziekolwiek, choćby na korytarzu i potem nie ma się nimi kto zajmować. Braki personelu łata się pracownikami nie przypisanymi do żadnego oddziału, którzy „krążą” po szpitalu. Inny sposób to popularny w Szwajcarii system pracowników tymczasowych. Ponadto chyba każdy szpital zatrudnia. Więc mimo wszystko, na razie sobie radzimy.

Źródło: Unsplash, autor: Jon Tyson

Oglądałam reportaż w szwajcarskiej telewizji RTS Un, w którym dyrektorzy szwajcarskich szpitali i członkowie Rady Federalnej mówili, że martwią się o stan psychiczny personelu i dlatego właśnie robią wszystko (a przynajmniej mówią, że robią wszystko), żeby im ulżyć w pracy. Nie byłabym sobą jakbym nie zapytała – jak tam samopoczucie w walce z koronawirusem?

Wszystko jest w porządku, ale dlatego, jestem przyzwyczajona do zagrożenia. W końcu na moim oddziale mam na co dzień kontakt z pacjentami w ciężkim stanie, z pacjentami, którzy umierają. Do walki z COVIDem zostali za to zaangażowani wszyscy, a musisz wziąć pod uwagę, że zakres obowiązków personelu bardzo różni się w zależności od specjalizacji. Na przykład pielęgniarki anestezjologiczne lub na oddziale intensywnej terapii mają o wiele częstszą styczność z pacjentami w ciężkim stanie, z wieloma zakażeniami niż pielęgniarki na oddziałach laryngologicznych czy w przychodniach. Obecnie każdy, czy tego chce, czy nie chce ma kontakt z wirusem. Nie dziwię się, że niektórych ta sytuacja przerosła.

Sytuacja w opiece zdrowotnej na całym świecie jest bardzo napięta i to nie tylko ze względu na COVID, teraz jednak niezadowolenie pracowników zdecydowanie przybrało na sile. Często słyszę od kolegów i koleżanek, że są traktowani jak maszyny, które mają wykonywać swoją pracę i nikogo nie obchodzi, że narażają przy tym siebie i swoją rodzinę. Mówią, że są przeciążeni zarówno psychicznie jak i fizycznie. Jeśli słyszę takie głosy w Szwajcarii, zastanawiam się, jak dramatyczna musi być sytuacja w Polsce, gdzie braki personelu i finansowanie opieki zdrowotnej jest na dużo gorszym poziomie. Weźmy choćby pod uwagę liczbę pielęgniarek w Polsce i w Szwajcarii w przeliczeniu na 1000 mieszkańców (5 wersus 11,4 na 1000 mieszkańców – statystyki OECD). Dodatkowo, oprócz pielęgniarek w Szwajcarii pracują pomoce pielęgniarskie i salowe.

Ostatni tydzień października był w Szwajcarii tygodniem protestów w opiece zdrowotnej, jednak nie było to spowodowane Covidem, a ogólnymi nastrojami panującymi od dawna w tym sektorze.

Źródło: Unsplash, autor: Mick Haupt

Jak wygląda rzeczywistość pandemiczna na Twoim oddziale? Gdy rozmawiałyśmy tydzień temu, był to oddział intensywnego nadzoru kardiologiczno – neurologicznego, teraz w sumie też, ale coraz częściej przyjmujecie pacjentów z koronawirusem, którzy nie mieszczą się na oddziale covidowym ani na oddziale intensywnej terapii…

Tak, wszystko się zmienia w zastraszającym tempie i niestety nie na dobre.

Jeszcze tydzień temu pracowaliśmy w normalnym trybie i tylko sporadycznie zdarzali nam się pacjenci z koronawirusem lub podejrzeniem koronawirusa, którzy trafiali do nas z innej przyczyny, na przykład mieli udar lub zawał. 

I ci pacjenci leżeli „pomiędzy” zdrowymi?

Tak, jak najbardziej. Co prawda, staraliśmy się ich segregować. Jeśli mieliśmy dostępny pokój jednoosobowy, przeznaczaliśmy go dla pacjentów z koronawirusem lub podejrzeniem koronawirusa. Nie kładliśmy też razem w pokoju dwuosobowym osoby niezarażonej i zarażonej, choć już zdrową i z podejrzeniem się zdarzało. Taka segregacja pacjentów jest narzucona odgórnymi przepisami higienicznymi.

Chodzicie w tych kosmicznych kombinezonach, które często oglądam w telewizji?

Nie. W przypadku opieki nad pacjentem zarażonym koronawirusem mamy maseczkę – taką standardową, jaka wszyscy teraz nosimy, jednorazowy fartuch, który ubieramy na nasze robocze ubranie oraz okulary ochronne. Jeśli pacjent kaszle, zakładamy maseczkę z dodatkowym filtrem. Nie musimy nosić rękawiczek w przypadku zwykłych czynności przy zakażonym, duży nacisk kładzie się na dezynfekcję rak.

Natomiast moi koledzy w Polsce noszą magiczne skafandry z ochroną włosów, obuwia, dodatkowe rękawiczki, prysznic po zdjęciu tego ekwipunku. Zajmuje to ogrom czasu, którego nam teraz bardzo brakuje. Nawet na ubranie mojego stroju ochronnego potrzebuję około dwie minuty i kolejne dwie na jego poprawne ściągnięcie i dezynfekcję.

Źródło: Unsplash, autor: Adam Nieścioruk

Ale jak to – pracujecie naprawdę tylko w maseczkach?

Tak jak wspomniałam wcześniej, nie mamy kosmicznych strojów i osobiście nie czuję się bardziej zagrożona z tego powodu. Ogólne zalecenia zezwalają na noszenie tej samej maseczki przez osiem godzin, jednak przy zakażonych pacjentach wolę ją zmieniać za każdym razem, gdyż nie jestem w stanie kontrolować się, żeby jej w międzyczasie nie dotknąć i nie przenieść patogenów.

I Wasz oddział nie jest gniazdem zarażeń?

Nie. Część osób się testowała, ale otrzymała wyniki negatywne. Większy problem to nieobecność personelu z powodu kwarantanny.

Teraz na Twój oddział trafia coraz więcej pacjentów z koronawirusem, którzy wymagają monitorowania czynności życiowych, a nie ma dla nich miejsca na innych oddziałach. Czy wiesz, jak wygląda ogólna sytuacja w Twoim szpitalu?

Izba przyjęć naszego szpitala pęka w szwach. Codziennie obserwujemy coraz więcej przypadków Covid zarówno u młodszych jak i starszych pacjentów, którzy zgłaszają się najczęściej z powodu zaburzeń oddychania. Mogłabym Ci podać liczby, ale sytuacja zmienia się z godziny na godzinę, więc chyba nie ma sensu. Obecnie staramy się wysłać jak najwięcej pacjentów, których stan się poprawia na inne, lżejsze oddziały, żeby zrobić miejsce dla zarażonych koronawirusem.

Źródło: Unsplash, autor: Daniel Lee

Ratujecie wszystkich jak leci, czy macie jakąś selekcję?

Hmmmm, odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Nie ratujemy wszystkich jak leci, ale też nie robimy selekcji. W Szwajcarii działa coś takiego jak wola pacjenta i często się zdarza, że starsi pacjenci nie życzą sobie intubacji, reanimacji ani innych uporczywych terapii. Jeśli pacjent podpisał taką wolę i rodzina się zgadza, pozwalamy mu odejść.

Słyszałam o tym, ale nie miałam pojęcia, że tak to działa w praktyce. To bardzo kontrowersyjne podejście, jeśli skontrastujemy je z polskim konceptem ochrony życia za wszelką cenę.

To fakt. Tymczasem w polskich szpitalach leżą pacjenci, których życie jest sztucznie podtrzymywane przez wiele miesięcy. Umierają w cierpieniach przez ten czas, bo nie mają żadnych szans. Medyna rozwinęła się na tyle, żeby im pozwolić żyć, ale nie na tyle, żeby pozwolić im przeżyć. Nawet jeśli chcą umrzeć, ich wola w Polsce się nie liczy, a rodzina zwykle chce, żeby ich ratować za wszelką cenę.

Źródlo: Unsplash, autor: Daniel Talfjord

A w Szwajcarii dzieci nie chcą ratować swoich rodziców?

Chcą, ale tutaj jest inne podejście. Mamy obowiązek uszanować wolę pacjenta, ale nikt tego nie robi bez konsultacji z rodziną. I najczęściej bliscy to rozumieją, mają to już poukładane w głowie.

I co się dzieje z takim pacjentem, który nie chce być ratowany za wszelką cenę?

Nie zostawiamy go samemu sobie. Dostaje pokój jednoosobowy, podajemy mu dużo środków przeciwbólowych. Zwykle zapalamy wtedy lampki z olejkami aromatycznymi, czasami świece. Pozwalamy mu się pożegnać z rodziną i zapewniamy spokój.

W Polsce to nie do pomyślenia.

Tak, nie do pomyślenia. I nie do pomyślenia, że te osoby, które są sztucznie podtrzymywane przy życiu mogą zabrać miejsce komuś, kto ma szanse przeżyć. Wiem, że to kontrowersyjne. Ale też wiem, że rodziny walczące o swoich bliskich, którzy chcą umrzeć i umarliby, gdyby nie utrzymywały ich przy życiu leki i maszyny, nie wyrządzają im tym przysługi. Wręcz odwrotnie. Ci ludzie bardzo cierpią i nie mają szansy na poprawę swojego stanu.

Szwajcarzy są pragmatyczni. Dziękuję Ci, Kasiu za to, że znalazłaś dla mnie czas na rozmowę i życzę Ci dużo zdrowia i ogromu sił do pracy!

One thought on “Okiem pielęgniarki w sercu koronawirusowego cyklonu w Szwajcarii

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.