7 urodziny bloga + konkurs z nagrodami

30 kwietnia 2013 roku napisałam pierwsze słowa na Szwajcarskim Blabliblu. Gdybym miała palantir albo koleżankę-wróżkę, która mogłaby mi podpowiedzieć, gdzie mnie to zaprowadzi, to na pewno wybrałabym inną nazwę… ale czy zrobiłabym to lepiej? Blabliblu przechodziło wraz ze mną wiele metamorfoz i nawet teraz uznaję go za nieskończone, niedoskonałe dzieło. Gdy uznam, że jest perfekcyjne, czas będzie go zamknąć!

Na samym wstępie chciałam Wam podziękować, za to, że tu jesteście, aktywni lub podczytujący ukradkiem, komentujący lub ukryci. Oczywiście chciałabym szczególnie wyróżnić tych najbardziej zaangażowanych. To dzięki Waszym komentarzom i poleceniom blog dociera do tak wielu osób. Mam publikę, więc łatwiej jest mi podążać za swoimi pisarskimi marzeniami. Gdy kupujecie moje książki, a potem mówicie o nich na swoich socjalkach lub recenzujecie je na portalach czytelniczych, nie tylko otrzymuję zapłatę za moją pracę, ale również „rosnę” jako pisarka. Nie wspominam nawet o tym, jak bardzo Wasze wsparcie pomaga mi psychicznie w gorszych momentach. A tych bywa sporo – możecie sobie wyobrazić, jak to jest, gdy ktoś wychodzi poza szereg… Nie zapominam też o cichych obserwatorach – wiem, że to nie jest wyznacznik braku zaangażowania. Sama rzadko odzywam się na forach i bywa, że zapominam pochwalić twórców, których pracę doceniam.

Niewiele osób wie, że nazwa Blabliblu inspirowana jest tym właśnie obrazkiem autorstwa Mixa & Remixa. Bo tu Szwajcar za każdą górą inaczej mówi! (przepraszam za jakość – to wygrzebane z archiwów)

7 urodziny i nowa książka, która jest świetnym podsumowaniem bloga. „Szwajcaria, czyli jak przeżyć między krowami a bankami. Bilet w jedną stronę”. Jest tu i Szwajcaria, i codzienność na emigracji, która jest uniwersalna dla każdego kraju. Jest i subiektywnie-emocjonalnie i obiektywnie-reportażowo, śmieszno i straszno, a czasem melancholijnie i poetycko. W książce odpowiadam na pytanie, czy Szwajcarzy są tacy sztywni, jak ich piszą i czy jest tu bliżej do sielskich krów na halach, czy do odpychających swoją perfekcją marmurów banków.

Na urodzinach zawsze są prezenty! Nie mogę obdarować Was wszystkich, więc postanowiłam zrobić konkurs. 3 zwycięzców otrzyma moją książkę „Szwajcaria, czyli jak przeżyć między krowami a bankami. Bilet w jedną stronę”. Wiem, że wiele osób już tą książkę ma na swojej półce, ale książkę możecie zawsze dać w prezencie cioci lub bratu na urodziny lub pod choinkę. Moja „Szwajcaria” to takie nieszkodliwe i dowcipne passe-partout, mieszanka labradora z PSL-em, dlatego każdemu (czytającemu) sprawi odrobinę radości. Bez względu na poglądy i na to, czy kiedykolwiek był w Szwajcarii, czy nie.

Zadanie konkursowe: opisz w komentarzu na blogu lub na facebooku przy poście z linkiem do artykułu swoją pomyłkę / nieporozumienie / wpadkę językową lub kulturową na emigracji lub na wakacjach za granicą. Dodaj (K) jak konkurs. Autorzy 3 najciekawszych historii otrzymają książki!

Termin: Konkurs trwa 3 dni, do 3 maja godz. 18.

Ogłoszenie zwycięzców: 4 maja o godzinie 9 na facebooku Szwajcarskiego Blabliblu i na blogu.

Wysyłka nagród tylko na terenie Polski i Szwajcarii.

32 komentarzy o “7 urodziny bloga + konkurs z nagrodami

  • 30 kwietnia, 2020 at 8:22 am
    Permalink

    W mojej pierwszej pracy biurowej jako sekretarka w kancelarii adwokackiej miałam pisać z dyktafonem. Najśmieszniejsza wpadka miała miejce kilka lat temu kiedy napisałam „en bonnet difforme” zamiast „en bonne et due forme”
    Czyli „w zdeformowanej czapce” zamiast „w należytej formie”
    Zdanie miało brzemiec mniej więcej : „przesyłam ten akt prawny w należytej formie”

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 8:43 am
    Permalink

    Nigdy nie zamawiajcie ‚Latte’ we wloskiej kawiarni z polskiego przyzwyczajenia bo zdziwiony kelner poda wam cieple mleko zamiast pysznej cafe latte 😑

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 8:56 am
    Permalink

    Coś musi być na rzeczy z tymi czapkami 😉 aczkolwiek u mnie w drugą stronę. Pracuję jako opiekunka w domu spokojniej starości. Dość często zabieramy naszych podopiecznych na spacery, tej zimy (jestem w Szwajcarii od stycznia) zabrałam na jeden z pierwszych moich spacerów pewną starszą panią. Ponieważ było dość zimno pytam czy będzie zakładała czapkę (Mütze) niestety mój niemiecki poziom B2 miał wciąż luki i zamiast czapki zaoferowałam pani założenie na głowę komara (Mücke) a kiedy zapytała z zaskoczeniem o co mi chodzi poprawiłam na monetę (Münze) Wiedziałam, że jestem blisko tylko nie bardzo wiedziałam, która końcówka jest właściwa. Na szczęście pensjonariuszka ma poczucie humoru i jak wyjaśniłam, że chcę żeby założyła coś na głowę wyprowadziła mnie z błędu. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin bloga, jest super. Pozdrawiam Ela

    Reply
    • 30 kwietnia, 2020 at 9:22 am
      Permalink

      Jestem kawoszem, uwielbiam zapach kawy. Taka ciepła, aromatyczna -kawka z duuużą ilości pianki i odrobiną cynamonu mniam.. zawsze i o każdej porze ! Jednak nie we wszystkich krajach jest to zrozumiałe 😉 zwłaszcza we Włoszech czy nawet w Szwajcarii we włoskiej części kraju albo tam gdzie jest się obsługiwanym przez włocha… uwierzcie mi- ta mina i to pytanie zwrotne cappucino ? Tak? Bezcenne 🤣 a czasem szok wymalowuje się na buzi zdziwionego Włocha gdyź wg Włochów cappuccino tak, ale tylko rano do cornetto czyli na śniadanie a nie daj Boże po obiedzie, czyli tak jak ja piję. Tak, cappucino obowiązkowo po obiedzie i po kolacji dla mnie, poproszę ! ☕ (K)

      Reply
    • 30 kwietnia, 2020 at 9:41 am
      Permalink

      (K) Wyjechałam na Erasmusa do Hiszpanii po zaledwie roku nauki hiszpanskiego. Na miejscu okazalo się, że najbardziej brakuje mi.. białego sera, którym żywię się prawie nałogowo. Szukalam wiec nieustannie czegos podobnego. Któregoś dnia moja współlokatorka, Hiszpanka, kupiła cos, co bardzo przypominało mój wymarzony obiekt poszukiwan. Spytałam o co mam poprosić w sklepie. Powiedziała, że jest to ‚queso de cabra’ (dosl. ‚ser z kozy’). Od razu pobieglam do najblizszego spozywczego i poprosilam o.. ‚queso de cabrón’.
      Okazuje się, że w Hiszpanii nie sprzedają (wybaczcie wyrazenie) ‚sera z chuja’.

      Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 8:57 am
    Permalink

    Gratulacje z okazji urodzin Bloga 🙂

    A teraz moja drobna pomylka jezykowa z przed 2 miesiecy:

    Urząd Stanu Cywilnego w Zurychu, pierwsza wizyta w celu załatwienia daty ślubu.
    My po ‚niemiecku’: „Gruezi, przyszlismy w celu ustalenia szczegolow i daty organizacji naszego Trennung”

    Trennung – separacja, rozstanie
    Trauung – ślub

    kurtyna.. 😉

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 8:58 am
    Permalink

    Z tej historii się śmieję do dziś:

    Dawno temu, w Wiedniu cesarsko-królewskim…. wróć. Nie tak dawno, bo w 1996 robiłam rekonesans w stolicy Austrii, do której się wkrótce też przeprowadziłam. Wyjechałam nie znając niemieckiego, ze szkolnym angielskim, co wydawało mi się wystarczające. Historia wydarzyła się podczas pierwszego samodzielnego powrotu komunikacją miejską ze spotkania w 2. dzielnicy. Prosta sprawa, wiedziałam, że transport w Wiedniu rozwiązany jest idealnie z myślą o pasażerach. Dojechać można zewsząd i wszędzie, wszedzie też znaleźć można czytelne informacje. Uzbrojona w tę wiedzę wyruszyłam bez planu miasta (bo po co), bez smartfonu (gdyż jeszcze nie wynaleziono) do tymczasowego domu. Pech chciał, że na spotkanie przyjechałam z kimś na ślepo, a uparłam się wracać sama nie znając terenu, więc zupełnie nie wiedziałam gdzie jest następny przystanek… Mając jednak zaufanie do systemu wyruszyłam w jakimkolwiek słusznym kierunku i… jest! Tabliczka z niebieską strzałką z napisem „Einbahn”. Poczułam się pewnie, wiedząc, że metro to „U-bahn”, a kolej to po prostu „Bahn”, czyli jestem na dobrej drodze do jakiegoś środka lokomocji. Ufnie poszłam w kierunku wskazanym strzałką napotykając kolejną. I tak błąkałam się po wiedeńskich rubieżach od strzałki do strzałki dochodząc w końcu do przystanku autobusowego. Zadowolona z siebie dojechałam do domu i opowiedziałam z dumą jak to świetnie i bez pomocy tuziemców poruszam się po mieście. Trochę mi mina zrzedła, gdy pomiędzy łapaniem powietrza ze śmiechu wytłumaczono mi, że „Einbahn” to po niemiecku ulica jednokierunkowa. Cóż, co najważniejsze do domu trafiłam, a niemiecki… To już inna historia.

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 9:08 am
    Permalink

    Wszystkiego najlepszego!

    Moja wpadka językowa:
    Starsza córka kończyła przedszkole a młodsza miała je w kolejnym roku zacząć (ta sama grupa, ta sama pani). Przy ostatnim spotkaniu pani przedszkolanka zaczęła się ze mną żegnać, chciałem miło powiedzieć, że się przecież nie żegnamy bo od sierpnia pani będzie uczyć drugie dziecko ale zamiast powiedzieć „Es ist kein Abschied” (to nie jest pożegnanie) wyszło mi „Es ist kein Unterschied” (to nie ma różnicy) – biedna pani przedszkolanka nie wiedziała jak zareagować 🙂

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 9:24 am
    Permalink

    [K] Będąc pewnego razu w Austrii, postanowiłyśmy z siostrą i koleżanka wybrać się na jakiś obiad. Gdy w końcu znalazłyśmy odpowiednie miejsce, zamówiłyśmy co trzeba i obiad przebiegał w dość wesołej atmosferze. W pewnym momencie kelner, który nas obsługiwał, podczas płacenia za rachunek zapytał, czy jesteśmy z Austrii czy z Niemiec. Na to ja, chcąc być tajemnicza, dumnie odpowiadam: „entweder aus Deutschland oder aus Österreich”, co oznacza „albo z Niemiec albo z Austrii”, zamiast „weder aus Deutschland noch aus Österreich”, czyli „ani z Niemiec, ani z Austrii”. No cóż, mina pana kelnera była dość… ciekawa😅

    Gratuluję jubileuszu i życzę więcej takich! Pozdrawiam 😊

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 9:28 am
    Permalink

    W 2006 pojechałam do Hiszpanii na dłużej, na Erasmusa, więc trzeba było samej i po hiszpańsku robić zakupy. Któregoś razu poszłam do sklepu po jajka, zamiast jednak poprosić o te kurze (huevos), poprosiłam o jądra (cojones). Możecie sobie wyobrazić reakcję 😂

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 9:47 am
    Permalink

    – Zadano mi pytanie : Ratte mal was essen wir heute?
    – nie zrozumiałam, i powiedziałam : Bitte langsam und deutlich.
    – powtórzono mi pytanie, a ja po głębokim namyśle odpowiedziałam
    – Ich will keine Ratte essen.
    – Nein, du verstehst mich nicht.
    – i znów następne pytanie : Was essen wir immer am Sammstag ?
    – gegrilltes Hähnchen, odpowiedziałam .
    – Na gut, dann ratte mal was essen wir heute?( No dobrze, to zgadnij co jemy dzisiaj)
    – a ja znów, że szczura to ja nie będę jadła.
    O rany Julek ! Znajomy mnie wyśmiał, machnął ręką i poszedł kupić kurczaka.
    Dopiero w domu odkryłam różnicę pomiędzy: die Ratte und ratten
    Dobrze, że to było jakie 15-16 lat temu. Wzięłam się za naukę niemieckiego i teraz posiadam już certyfikat A1

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 9:59 am
    Permalink

    Moja wpadka przydarzyła się w pracy. Przez kilka dni na moim stanowisku nie działał terminal do płatności kartą, w związku z tym musiałam pożyczać go z drugiej sali. Tamtego dnia był straszny tłum na obu salach, miałam dużo klientów, w końcu niestety ktoś chciał zapłacić kartą. Szłam bardzo szybko na drugą salę z ułożonym w głowie tekstem że potrzebuję pożyczyć terminal. Na miejscu menager, zanim jeszcze zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zapytał jak tam u mnie i czy nie mogłabym przyjść pomóc na tej sali. Z tego stresu i zmęczenia odpowiedziałam „u mnie w porządku, ale cały czas coś robię” – po polsku :D. Zorientowałam się dopiero po paru sekundach, widząc jego zszokowaną minę… W kolorze soczystego buraka wytłumaczyłam co powiedziałam i po co przyszłam. Dziś to jedno z najśmieszniejszych wspomnień, jednak wtedy chciałam się zapaść pod ziemię ze wstydu.
    Wszystkiego najlepszego z okazji jubileuszu bloga!

    Reply
    • 30 kwietnia, 2020 at 12:35 pm
      Permalink

      (K) Będąc na studiach żywilam się dość regularnie różnymi kebabami i jedzeniem z budki. Języki nigdy nie były moją mocną stroną a w dodatku jestem dość nieśmiała. Na szczęście studiowałam w Polsce w Krakowie. Ale historia językowa i tak mi się przydarzyła kiedy w mojej ulubionej budce z hot dogami zatrudniono cudzoziemca. Totalnie zaskoczona tą zmianą próbowałam sobie poradzić moim łamanym angielskim i wytłumaczyć że ja bez cebuli poproszę. Na moje nieszczęście on też nie mówił ani po angielsku dobrze ani po polsku nic a nic i dość długo ta nasza dyskusja trwała. W końcu dostałam hot doga bez parówki ale będąc strasznie już zmęczona i zestresowana ta sytuacją (ta nieśmiałość!) stwierdzilam tylko grzecznie że o to właśnie mi chodziło i odmaszerował dzielnie z hot dogiem pozostawiając nowego pracownika w osłupieniu…

      Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 10:05 am
    Permalink

    Ohayō, czyli Dzień dobry (używane od rana do godziny mniej więcej 11).
    Ogenki desu ka? – Jak się masz?
    Omedetō – Gratulacje ( z okazji 7 urodzin 🙂
    Moja historia związana jest z krajem Kwitnącej Wiśni , czyli Japonii. Było to jakiś czas temu. Wiedza o japońskiej kulturze i zwyczajach dla większości Europejczyków, jak również dla mnie ograniczała się wtedy do informacji w stylu: „Japonia ciekawostki i dziwne zwyczaje”. Zobaczyłam kraj, który w sposób szczególny łączy dwa światy: tradycyjny i nowoczesny, a to wszystko sprawia, że gdybym miała wskazać najbardziej kontrastujący kraj na całym świecie, byłaby to właśnie Japonia. To wszystko działo się na początku mojego pobytu, później już było coraz lepiej 🙂 Po pierwsze kwestie językowe w Japonii sprawiały mi spore problemy. Japończycy rzadko kiedy mówią po angielsku, choć na szczęście kluczowe miejsca, takie jak stacje metra czy instytucje publiczne, są najczęściej podpisane w dwóch alfabetach. Należy jednak zaznaczyć, że alfabet łaciński zawsze jest znacznie mniejszy, a w przypadku komunikatów na stacji kolejowej lubi pojawiać się tylko na chwilę by błyskawicznie zostać zastąpionym przez krzaczki. Japończycy mają też problem z angielskimi-międzynarodowymi słowami, które bardzo mocno zniekształcają.
    Przykład Toilet? usłuszałam Toireto?
    Chociaż Japończycy słyną z bezpruderyjności, to jednak publiczne okazywani uczyć, pocałunki czy nawet trzymanie się za ręce jest uważane za niegrzeczne. Z tym miałam duży problem, ponieważ my Polacy lubimy witać się pocałunkami.
    Wchodząc do pomieszczenia, należy zdjąć buty lub ubrać kapcie. Podwyższenia podłogi są po to, by wiedzieć kiedy to zrobić. Podwyższenie 15 cm oznacza, że musisz zdjąć buty i nałożyć kapcie, podwyższenie 5 cm oznacza, że należy wejść do pomieszczenia bez kapci. Polaku i bądź tu mądry?:)
    Wpadki były kiedy miałam wejść do czyjegoś domu, a w Japonii nie wolno wchodzić w butach do domu oraz na bambusową matę tatami, katastrofa.
    Ciekawostką i zwyczajem Japonii jest to, że siorbanie i chlipanie podczas jedzenia jest wyrazem szacunku do kucharza. Z tym miałam ogromne problemy, poniewa zawsze mamusia mi powtarzała: ” nie chlip , nie siorb” 😉
    Kolejna ciekawostka: Nie wolno wręczać, ani odbierać prezentu jedną ręką (zawsze rób to obiema). Jak sądzisz, czy udało mi się to opanować?:)

    To tyle…ale sądzę,że dla nas Polaków to zupełnie inny świat i kultura, ale dla mnie niesamowita przygoda:)

    Ja mata – Do zobaczenia, Na razie, Cześć 🙂

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 10:18 am
    Permalink

    Do dzis sie czerwienie jak mysle o mojej wpadce jeszykowej 😉

    Podczas sesji egzaminacyjnej na uniwerku w Neuchâtel rozmawialam z doradca (dodam, ze bAAAArdzo przystojnym) dla studentow i kursusu… Chodzilo o egzaminy, poprawki itd… By byc pewna ile mam szans do podejscia do egzaminu powiedzialam (pelna emocji i stresu) tak :
    „J’ai trois tentations, n’est-ce pas? ” zamiast : „j’ai trois tentatives, n’est-ce pas? „.
    Tentation VS tentative = pokusa/kuszenie VS podejscie/proba
    Twarz moja sie zrobila czerwona tak szybko jak tylko uslyszalam to co mowilam ….

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 11:11 am
    Permalink

    (K)
    Kilkanaście lat temu, gdy tylko osiągnęłam pełnoletniość i dostałam dowód osobisty do ręki (ach ta dorosłość!), postanowiłam skorzystać z otwierających się przede mną możliwości, i pojechałam na wakacje do Londynu. Moim celem nie był jednak wypoczynek, tylko ambitnie: podszkolenie języka w warunkach pełnej immersji oraz zarobienie własnych pieniędzy. Z entuzjazmem zaczęłam więc pracę kelnerki w popularnej sieci pizzerii. Na początku wszystko szło gładko, większość klientów mówiła wyraźnie i zrozumiale, więc pracowało się sympatycznie. Aż nadszedł TEN dzień – było to chyba jakieś święto lub długi weekend, bo pizzeria była wręcz pod najazdem gości, którzy w dodatku nie byli tutejsi, przyjechali z różnych zakątków Zjednoczonego Królestwa jak i różnych innych krajów. Przy jednym z „moich” stolików usiadło małżeństwo z dwójką dzieci. Mieli oni dość silny akcent, ale byli Brytyjczykami, zgadywalam że przyjechali ze Szkocji lub Walii. Momentami musiałam mocno się wsłuchiwać, żeby zrozumieć co zamawiają, ale znając kartę dań i napojów na pamięć, nie był to dla mnie wielki problem – upewniałam się też, powtarzając ich zamówienie. Najgorsze miało dopiero nadejść…
    Gdy zadowoleni goście skonsumowali już swój posiłek, tradycyjnie zapytałam czy może życzą sobie jeszcze czegoś na deser lub czy mogę jeszcze w jakiś sposób pomóc. I tu usłyszałam coś, co nieco wytrąciło mnie z typowego rytmu pracy. Otóż dorosły, poważny facet, głowa rodziny, lat około 35, mówi do mnie „I’d like to pee” (Chciałbym zrobić siku). Po trzech sekundach wewnętrznego paraliżu i totalnej dezorientacji, poprosiłam go, żeby powtórzył, będąc pewna, że źle go usłyszałam i mając nadzieję, że sparafrazuje swą wypowiedź i nastąpi pełne porozumienie. Ale nie, pan powtórzył dokładnie to samo, co przed chwilą powiedział. Wydało mi się to bardzo dziwne, że dorosły facet wyraża się jak kilkulatek, ale nie mnie oceniać. Kamuflując gonitwę myśli najsłodszym uśmiechem na jaki było mnie stać w tym momencie, grzecznie odparłam, że toalety znajdują się z tyłu restauracji, po prawej stronie. Mina faceta wyrażała to, co moja mina starała się ukryć – dezorientację. Powtórzył więc on to samo, po raz trzeci, coraz mocniej akcentując słowo „siku”. Ja, nadal nieco zmieszana, objaśniłam znów, gdzie można znaleźć toalety, posiłkując się gestem dłoni.
    Z opresji wybawiła mnie koleżanka Brytyjka, która obsługiwała stolik obok, szepcząc mi do ucha „cash or card” (gotówką czy kartą). W owym momencie poczułam, jak moja twarz oblewa się tak jaskrawym rumieńcem, jak jeszcze nigdy w życiu… Otóż pan wcale nie chciał siku, a jedynie „pay” czyli zapłacić, co z powodu jego (dla mnie dosyć „ciężkiego”) akcentu, zrozumiałam jako „pee”… Na szczęście ten pan okazał się mieć poczucie humoru i wyrozumiałość dla młodej kelnerki z obcego kraju, i zostawił mi nawet napiwek, ale moje policzki do końca dnia zdobiły dwie czerwone plamy. Do dziś, gdy sobie tą sytuację przypominam, mam ochotę zapaść się pod ziemię…

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 12:36 pm
    Permalink

    Będąc na studiach żywilam się dość regularnie różnymi kebabami i jedzeniem z budki. Języki nigdy nie były moją mocną stroną a w dodatku jestem dość nieśmiała. Na szczęście studiowałam w Polsce w Krakowie. Ale historia językowa i tak mi się przydarzyła kiedy w mojej ulubionej budce z hot dogami zatrudniono cudzoziemca. Totalnie zaskoczona tą zmianą próbowałam sobie poradzić moim łamanym angielskim i wytłumaczyć że ja bez cebuli poproszę. Na moje nieszczęście on też nie mówił ani po angielsku dobrze ani po polsku nic a nic i dość długo ta nasza dyskusja trwała. W końcu dostałam hot doga bez parówki ale będąc strasznie już zmęczona i zestresowana ta sytuacją (ta nieśmiałość!) stwierdzilam tylko grzecznie że o to właśnie mi chodziło i odmaszerował dzielnie z hot dogiem pozostawiając nowego pracownika w osłupieniu… (K)

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 5:29 pm
    Permalink

    (K) Osoby uczace sie jezyka wloskiego w moim liceum mialy mozliwosc wziecia udzialu w wymianie z grupa uczniow z Wloch (Florencja). Moj owczesny kolega z grupy a obecny maz zostal zakwaterowany u sympatycznego Wlocha, Antonio i jego rodziny. Ktoregos dnia staral sie prowadzic konwersacje z mama kolegi i – chcac wyrazic uznanie dla ambicji naukowych Antonio – mial zamiar uzyc nowego slowka „secchione” (kujon). Niestety pomylil to slowo z innym, rowniez zaczynajacym sie na „s”: „segaiolo”, ktore oznacza ni mniej nie wiecej tylko „onanista”. Swojej pomylki do teraz nie jest w stanie wyjasnic, bo – jakby nie patrzec – slowa te nie sa do siebie bardzo podobne. Najlepsza jednak byla mama Antonio, ktora niespeszona zaczela wyjasniac mu roznice …

    Reply
  • 30 kwietnia, 2020 at 7:04 pm
    Permalink

    Wszystkiego najlepszego, Blabliblu! Otóż moja historia rozegrała się mniej więcej tak. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego fondue w restauracji nieopodal Montreux. Jako, że w tym czasie uczęszczałam na kurs francuskiego, który miał mi pomóc wyjść z fazy używania niemego frencza, wprost podskakiwałam z chęci wykazania się moją polsko-zniekształconą wersją „rrrr” przed moimi znajomymi i siostrą. Przejęta swoją rolą postanowiłam wykazać się swoim popisowym pożegnaniem przy wyjściu z restauracji. Dlatego zamiast skupiać się na smaku mojego pierwszego fondue w życiu, ćwiczyłam w myślach francuskie powitania i pożegnania, tak aby wyszło perfekcyjnie. I oto nadeszła ta chwila, scena gotować, role przećwiczone, kurtyna podniesiona; czas na mój popisowy numer. Niestety oszołomiona sceneria pomyliłam pożegnanie z powitaniem i zamiast seksownego „Au revoir” wyszło mi bardzo nie na miejscu „Bonjour”. 20 zdziwionych głów odwróciło się w moją stronę, plus 3 które mi towarzyszyły. Ja czerwona ze wstydu, większość się śmieje, inni nadal mrugają oczami, czy aby na dodatek nie mają do czynienia z jakąś wariatką, a na dodatek kelner, który próbował zachować powagę. Morał z tego taki, że po pierwsze że tą akurat restaurację omijam szerokim łukiem, po drugie moim towarzyszom zapewniłam rozrywkę na najbliższe 5 lat, a po trzecie momentalnie zapamiętałam wszystkie pozdrowienia po francusku i zamiast kłopotliwego „Au revoir” używam teraz po prostu „Ciao”.:) (K)

    Reply
  • 1 maja, 2020 at 10:47 am
    Permalink

    Narzeczona, pracuje w szpitalu i zapomniala imienia pewnego lekarza. Opisala go w rozmowie jako tego z duza broda, tylko po angliesku „doctor with big beard”, tylko wymowa nie pykla i zostalow powiedziane „doctor with big bird” (doktor z duzym ptakiem).

    Sam nie wiem co o tym myslec…

    Reply
  • 1 maja, 2020 at 6:22 pm
    Permalink

    Moja wpadka językowa to pomylenie słów les pétoles(między innymi bobki-rodzaj kupki) z les pétales(płatki kwiatka) . Próbowałam wmówić sąsiadce, że kwiatki na balkonie mają piękne bobki… Sąsiadka popatrzyła się na mnie wymownie, a ja za każdym razem jak chcę mówić o kwiatkach, to najpierw ułożę sobie wersję w głowie, zanim wypowiem ją na glos😁

    Reply
  • 1 maja, 2020 at 9:14 pm
    Permalink

    Znając kilka zwrotów grzecznościowych po niemiecku,ze stresu życzyłem Pani w sklepie na pożegnanie gute fahrt czym rozbawiłem ją do łez 😉

    Reply
  • 2 maja, 2020 at 9:04 pm
    Permalink

    Kiedyś chciałam zapytać teściowej co słychać u jej chrześniaka „filleul” a zapytałam, co słychać u jej dupy „fion”…

    Reply
  • 2 maja, 2020 at 9:10 pm
    Permalink

    Nie lubię wjeżdżać autem to garażu, więc za każdym razem kiedy mogę, proszę męża, by zrobił to za mnie. Raz powiedziałam mu: „Tu veux bien me la mettre?” (mając na myśli la voiture dans le garage) na co on: „Oui, je veux bien! ^^” Czyli zapytałam męża dosłownie „Czy chcesz mi go wsadzić?”… a on na to, że „Tak!” 🙂

    Reply
  • 2 maja, 2020 at 9:11 pm
    Permalink

    A ponadto, może poza konkursem, bo nie będę tłumaczyć na polski:

    1. Mąż odwoził mnie na lotnisko, leciałam w podróż służbową. Ponieważ jechaliśmy troche na ostatnią chwilę, martwił się, że nie zdąże zdać bagażu i przejść przez kontrolę bezpieczeństwa. Wszystko poszło sprawnie, a ponieważ leciałam biznes klasą, ominęłam wszelkie kolejki. I już czekając przy bramce wysłałam mu whatsappa: „En voyageant en business class je peux sauter toutes les queues donc je suis déjà à la porte” na co mąż odpisał mi „J’aurais préféré que tu évites de sauter toutes les queues… t’as un mari, je te signale”…

    Reply
  • 3 maja, 2020 at 9:24 am
    Permalink

    Poszedłem do Biergarten w bawarskiej wsi i chcąc wypaść neutralnie zamawiając piwo rzuciłem płynnie „eine Halbe Bitte”, co znaczy pół litra piwa proszę. A jednak zostałem zdemaskowany.
    -Barman powiedział: „Ty chyba nie nasz”
    -Ja: „A dlaczego”
    -Barman: „U nas się nie mówi.

    Reply
    • 3 maja, 2020 at 11:04 am
      Permalink

      -Barman powiedział: „Ty chyba nie nasz”
      -Ja: „A dlaczego”
      -Barman: „U nas się nie mówi Bitte”

      Reply
  • 3 maja, 2020 at 10:39 am
    Permalink

    (K)
    W czasach liceum polecieliśmy z klasa na obóz sportowy w okolicy Edynburga. Dla mnie to był pierwszy raz w kraju anglojęzycznym, mój angielski oscylował na poziomie B2, ale muszę przyznać, ze szkocki akcent rozłożył mnie na łopatki. W każdym razie, na portierni naszego hostelu pracował przystojny chłopak – Arye. Za każdym razem gdy przechodziłam przez korytarz ów chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku słodko się uśmiechając, co było powodem zazdrości moich koleżanek z klasy. Postanowiłam pierwsza zagadać do niego (oczywiście przy dziewczynach, niech widza jak się zaczyna podryw), tylko nie wiedziałam od czego zacząć. Wszystkie jednogłośnie stwierdziłyśmy, ze jest bardzo gorąco i chcemy włączyć klimatyzacje, wiec oczywiście – ja, ja pójdę zapytać!
    Podchodzę do niego cała spocona w skąpym stroju i pytam:
    – Can you turn on the wind maker? – wskazując palcem na wiatraki na sufitach.
    Arye wybuchnął śmiechem, ja cała czerwona, ale wisienka na torcie był dozorca sprzątający obok. Gdy usłyszał moje pytanie, zanosząc się od śmiechu zamachnął się z miotła i zbił mała szybka z czerwonym przyciskiem do ewakuacji. Cały hostel musiał wyjść na zewnątrz, a wiadomo, ze szkocka pogoda nie rozpieszcza.
    Do końca obozu cała obsługa nazywała mnie wind maker, z romansu nici.

    Reply
  • 3 maja, 2020 at 1:18 pm
    Permalink

    To było w Pradze ( Tak, tej czeskiej ;))

    Zachciało mi się dotrzeć do muzeum seksu w wyżej wymienionym mieście i sprawdzić, czy rzeczywiście zastanę to, co moja bujna wyobraźnia sobie zwizualizowała, czy to tylko po prostu kolejna ostoja fikuśnej mentalności Czechów, tak jak mały chłopiec siusiający na zminiaturyzowaną ramkę Czech, czy też coś w stylu instalacji artystycznej Davida Cernyego.
    No to wychodzę ze swojej strefy komfortu i zaczepiam całkiem atrakcyjną Prażankę pytając prosto z mostu.
    – Cześć! Muzeum seksu. Gdzie jest? 🙂
    Ona na mnie popatrzyła tak, że sam nie wiedziałem do końca czy znacząco, czy nie, aczkolwiek nie wiedząc czemu położyłem akcent na słowo „seks”.
    – Seks? Muzeum maszyn erotycznych?
    Taka była oryginalna nazwa ów obiektu, ale nagle poczułem przypływ bardzo przyjemnej energii i zamiast potwierdzić to drugie, skupiłem się na jednym słowie:
    – Tak! Seks! – oznajmiłem znacząco zniżając głos i równie znacząco podnosząc brwii.
    Ona w odpowiedzi tak jakby zastanawiała się o co mi tak naprawdę chodzi odparła bardziej pytająco niż twierdząco:
    – Muzeum maszyn erotycznych to w tamtej uliczce. Polecam. Ostatnio popularny frajer tam był. Ten co grał Greya.
    Cały nastrój prysł niczym mydlana bańka, kiedy zacząłem protestować.
    – To nie jest żaden frajer! To aktor, który zarobił w jednym miesiącu trzydzieści jak nie trzysta razy więcej co ty!
    Dziewczyna w odpowiedzi skrzywiła się na twarzy.
    – No toż przecież mówię, że frajer! Muzeum seksu odwiedził i był zachwycony!
    – To nie jest żaden frajer! – powtarzałem jak katarynka.
    – Dobra, daj mi spokój! – rzuciła poirytowana, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła.
    Idąc jednak za jej wskazówkami w połowie drogi pacnąłem się w czoło, bo dopiero wtedy zorientowałem się, że frajer dla Polaka znaczy nieudacznika, a dla Czecha – człowieka sukcesu.
    Oczywiście było za późno, aby uratować ognisty wieczór, ale miała rację co do jednego – nie mogłem spać spokojnie po wizycie w wyżej wymienionym muzeum 😉

    Reply
  • 3 maja, 2020 at 1:18 pm
    Permalink

    P.S.: Oczywiście zapomniałem dodać (k) 😀

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.