Zawsze musi być ten pierwszy raz. Dziś po raz pierwszy wstawiam bardzo treściwy post z facebooka na bloga, żeby pozwolić go przeczytać również tym, którzy nie korzystają z mediów społecznościowych. W taki sposób możecie zapoznać się również z komentarzami, które jak zwykle traktuję jako integralną część tekstu.
No dobrze. Muszę się przyznać, że zrobiłam to zarówno dla tych, którzy nie mają facebooka, jak i dla tych, którzy nie mogli wypowiedzieć się pod nim pod swoim imieniem i nazwiskiem, a chcieliby podzielić się swoimi doświadczeniami z depresją. Komentarze na blogu są bardziej anonimowe niż na facebooku. Wczoraj po publikacji tekstu dostałam dużo wiadomości prywatnych ze słowami wsparcia, ale także z bardzo osobistymi historiami codziennej walki z bezsennością, atakami paniki i to w bardzo wymagającym otoczeniu. Szczególnie poruszyła mnie wiadomość mojego czytelnika, dyrektora w korporacji. „Codziennie wymiotuję przed wyjściem do pracy. Ale idę, jak robot. Wiem, że gdybym przyznał się do słabości, to byłby koniec. Nie mogę, bo żona, dzieci, chora teściowa, wszyscy czegoś ode mnie oczekują. Wiem, że z takim trybem życia umrę młodo, bo w końcu nie wytrzyma serce, ale nawet się tym za bardzo nie przejmuję. Myślę, że wtedy wreszcie będzie spokojnie…”
Czytelnik na tyle mi zaufał, że podzielił się ze mną tym doświadczeniem. Ilu z Was tego nie zrobiło, bo pomyślało, że… w zasadzie dlaczego? Wiem, że Ci obciążeni depresją i innymi chorobami duszy i mózgu rzadko się do tego przyznają, bo nie chcą nikomu sobą zawracać głowy. A czasami może po prostu trzeba.
Myślałem na początku, że to o mnie chodzi i nawet było małe WTF, bo przecież nie pisałem 😉
Tyle że dziecko jedno i teściowa zdrowa.
Reszta się zgadza. Nawet do lasu nie mam siły chodzić. Jak wracam do domu to padam na pysk, starcza mi energii na Netflix.
Jak bym prosił o urlop ze względu na wypalenie czy depresję, to bym mógł się pożegnać z pracą. I, tak, pracuję w Szwajcarii.
Głupia sprawa. Nie daje mi to spać. Nie zapytałabyś się Asiu, czy ten czytelnik mógłby ze mną pogadać?
Priv 🙂
Hej-hej
Pracuje, tfu pracowałem, w Genewie. Od dwóch lat walczę z depresją która w przynajmniej 80% pochodziła z pracy. Tabletki jak pacman lykam. Przechodziłem przez to samo co ty, ale rok temu, brałem tabsa, zaciskałem zęby i do pracy. Mega stres dzień w dzień. W lipcu 2019 nie miałem już siły, totalnie wypalony zawodowo i życiowo. Przedluzal swoje chorobowe na kręgosłup bo noe wyobrażałem sobie powrotu. Jakoś udało mi się podjąć decyzje o zmianie pracy wziąłem prace 400 km dalej i za mniejsze pieniądze. Zaczynam w grudniu. Dziś żałuje ze tak długo zwlekałem, powinienem zrobić to najpóźniej rok temu. Rok temu to była mocna depresja, ale przez kolejny rok mimo leków rozwinęła się do wypalenia, anxiety jest cały czas i przechodzi w panikę …
Jeśli to twoja praca powoduje depresje to ja zmień o nie czekaj bo będzie tylko gorzej.
Ściskam i współczuję, ale jednocześnie cieszę się, że coś z tym fantem zrobiłeś.
Ale… 400 km? To daleko!
Trzymaj się ciepło, droga Mademoisselle Blabliblu!
Odpuść wszystko to, co możesz odpuścić i zajmij się sobą. My czytelnicy tu tak czy siak jesteśmy i nigdzie się nie wybieramy.
Uściski od tajemniczego, ale wiernego.
Dzięki wielkie!
Mam podobnie i nie będę pisać o powodach, bo to nikomu nie pomoże … ale, każdy post na Szwajcarskie Blabliblu poprawia mi humor i każde spojrzenie na zdjęcia z wakacji w Szwajcarii też, gdy patrzę na Alpy nagle znajduję w sobie siłę, żeby wstać z łóżka i dotrwać do kolejnych wakacji, bo jest nadzieja że znowu będę mogła tam być i czerpać energię z tych pięknych miejsc.
Trzymam mocno kciuki żeby Pani też znalazła tam tą siłę, jest przecież na wyciągnięcie ręki 😉
Dzięki, Ania, ściskam mocno wirtualnie w takim razie!
Każdy chce być królem i pokazuje to, co ma najlepsze, to co przydarzy mu się jako najlepsze. A potem wynika z tego zakrzywiony obraz osoby, której wszystko się udaje i zawsze jest szczęśliwa. A tak naprawdę każdy z nas, czy to Kowalski, czy to „Karyna z internetów”, czy celebrytka Doda, każdy z nas ma tą samą potrzebę zasadzenia szacownej na białym tronie – krótko mówiąc – jesteśmy takimi samymi ludźmi, którzy zaliczają sukcesy i porażki bez względu na obecny status społeczny czy rangę zawodową.
Też kiedyś byłam pionkiem dużej firmy i wymiotowałam. Każdorazowo na widok szefa. Albo jak dzwonił. Mobbing. Nie opowiadałam o tym na FB. Dopiero po latach zdecydowałam się przyznać, że nie jestem rekinem biznesu.
Dziś mam inne problemy. Ale co widzą czytelnicy bloga? Szczęśliwa żona, spełniona, podróżuje, realizuje się w swoich pasjach, wydała książkę… a to gówno prawda, bo to tylko 1/4 mojego życia. Zaledwie. Samo najlepsze. Bo zawsze jest wstyd się przyznać do życiowej porażki.
Wiesz co mi czasem ludzie piszą w komentarzach? Że kiedy czytają o moich podróżach, oglądają zdjęcia pięknych miejsc, dołują się. Nie taki był cel pisania bloga, ale chyba to jasne, nikt przecież nie chce dołować ludzi. Ale mieszkam w Szwajcarii, na pewno mam w garażu tuzin samochodów jak Tony Stark i jeszcze dwa jachty na Bodeńskim. Jedyne co mnie majątkowo łączy ze Starkiem, to szykowny telefon z klapką i guzikami. Bez internetu.
Tak, tak, zgadzam się. To ludzkie nie chwalić się porażkami i aspirować do tronu. Fakt. Ale chciałabym, żeby ludzie pokazywali pracę w drodze na tron, a nie tylko jego szczyt.
PS… wydałam książkę? Coś więcej na ten temat?!
Jeśli interesuje Cię literatura fantasy to napisałam powieść o kobiecie, która potrafi wtłuc każdemu facetowi i ma kozackich koleżków. Np. jeden włada ludzkimi umysłami, a konkretnie strachem, drugi ożywia martwe ciała, nie uszkadzając (przeważnie) przy tym ich mózgu. A jest tych panów jeszcze więcej i każdy ma inne, ciekawe umiejętności. Jeśli interesują Cię takie cudaczne charaktery, to zapraszam do sięgnięcia po tytuł „Strażnicy”. Moje nazwisko Olszewska.
„Cierpię na bezsenność i silne obniżenie nastroju” Na to zapewne pomoże białe wytrawne Vendant za 12 CHF z Valais do kupienia tylko w Szwajcarii – cierpkość zupełnie niewyczuwalna co się rzadko zdarza w niezbyt drogich winach – pycha!
Miało być „Fendant”
Vendant też ładnie. Jak vendetta 😉
Fendant za 12 chf to już chyba jakieś eksluzywne 😉
Nazywał się „Fendant du Valais” ale nie mało win się tak nazywa. W internecie nie znalazłem tej etykiety. Widywałem Fendanty za 8-9CHF. Większeść win szwajcarskich widziałem jednak w cenach 12-17CHF.