Tłumacz w Szwajcarii

– Tłumaczenia ślubów nigdy nie odmawiam – mówi Beata szeroko się uśmiechając – to nie jest tak jak w Polsce – 5 minut i po sprawie. W Szwajcarii urzędnik wygłasza przygotowaną przez siebie mowę o miłości i małżeństwie. Państwo młodzi dostają symboliczne, ale wzruszające pamiątki, na przykład długopis, którym podpisywali akt ślubu, wazon, w którym stały kwiaty podczas uroczystości lub świeczkę, która płonęła podczas ślubu. Gdy zaczynam tłumaczyć słowa urzędnika na język polski, szczególnie osobiste życzenia lub wiersz, czasem słowa przysięgi, polska panna młoda ma często łzy w oczach. Wiesz, Polki zwykle rozumieją urzędnika i ja jestem tylko dla formalności lub ze względu na polskich świadków, którzy nie rozumieją języka, a muszą rozumieć całe wydarzenie. Bez względu na stopień integracji panny młodej, gdy tylko usłyszy po polsku „biorę Ciebie za żonę…” na szwajcarskiej ziemi, natychmiast się wzrusza. Nieważne, jak daleko będziemy chcieli od niego uciec, polski na zawsze zostanie językiem naszego serca.

O języku serca i języku niemieckim, o trudnej pracy tłumacza dla szwajcarskich sądów, prokuratur i policji i o tym, jakie szanse ma tłumacz w Szwajcarii rozmawiam z tłumaczką przysięgłą języka niemieckiego oraz ustną urzędową i sądową tłumaczką języka polskiego akredytowaną w 4 szwajcarskich kantonach (Zurych, Schwyz, St. Gallen i Zug), Beatą Sadziak. Wywiad jest częścią serii „Jeden zawód – dwa kraje”, w której rozmawiam z Polakami mającymi doświadczenia w tym samym zawodzie w Polsce i w Szwajcarii.

Dotychczas w serii ukazało się 5 wywiadów:

  1. Fizjoterapeuta
  2. Architektka
  3. Pielęgniarka
  4. Farmaceutka
  5. Inżynier

Beata przeprowadziła się z Warszawy do Zurychu w 2012 roku przede wszystkim ze względu na pracę męża. Nie zamierzała jednak osiadać na laurach. Jako tłumacz przysięgły języka niemieckiego w Polsce miała w końcu spore możliwości w Zurychu, ale rzeczywistość nie okazała się aż taka prosta, jak by się zdawało…

– Jak to się wszystko zaczęło?

– Skończyłam w Polsce germanistykę. Potem przez 5 lat pracowałam jako asystentka i tłumaczka w kancelarii radców prawnych w Warszawie. W trakcie pracy w kancelarii poszłam na studia podyplomowe z zakresu tłumaczeń. Po ukończeniu studiów zdałam egzamin na tłumacza przysięgłego.

– Za pierwszym razem?

– Pisemny za pierwszym. Ustny za drugim. Muszę przyznać, że mi się udało. Egzamin jest koszmarnie trudny, oblewa większość kandydatów. Podzielony jest na część pisemną i ustną. Część pisemna trwa 4 godziny i do tłumaczenia są 4 teksty. Można korzystać ze słowników, ale powiedzmy sobie szczerze, nie ma na to zupełnie czasu. Ręka mnie naprawdę bolała od pisania. Egzamin ustny jest chyba jeszcze gorszy. Do tłumaczenia są też 4 teksty. Egzamin jest nagrywany…

– Jakie tłumaczenie? Symultaniczne? Konsekutywne?

– Konsekutywne i a vista. Wytłumaczę może pokrótce, co to oznacza. Tłumaczenie konsekutywne polega na tym, że ktoś mówi, co jakiś czas przerywając, żeby dać tłumaczowi czas na przekład. A vista – otrzymuje się tekst na kartce i na żywo trzeba go przetłumaczyć zdanie po zdaniu.

– Dla mnie najgorsze jest symultaniczne albo konferencyjne, czyli tłumaczenie jednoczesne razem z mówcą. Po 10 minutach jest się wyczerpanym psychicznie…

– Na szczęście na egzaminie nie sprawdzane są umiejętności tłumaczenia symultanicznego… Tak czy siak, teksty na egzaminie były naprawdę bardzo trudne, także cieszyłam się bardzo, że zdałam.

– I co potem?

– Potem oczekuje się na zaprzysiężenie. Odbywa się to w Ministerstwie Sprawiedliwości. Tłumacz składa ślubowanie: „Mając świadomość znaczenia moich słów i odpowiedzialności przed prawem, przyrzekam uroczyście, że powierzone mi zadania tłumacza przysięgłego będę wykonywać sumiennie i bezstronnie, dochowując tajemnicy prawnie chronionej oraz kierując się w swoim postępowaniu uczciwością i etyką zawodową.” i dostaje wyprodukowaną w mennicy pieczęć. Zostaje wpisany na listę tłumaczy przysięgłych, która w Polsce jest jawna i może zacząć działalność gospodarczą zgodnie z Ustawą o zawodzie tłumacza przysięgłego i Kodeksem Tłumacza Przysięgłego opracowanym przez PT TEPIS.

– I jak wygląda w Polsce życie tłumacza przysięgłego języka niemieckiego?

– Jest duża konkurencja, bo w samej Warszawie jest aż 316 tłumaczy przysięgłych języka niemieckiego, dlatego trudno o tłumaczenia ustne. Jeśli chodzi o tłumaczenia pisemne, to przekłada się głównie pisma procesowe i akty notarialne. Dokumentów szwajcarskich jest jak na lekarstwo. Tłumacze w Polsce tłumaczą przeważnie szwajcarskie dokumenty stanu cywilnego lub dokumenty samochodowe.

– Czy jest w Polsce uregulowana stawka na tłumaczenia uwierzytelnione?

– Tylko dla organów sprawiedliwości. Za tłumaczenie z języka niemieckiego na język polski 23 zł za 1125 znaków ze spacjami, czyli pół strony Times New Roman, 12 pt. Z języka polskiego na język niemiecki 30,07 zł. To jest bardzo niewiele. Stawki za stronę tłumaczenia „na wolnym rynku” nie są regulowane, ale wiele biur tłumaczeń stosuje stawki urzędowe. Dlatego właśnie bardzo rzadko współpracowałam z biurami tłumaczeń. Tłumaczyłam bezpośrednio dla kancelarii, firm i klientów prywatnych. Niestety rynek tłumaczeń w Polsce jest naprawdę trudny i zepsuty…

– A myślałam, że z tłumaczeniami poświadczonymi jest lepiej. Rynek tłumaczeń zwykłych to horror. Przez kilka miesięcy byłam na platformie, która kojarzyła tłumaczy ze zleceniodawcami. Ci drudzy wystawiali do wyceny teksty, a tłumacze proponowali swoje stawki. 15 czy 18 zł za stronę (1800 znaków ze spacjami, czyli ¾ strony Times New Roman, 12 pt) chyba nikogo nie dziwiło poza mną. I to brutto. Dla niezorientowanych: mówi się, że na 1 stronę tłumaczeniową trzeba poświęcić godzinę, inaczej cierpi jakość. Jakbym akceptowała taką cenę, po opłaceniu podatku, ubezpieczenia i ZUSu nie zostałoby mi zupełnie nic. Na szczęście szybko znalazłam stałych zleceniodawców, którzy płacili stawki o wiele większe niż te głodowe, proponowane zapewne przez biednych studentów z Ukrainy ledwo znających polski i angielski. Ale tyle razy słyszałam „paaaani, to ja dziękuję za takie pieniądze. Dam ćwierć tego kuzynowi, który w Anglii przez rok kładł płytki, więc angielski zna i on mi przetłumaczy”…

– Na szczęście w Polsce urzędy wymagają tylko tłumaczeń poświadczonych, a o pieczęć tłumacza bardzo trudno, więc ja takimi tekstami się nie przejmowałam. Nadal w Polsce jednak cena jest chyba najważniejsza… Polak pójdzie tam, gdzie taniej. Także jeśli chodzi o tłumaczenia uwierzytelnione. A jakość tych też się może różnić. Dopiero w 2005 roku został wprowadzony egzamin państwowy na tłumacza przysięgłego. Często w mniejszych miejscowościach tłumaczeniem sądowym zajmowali się ludzie tak trochę „z łapanki”. Owszem, musieli być zatwierdzeni przez Sąd Okręgowy, ale bywało, że zaczynali tłumaczyć tylko i wyłącznie na podstawie znajomości języka. Ci tłumacze zostali wpisani w 2005 roku na listę prowadzoną przez ministra sprawiedliwości bez konieczności zdawania egzaminu. Jeżeli chcemy wiedzieć, czy tłumacz przysięgły zdawał egzamin państwowy, spójrzmy na rok w numerze na odcisku pieczęci tłumacza. Jeżeli jest 05 w numerze: TP/nr/05 prawdopodobieństwo jest duże, że tłumacz nie zdawał egzaminu państwowego. Ja mam numer TP/17/12, czyli to oznacza, że uprawnienia uzyskałam w 2012 roku.

– Czyli radzisz nie brać tłumaczy starej daty?

– Nie, nie, to za wiele powiedziane. Bywają świetni tłumacze przysięgli, którzy dostali uprawnienia przed 2005 rokiem. Radzę brać zawodowych, wykształconych i sprawdzonych tłumaczy z polecenia, a nie pierwszego-lepszego. I absolutnie nie kuzynów, którzy z zawodem tłumacza niewiele mają wspólnego. To, że ktoś zna język nie oznacza, że będzie umiał przetłumaczyć umowę najmu, CV albo specyfikacje produktu. Przecież nawet nie wszyscy Polacy mówią i piszą dobrze po polsku. Wielokrotnie musiałam poprawiać dla instytucji szwajcarskich tłumaczenia na niemiecki, które wykonano w Polsce. Czasem naprawdę się zastanawiam, czy tłumacze w Polsce, tłumacząc na język obcy, zdają sobie sprawę, że ich tłumaczenia będą czytane przez rodzimych użytkowników języka i jakość musi być naprawdę najwyższa…

– Zgadzam się w pełni. Przeprowadziłaś się do Zurychu „za mężem”. Jak wyglądały Twoje początki w Szwajcarii? Czy od razu mogłaś wejść na rynek szwajcarski? 

– Początki wyglądały inaczej niż sobie to wyobrażałam. Praktycznie od razu zgłosiłam się do sądu w Zurychu z prośbą o uznanie uprawnień. Dopiero po 1,5 roku oczekiwania uzyskałam odpowiedź – zaproszenie na kurs na ustnego tłumacza urzędowego i sądowego prowadzony przez Zuryską Wyższą Szkołę Nauk Stosowanych (ZHAW).

Z dwoma symbolami Szwajcarii: Barrym i Matterhornem!

– Szwajcarski tłumacz urzędowy i sądowy to ekwiwalent naszego tłumacza przysięgłego?

– W Szwajcarii to wszystko jest bardziej skomplikowane. Nie mogę mówić o całej Szwajcarii, bo to w kompetencji kantonów leży ustanawianie tłumaczy urzędowych i sądowych. Będę mówić o kantonie Zurych, bo to mój kanton zamieszkania i kanton, który jest pionierem w profesjonalizacji zawodu tłumacza urzędowego i sądowego. Polski tłumacz przysięgły jest zarówno tłumaczem pisemnym i ustnym. Tutaj natomiast akredytacja dotyczy tylko tłumaczy ustnych, którzy często wykonują też tłumaczenia pisemne. Ale nie każdy ustny tłumacz urzędowy i sądowy tłumaczy pisemnie. Nie musi.

Akredytację uzyskuje się po zdaniu egzaminu i spełnieniu wielu wymogów formalnych. Dane ustnych tłumaczy urzędowych i sądowych wpisywane są na kantonalną listę tłumaczy. Lista nie jest tak jak w Polsce dostępna w internecie – dostęp do niej mają tu tylko sądy, prokuratury, policja i urzędy. To jest kolejny stopień wtajemniczenia, ale o tym później. Teraz powiem Ci o wymaganiach, kursie i egzaminie na ustnego tłumacza urzędowego i sądowego w Zurychu.

Znajomość języka niemieckiego na poziomie C2, ukończony kurs dla ustnych tłumaczy urzędowych i sądowych, zdolność do czynności prawnych, nieskazitelna reputacja, znajomość szwajcarskiego prawa i zdany egzamin to podstawowe wymogi dopuszczenia do kursu. Kurs za moich czasów był, o ile dobrze pamiętam, bezpłatny. Teraz cena rozpatrzenia wniosku to kilkaset franków.

Najciekawsze według mnie na kursie były zajęcia z notacji i prawa szwajcarskiego. Poznałam bardzo wiele nowych pojęć. Po ukończonym kursie musiałam zdać egzamin pisemny z prawa szwajcarskiego i z tłumaczenia, a właściwie znajomości języka niemieckiego i umiejętności notacji. Osoba egzaminująca czytała bez żadnych przerw po niemiecku artykuł z gazety o kryminalnej treści. Osoba egzaminowana musiała w trakcie czytania robić notatki i potem na ich podstawie oddać wiernie po niemiecku całą treść artykułu.

Ta procedura w kantonie Zurych była wtedy najbardziej restrykcyjna w całej Szwajcarii.

– Od czego zależy, czy Cię zapraszają na kurs i egzamin czy nie?

– Na pewno od zapotrzebowania na tłumacza danego języka. Na przykład kolega z innego kantonu bezskutecznie czeka na takie zaproszenie. Duże znaczenie ma bowiem miejsce zamieszkania i dostępność. Prokurator ma określony czas na przeprowadzenie postępowania i musi mieć ludzi „pod ręką”.

– Świetnie, idźmy dalej. Egzamin na ustnego tłumacza urzędowego i sądowego w Zurychu zdałaś. Jak się stałaś tłumaczem akredytowanym w 4 kantonach?

– Wysłałam swoje zgłoszenia i dokumenty do najbliższych mi kantonów. Akredytacja nie zobowiązuje do tego, aby jeździć na wezwania, ale nie wypada odmawiać instytucjom potrzebującym tłumacza, a ja nie zawsze mam możliwość jechać kilkaset kilometrów, dlatego działam na razie w okolicy… Policja też nie może czekać godzinami, aż tłumacz dojedzie na przesłuchanie do szpitala w razie wypadku.

Trekking w Alpach

– W razie wypadku… Nawet sobie nie wyobrażam, jak to musi być trudne. Chociażby przy wypadkach samochodowych. Albo gdy Polak jest podejrzewany o popełnienie przestępstwa.

– Tak, przyznaję, to jest trudny i odpowiedzialny zawód. Nawet, gdy współczuję rodakowi, muszę być neutralna. On musi widzieć, że nie jestem z policją, policja musi widzieć, że nie jestem z nim. Nie mogę mu w jakikolwiek sposób pomóc. Nie mogę nic dopowiedzieć, zmienić, wymusić, żeby coś powiedział. Muszę przetłumaczyć wszystko jak najwierniej. Nawet gdy ktoś pyta mnie, która godzina. No i wszystkie przekleństwa…

– Jest dużo przekleństw?

– Zwykle tak. Głównie na policję, czasami na mnie. Raz mi grożono.

– Aż tak?

– To też musiałam przetłumaczyć i policja od razu zajęła się delikwentem. Często są to ludzie na życiowym zakręcie i nie raz chciałoby się im pomóc, ale nie można. Tłumacz musi być jak szyba, przezroczysty. Paradoksalnie cieszę się, że to nie ja muszę ich osądzać ani bronić. Staram się tylko jak najdokładniej przetłumaczyć to, co mówią.

– Czy są Ci za to wdzięczni?

– Niektórzy mnie faktycznie traktują jak wybawienie, ale nie wszyscy.

– Czy można się do tego przyzwyczaić? Czy nadal Cię to rusza?

– Ruszają mnie sprawy, które dotyczą dzieci, nawet jeśli mam z nimi kontakt tylko przez papier, czyli wykonuję tłumaczenie pisemne. Bardzo emocjonalnie podchodzę do wypadków. Poza tym, raczej się do tego przyzwyczaiłam, nawet gdy idę do więzienia, żeby odczytać Polakowi postanowienie sądu. Na początku czułam się z tym niezbyt komfortowo, ponieważ zamykają mnie wtedy samą w celi z zatrzymanym/zatrzymaną. Gdy już mu/jej przetłumaczę wszystkie dokumenty, naciskam przycisk i dopiero wtedy ktoś się pojawia i mnie wypuszcza. Często bywam razem z adwokatami na widzeniu z aresztowanymi tymczasowo, więc jest raźniej.

– Jakie przestępstwa popełniają Polacy w Szwajcarii?

– Nie mogę Ci powiedzieć, jakie sprawy tłumaczyłam. Za ujawnienie takich rzeczy grozi mi do 3 lat pozbawienia wolności. I do 5 lat za błąd w tłumaczeniu. Ale zachęcam, żebyś zajrzała do internetu, gdzie są ogólnodostępne statystyki przestępstw w Szwajcarii ze względu na narodowość.

W Thalwil nad Jeziorem Zuryskim

– O, mam! W 2018 roku w Szwajcarii zostało zatrzymanych 798 Polaków, w tym 509 osób na podstawie kodeksu karnego, 122 osoby na podstawie ustawy o środkach odurzających i 167 osób na podstawie ustawy o obcokrajowcach, czyli to są ci, którzy na przykład nie mieli ze sobą dokumentów.

– To według Ciebie dużo?

– Mało.

– Serio?

– Zobacz, że aż 3961 Włochów zostało zatrzymanych na podstawie kk. Porównując z 509 Polakami, z których aż 250 nie jest zarejestrowanych w Szwajcarii…

– Ale nas przecież wcale aż tak dużo w tej Szwajcarii nie jest. Za to Włosi to jedna z największych mniejszości w Szwajcarii.

– Fakt, trzeba by to przeliczyć procentowo. Ale tylko przy uwzględnieniu zatrzymanych mieszkających w Szwajcarii. Wygooglujmy, jakie my tu mamy sprawy z Polakami. Metoda na wnuczka. Kradzieże. Włamania. Kurierzy narkotykowi. Zabójstwo polskiej prostytutki. Hmmm… nieprzyjemną masz pracę.

– To powiem Ci w takim razie o najprzyjemniejszej jej części. Śluby. Tłumaczenia ślubów nigdy nie odmawiam. To nie jest tak jak w Polsce – 5 minut i po sprawie. W Szwajcarii urzędnik wygłasza przygotowaną przez siebie mowę o miłości i małżeństwie. Państwo młodzi dostają symboliczne, ale wzruszające prezenty, na przykład długopis, którym podpisywali akt ślubu, wazon, w którym stały kwiaty podczas uroczystości lub świeczkę, która płonęła podczas ślubu. Gdy zaczynam tłumaczyć słowa urzędnika na język polski, szczególnie osobiste życzenia lub wiersz, czasem słowa przysięgi, polska panna młoda ma łzy w oczach. Wiesz, Polki zwykle rozumieją urzędnika i ja jestem tylko dla formalności lub ze względu na polskich świadków, którzy języka nie rozumieją, a muszą jednak rozumieć całe wydarzenie. Bez względu na stopień integracji panny młodej, gdy tylko usłyszypo polsku „biorę Ciebie za żonę…” na szwajcarskiej ziemi, natychmiast się wzrusza. Nieważne, jak daleko będziemy chcieli od niego uciec, polski na zawsze zostanie językiem naszego serca…

Przepiękny Zurych… Z prywatnego archiwum Beaty.

– Urzędnik mówi w tzw. wysokim niemieckim?

– To często zależy od młodej pary. Czasem chcą mieć uroczystość w dialekcie, czasem w wysokim niemieckim. Natomiast policja, prokuratura i sądy bardzo często mówią w dialekcie. Na początku dialekt mnie przerażał i zawsze prosiłam, żeby policjanci, adwokaci i inni przeszli na Hochdeutsch. Ale teraz, oni chyba to czują, że rozumiem i po 5 minutach w wysokim niemieckim przechodzą na dialekt. To jest dla mnie też niesamowite, że policjant pisze podczas przesłuchania protokół w Hochdeutsch, a chwilę potem czyta to, co napisał w dialekcie.

– Co jeszcze tłumaczysz oprócz tych wszystkich ponurowięziennych i wesołoślubowych tematów?

– Całkiem sporo tłumaczę pisemnie. Mam biuro w Zurychu i tłumaczę wszelkie dokumenty dla Polaków i Szwajcarów, polskich i szwajcarskich firm, wnioski o pomoc prawną dla szwajcarskich instytucji, pisma dla adwokatów i ciekawe teksty naukowe dla szkół wyższych. Tłumaczenia pisemne wyglądają tu trochę inaczej niż w Polsce. Pod tłumaczeniami pisemnymi dla organów wymiaru sprawiedliwości pisze się zazwyczaj, że tłumaczenie zostało wykonane zgodnie z dwoma obowiązującymi artykułami ze szwajcarskiego Kodeksu karnego i składa się podpis. Urzędy Stanu Cywilnego w Zurychu i w wielu innych miejscowościach wymagają na przykład dodatkowo notarialnego poświadczenia podpisu tłumacza pod tłumaczeniem, aby mieć pewność, że tłumaczenie zostało wykonane przez tego konkretnego tłumacza.

Ustnie tłumaczę też sprawy cywilne, np. rozwody, sprawy związane z prawem pracy, testy psychologiczne i spotkania z biegłym psychologiem, akty notarialne np. umowy sprzedaży nieruchomości, czasem tłumaczę w szpitalach, szkołach…

– Tłumaczysz w szpitalach?

– Tak, ale niestety najmniej chętnie. Na przykład na oddziałach onkologicznych. To są naprawdę trudne sprawy i trzeba je odpowiednio wytłumaczyć pacjentom.

– O matko, Beata…

– No właśnie. Więc jeśli ktoś myśli, że tłumaczenie to tylko zbędna i droga usługa…

 

Jeśli ktoś z Was potrzebuje zawodowego tłumacza języka niemieckiego w Szwajcarii, dajcie Beacie znać:

Beata Sadziak Übersetzungen GmbH
Stockerstrasse 56, CH-8002 Zürich
Tel. +41 43 536 91 73, Faks +41 43 539 69 46
Tel. kom. +41 76 610 54 40

A teraz wyjawię Wam sekret. Kiedy pierwszy raz widziałam Beatę? Nie na skypie z okazji tego wywiadu. Nie kilka lat temu przypadkowo lub nieprzypadkowo w Szwajcarii. Było to dokładnie 30 lat temu w klasie Ia w lubelskiej „40”! Nasze drogi rozeszły się w III klasie. Dopiero po wielu latach, gdy mój blog zyskiwał na popularności, a Beata weszła na szwajcarski rynek tłumaczeń odnowiłyśmy znajomość. A widziałyśmy się na żywo dopiero kilka miesięcy temu na spotkaniu w Rapperswilu. Beata mimo upływu lat nic a nic się nie zmieniła i rozpoznałabym ją wszędzie. Dlatego cieszę się, że mogłyśmy dziś porozmawiać na blogu.

Oto dowód!

No i kto nas znajdzie na zdjęciu?

Pytania do Beaty? Opinie? Zapraszam do komentowania!

6 komentarzy o “Tłumacz w Szwajcarii

  • 13 sierpnia, 2019 at 1:37 pm
    Permalink

    Ja tlumacze od 25 lat. Przypadkowo. W trzech kantonach. Teraz tylko w wyjatkowych wypadkach ( poprawki po tlumaczach ) I tylko teksty prawne.

    Reply
  • 13 sierpnia, 2019 at 10:08 pm
    Permalink

    Ja codziennie tłumacze. Tłumaczę szefowi, ze w 6 osób w teamie nie da się zrobić pracy na 10 osób. Tłumaczę bankierom, dla których robię audyty, że dokumenty spółek są naprawdę potrzebne, tak tak! Tłumaczę sobie też, że nie ma się co zażynać i lepiej trochę pomedytować. Tłumacz to ciężka robota 🙂

    Reply
    • 14 sierpnia, 2019 at 7:25 am
      Permalink

      Czyli jesteś tłumaczem bankierskiego. Łał 😀

      Reply
  • 19 sierpnia, 2019 at 3:07 pm
    Permalink

    Drugi rząd. Druga i trzecia od lewej. Proszę. Jaka jest nagroda? 😉

    Reply
    • 19 sierpnia, 2019 at 5:16 pm
      Permalink

      Bingo! Nawet stałyśmy obok siebie.
      Mam nadzieję, że szeroki uśmiech autorki starczy 🙂

      Reply
  • 3 kwietnia, 2021 at 11:34 pm
    Permalink

    Witaj, świat jest taki maly… dopiero wczoraj odnalazlam Twojego bloga i czytam Go od końca, a dziś natrafilam na takie znalezisko jak klasowe zdjecie z 40-stki. Mam bardzo podobne, bylam chyba w mlodszej klasie, ale poznaje kilka osób ze zdjecia. Gratuluje świetnego bloga i odwaznej decyzji o wyjezdzie, pozdrawiam z Regensburga w De.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.