Jeszcze powinnam dodać „Jestem jaka jestem” i „Wyciskam życie jak 50 kg na klatę” i wtedy mogłabym rozdać wszystkim jednorazowe woreczki. Przynajmniej jeśli na Was też nadmiar banału działa jak nadmiar cukru.
Tymczasem pytania „czy żałujesz wyjazdu na emigrację” i „czy chciałabyś wrócić” nieustannie przewijają się przez moją skrzynkę odbiorczą, a znaczą zawsze „czy JA będę żałowała”. Dlaczego „żałowała”, a nie „żałował”? Bo w zasadzie takie pytanie zadaje jeden typ ludzi: wykształcone kobiety, które w Polsce mają całkiem fajne prace, a i tak chcą emigrować. Motywacje są różne: brak perspektyw, chęć przeżycia przygody, chęć dołączenia do drugiej połówki, strach o dzieci. Mam wrażenie, że takie kobiety widzą we mnie siebie i zadając takie pytanie chcą oszukać Naczelnego Zegarmistrza i porozmawiać z samą sobą za kilka lat. A tymczasem tak się nie da.
Czy żałuję wyjazdu z Polski?
Nie wiem, co by się zdarzyło, gdybym podjęła inną decyzję. Nikt jeszcze nie wynalazł palantiru czy innego magicznego lustra, które dałoby mi wgląd do świata równoległego, w którym właśnie piję kawę w Krakowie, tulę swoje dziecko w Australii, czy serwuję śniadanie dla zielonych trupnic z mojej psującej się wątróbki w Kolorado. Dlatego, żeby nie zwariować od gdybania i pobożnych życzeń, trzeba sobie wmówić, że ta rzeczywistość, w której żyjemy jest najlepszą z możliwych i to z niej trzeba wyciągnąć jak najwięcej! Parafrazując T.S. Eliota, którego słowa ostatnio sobie ciągle powtarzam, trzeba robić swoje jak najlepiej się potrafi, a reszta się ułoży. Na resztę nie mamy wpływu, więc nie ma sobie nią co zaprzątać głowy.
Nawet jeśli byśmy podjęli najgorszą z możliwych decyzji! Przykładem takiej stereotypowo pojętej najgorszej emigracyjnej decyzji są moi rodzice. Gdy miałam jakieś 3 latka, a moja siostra 5, mój tata wyjechał do Austrii. Miał znaleźć pracę i ściągnąć nas do siebie. No cóż, takie były plany… Mama nigdy nie zdecydowała się na wyjazd. Wielką panią dyrektor sparaliżowała kwestia całkowitej degradacji społecznej i finansowej. W Polsce KTOŚ, w Austrii musiałaby zacząć od poniżającego dla niej statusu uchodźcy, zasiłków społecznych i sprzątania… Tak, moi drodzy, już tego nie pamiętamy, ale kiedyś taka właśnie była rzeczywistość. Natomiast tata nie miał nigdy z tym problemu, a przecież dla niego emigracja również stanowiła co najmniej parę kroków w dół na drabinie kolejności dziobania.
Wobec tego, wychowywałam się praktycznie bez ojca. W obecnym świecie trudne do wyobrażenia. Rzadko się teraz podejmuje tak drastyczne decyzje. Każdy przecież powtarza „lepiej razem pod mostem niż oddzielnie”, a nawet jeśli decyduje się na emigrację z dala od rodziny, może wpadać do domu niemal w każdy weekend. A lepszy weekendowy tata niż taki jak mój – świąteczny i wakacyjny. Tata, który kojarzył się bardziej z paczkami pełnymi słodyczy niż realnym mężczyzną. („- Po co nam przysyłasz ziemniaki, skoro mamy je w Polsce? – To kiwi!”)
I tak, pewnie. Przeżyliśmy wszystkie stereotypowe fazy takiej sytuacji. Mama się nasłuchała, że tata odejdzie i założy nową rodzinę, tata, że mama sobie szybko kogoś znajdzie. A dzieci? Ja i siostra bardzo szybko przywykłyśmy! Oczywiście, rozpaczałyśmy po każdym wyjeździe taty, ale trwało to może dzień, a potem sytuacja wracała do normy. I nie ma co się oszukiwać, czasami nie było wesoło. Nie byłam najłatwiejszym dzieckiem, więc nie raz raniłam tatę krzycząc, że nie ma prawa mi rozkazywać, że nie jest moim ojcem skoro wyjechał. Ot, taki bunt wersja hardcore. Stereotypowe było też to, że tata zawsze starał się kompensować swoją nieobecność prezentami i bardzo intruzywną obecnością wtedy, gdy akurat nas odwiedzał. I co? W naszym rozpsychologizowanym świecie teraz powinnam być niezłym freakiem reagującym alergicznie na bliskość bez jakiegokolwiek pojęcia o tym, jak powinien wyglądać normalny związek.
Tymczasem… ja po prostu jestem sobą. Jestem złożona z tych wszystkich blizn i niepowodzeń, ale także z sukcesów i pasji. Są one częścią mojej istoty i bez nich byłabym kimś innym. Jest gdzieś tam w równoległym świecie Joanna, której rodzice mieszkali razem w Polsce. Jest tam gdzieś Joanna, której rodzice mieszkali razem w Austrii. I kto wie, jakie one są. Może są silniejsze, bo miały pełną rodzinę, która zawsze zapewniała im wsparcie? Może są mięczakami, bo miały zawsze z górki? A może są takie jak ja, bo ten cały psychologiczny bullshit o traumie to zwykły bullshit?
No bo patrząc logicznie, wszyscy powinniśmy być porypani do potęgi entej! W końcu jesteśmy w jakimś tam stopniu spokrewnieni, pochodzimy od tej samej praprababki w fefnastym pokoleniu. I na pewno, w którymśtam pokoleniu nasza babka została zgwałcona, nasz dziadek był na wojnie, ktośtam był z rozbitego czy nieszczęśliwego małżeństwa, ktośtam był alkoholikiem i bił żonę. Zgodnie z tak hołubioną teorią powinniśmy wszyscy tę traumę nosić w naszym DNA. I w ogóle to powinniśmy już dawno się wywiesić na drzewach.
Czy stereotypowo rzecz ujmując najgorsza decyzja moich rodziców skończyła się katastrofą? Nie. Wszystko się ułożyło i teraz na emeryturze w zgodzie i z miłością próbują sobie wydrapać oczy w ich sielskim domku w Krasnymstawie. Córki przeżyły. Traumy nie stwierdzono. Zgniły charakter jak najbardziej, ale czy wpływ na to miała nieobecność ojca, czy inne czynniki, trudno powiedzieć. Życie jest zbyt skomplikowane, żeby upraszczać.
Podsumowując i wracając do tematu: czy żałuję swojej emigracji?
Nie!
Czy odniosłam sukces ekonomiczny, społeczny, czy profesjonalny?
Nie!
Czy założyłam rodzinę i spełniłam się w roli matki / pani domu?
Nie!
Paradoks, co? I dlatego lepiej nie zadawać takich pytań. Bo dla mnie najważniejsze jest to, że dzięki emigracji odnalazłam siebie i dowiedziałam się, co chcę robić w życiu i co lepsza, zaczęłam to robić. Dla mnie to wygrana jak na loterii, a dla większości z Was wielkie nic. Bo dla grubej większości definicją sukcesu jest pięcie się w górę drabiny społecznej i ekonomicznej niczym po schodkach struktury organizacyjnej korporacji. I nie, nie jest to nic złego, a wręcz jest to naturalne.
A teraz wezmę Was na warsztat.
Czy będziecie żałować decyzji o emigracji?
Najprawdopodobniej tak, jeśli boicie się spaść z drabiny kolejności dziobania. Tak, jeśli kiepsko znosicie porównywanie się do innych. Tak, jeśli boicie się być „pod wozem”. Podsumowując – jeśli łykacie te wszystkie głodne gadki o szczęściu za wszelką cenę i kolorowe, uśmiechnięte zdjęcia z fejsika są dla Was wyznacznikiem sukcesu, to emigracja może być dla Was niezłym ciosem w ego. Jeśli tak macie, nawet jeśli odniesiecie sukces (postrzegany tak jak pisałam wyżej), staniecie się takimi stereotypowymi Polonusami, którzy kopią dołki pod nowymi i jak katarynka powtarzają, jak w Szwajcarii jest źle, żeby do niej zniechęcić potencjalną konkurencję. Niefajnie, co?
Jak sprawdzić, czy emigracja jest dla Was?
Emigracja to jedno wielkie wyjście ze strefy komfortu. Żeby sprawdzić, jak się z tym czujecie, zacznijcie sobie sprawiać ból. Mentalny. Jak to zrobić najprościej? Otóż przepis na ból mentalny numer jeden: idźcie sami do pubu / restauracji / kafejki bez książki, laptopa i komórki i siedźcie tam przez godzinę tylko przyglądając się ludziom i medytując sobie w duchu. Powinno zaboleć większość z Was. Zróbcie coś, co chcecie, a czego się boicie. Przeprowadźcie poważną rozmowę, do której się zbieracie przez rok. Zagadajcie kogoś na przystanku autobusowym. Jeśli przełamywanie się pójdzie Wam łatwo i pozostawi smak zwycięstwa i adrenaliny, brawo, nie będzie tak źle!
Ale uwaga!
Emigracja działa trochę jak serum prawdy. Nieźle przesiewa znajomych pozostawiając jedynie prawdziwych przyjaciół. Sprawdza związki pozostawiając tylko te najsilniejsze. Odziera Polskę i rzeczywistość ze złudzeń, bo daje perspektywę. I daje nieskończenie cudowny wgląd w siebie samego.
A co jeśli podejmiecie decyzję o emigracji i okaże się to najgorsza decyzja pod słońcem?
Popatrzcie na moich rodziców! To właśnie z tego powodu opowiedziałam Wam ich historię. Postarajcie się jak najmocniej, zaciśnijcie zęby i nie zawracajcie sobie głowy tym, na co nie macie wpływu. I zobaczycie, jakoś się ułoży! I nie żałujcie nigdy. Żyjecie w końcu w najlepszym ze światów!
A Wy, emigranci, żałowaliście kiedyś wyjazdu z Polski?
Trauma to nie wymyślona rzecz. Tylko sposoby radzenia sobie z nią się różnią. Twój sposób radzenia sobie z nieobecnością ojca w dzieciństwie jest jak najbardziej zdrowy. Przekuwasz słabość o której wiesz w siłę. Nie wiem na ile świadomie ale mądrze.
Niestety dużo ludzi popełnia błąd i popycha dzieci jeszcze bardziej w spiralę traumy diagnozując problem. To jak z obitym kolankiem. Gdy zaczniemy się użalać nad dzieckiem i chuchać na ranę, dziecko płacze bardziej niż jakbyśmy wskazali pieska i odwrócili jego uwagę.
Nie wiem czy wyraziłem się jasno. Pozdrawiam!
Wyraziłeś się jak najjaśniej pod słońcem! Tak, wiem, że trochę za bardzo uogólniłam i wydarzenia z naszego dzieciństwa rzutują na naszą przyszłość. Ale niekoniecznie destrukcyjnie. Mogą być po prostu taką zadrą, mogą być lekcją, mogą być przestrogą.
Zgadzam się z tym wkręcaniem problemu!
Edith Piaf śpiewała także dla Ciebie:
https://www.youtube.com/watch?v=3mlEZnjNSZM
A dlaczego akurat najgorsza decyzja? Kiedyś to był standard. W rodzinie miałem podobną sytuację – wujek w Niemczech, ciotka w Polsce z rodziną. Po kilku latach, co prawda, sięrozwiedli, ale nikt nie wie, czy jakby żyli razem w Polsce też by się nie rozwiedli.
Najgorsza z naszego rozpsychologizowanego punktu widzenia. Dla dzieci, dla związku, dla przyszłości. Jak mówiłam, teraz takie sytuacje to rzadkość.
Przy okazji ciekawej historii osobistej (daje 8,75/10), poruszylaś ciekawy wątek: dziś masa ludzi chce (a nawet chyba czuje, że musi) odnieść jakiś niesprecyzowany sukces społeczny/ekonomiczny. Tymczasem jest to jedno z największych kłamstw naszych czasów, którym ludzie są bombardowani non stop w telewizji, filmach, poradnikach kołczingowych, różnych lajfstajlowych stronach internetowych/blogach etc. Wmawia się nam, że sukces to wyjebany dom z ogrodem, samochód, tudzież inne wysokiej jakości dobra doczesne. Sporo ludzi myśli, że dzięki posiadaniu tych rzeczy osiągną spełnienie. Rzadko kiedy zauważają, że zmienili się we współczesną wersję chłopów pańszczyźnianych, dążąc do tego wyimaginowanego celu.
Ha! Mój wątek o sukcesie w tym artykule pierwotnie był o wiele dłuższy, ale na koniec go wykreśliłam, bo stwierdziłam, że to jest takie domorosłe mądrzenie się. Ale dokładnie w punkt – myślę tak samo. Nie wiem dlaczego jest teraz taka wściekła propaganda sukcesu i szczęścia. Mamy być szczęśliwi za każdą cenę, a wszystko poza tym ssie! Więc, gdy jesteśmy smutni, włączamy komedię, gdy jesteśmy nie w formie bierzemy psychotropy, gdy nas boli – środki przeciwbólowe… Zamiast to po prostu przeżyć, wziąć na klatę, być człowiekiem, żyć w pełni w górkach i w dolinach. To jest dopiero coś, a nie tylko ślizganie się po powierzchni… if u know what I mean….
Dokładnie tak. Mam nadzieję, że ludzie w końcu zmądrzeją i jak śpiewał poeta: „Palenie papierosów i spacerowanie po cmentarzach będzie znowu modne”
na cmentarzu można palić, ale znicze 😛
Podpisuję się pod Waszymi komentarzami. Co prawda nie lubię poezji ale…z tym spacerowniem po cmentarzach to bardzo trafne. To tam doświadczamy świata który przeminął. Poznajemy ludzi którzy tak jak niektórzy z nas starali się osiągnąć sukces za wszelką cenę. W innych czasach i z innymi wyznacznikami materialnymi sukcesu dziś wzbudzającymi uśmiech pod wąsem. Uważam, że powinniśmy żyć z większą refleksją, większą świadomością rzeczywistości i darować sobie walkę o szczęście kreowane przez konsumpcjonizm. Miło jest mieć luksusowe dobra ale one nie dają spełnienia…prznajmniej mnie 🙂 …no i wyszło jakoś tak melancholijnie hahahaha….pozdrawiam.
Poruszyłaś ciekawy wątek.
Kiedyś emigracja wygladała tak, że Polacy wyjeżdżali na Zachód nielegalnie. W Polsce rodzina żyła w dostatku, a mężczyzna na emigracji w biedzie. Rodzice płacili taką cenę za miłość do dzieci. Intencje były dobre.
A sukces? Nie oszukujmy się. Zazwyczaj wiąże się z pieniędzmi. Nie znam nikogo, kto odmówił sibie wysokiej jakości życia. Czasem po prostu oszukujemy się, że pieniądze nie są ważne, a wcale tak nie jest. Moim zdaniem, problem polega na tym, że dobrobyt staje się wartością najwyższą, taką sztuką dla sztuki.
Tak, to fakt, trudno kogokolwiek przekonać, że powinna go motywować wolność i pasja, jeśli ma rodzinę i kredyt do spłacenia. Nie łudzę się nawet, że jest inaczej.
Jaki z tego morał? Nie należy brać kredytów 😉
Ratione loci, wg. Convention for the Protection of Human Rights and Fundamental Freedoms, nikt nie moze być skazany na karę pozbawienia wolności za np. nie spłacony kredyt w banku. Na szczęście w niektórych krajach konstytucja, również okresla jasno, że wszelkie pożyczki zaciągnięte za granicą po upływie 5 lat ulegają przedawnieniu. Więc proszę się nie bać, albo bać, bo jak wiadomo słabością wspólczesnego człowieka wobec nieograniczonej władzy organów ścigania, jest jego brak pieniędzy.
Protokół nr 4 do tyczący Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności gwarantujących niektóre prawa i wolności, inne niż już zawarte w Konwencji i w Pierwszym Protokole dodatkowym do Konwencji Strasburg, 16 września 1963 roku/Protocol No. 4 to the Convention for the Protection of Human Rights and Fundamental Freedoms securing certain rights and freedoms other than those already included in the Convention and in the First Protocol thereto Strasbourg, 16.IX.1963
Article 1
Zakaz pozbawiania wolności za długi (Prohibition of imprisonment for debt)
Nikt nie może być pozbawiony wolności jedynie z powodu niemożności wykonania zobowiązania umownego (No one shall be deprived of his liberty merely on the ground of inability to fulfil a contractual obligation).
Niestety intelektualiści lub intelektualistki, nie maja siły zamiatać lub sprzątać domy w krajach zachodnich. Nie ma również zapotrzebowania na intelektualizm w formie, która nie była dostępna dla gospodyń domowych czy kucharzy. Nie każdy, też miał maszynę do pisania, sztalugę albo instrument muzyczny w domu w czasach „intelektu”. W tych czasach ludzie Ci są niestety „usypiani”, dlatego że nie mają siły się obronić przed agresją i nieuczciwością nawet organów ścigania.
Nigdy nie zalowalam iz wybralam emigracje, tak tak zdegradowano moja prace ale dzieki Szwajcarii nauczylam sie doceniac te I szanowac te prace ktora w naszym kraju to powod do wstydu, sprzataczka, czy niani I o wiele lepiej mi w tej pracy niz na wyzszym szczeblu gdzie sa same ukadziki. Powod do dumy nauczenie sie angielskiego teraz ucze sie francuskiego, osluchalam sie z niemieckim szwajcarskim moze jeszcze przyjdzie m sie uczyc jego a jestem dyslektykiem ktoremu pani psychology mowila iz szkoda pieniedzy na kursy. To w Szwajcarii dowiedzialam sie iz jestem ladna I dlugonoga nie mam typowo polskiej urody. To walsnie w tym kraju poznalam swojego przyszlego meza. Kolezanek zostalo mi bardzo malo, przyjaciolki odpadly dawno temu.
Jeśli przyjaciółki odpadły, znaczy, że nigdy nie były przyjaciółkami! Więc bardzo dobrze, że emigracja zweryfikowała takie relacje.
Piękny i mądry tekst. Z wielką uwagą przeczytałam fragment opisujący Twoje relacje z Tatą. Podzielenie się z czytelnikami taką osobistą refleksją jest dla mnie wyrazem Twojej odwagi, być może także i dystansu do sytuacji jaką miałaś. Może oznacza też jeszcze coś innego. Nie potrafię oczywiście tego ocenić, bo to rola psychologa. Nie mniej jednak bardzo cenię ludzi, którzy tak szczerze potrafią mówić o swoim życiu. Co do emigracji, mogę napisać tyle, że moja siostra w wieku pięćdziesięciu lat, zdecydowała się na taki krok. Dla mnie gdy się dowiedziałam, że wyjeżdża było jakimś szaleństwem. Nie mogłam w to uwierzyć. Dzisiaj daje sobie radę, choć początki były bardzo ciężkie. Dla mnie to też nie było łatwe, bo się martwiłam, tęskniłam. Na szczęście powodów do zmartwienia już nie ma. Natomiast jeśli chodzi i sukcesy i pieniądze znałam pewną Panią, która osiągnęła i jedno i drugie. Nastąpił jednak taki moment, że w perfidny sposób została oszukana i straciła dorobek swojego życia. Pamiętam do dzisiaj to co powiedziała: „Wie Pani, że jest takie powiedzenie – pieniądze szczęścia nie dają, ale na pewno dają znajomych i przyjaciół”. Doskonale wiedziałam co miała na myśli, bo jak straciła wszystko to natychmiast odeszli znajomi i przyjaciele. Nawet rodzina miała Ją w d ….. . Sarkastycznie rzecz ujmując można powiedzieć – przecież to takie ludzkie i normalne. Jak ktoś znajdzie się na dnie, to trzeba wyrzucić ze swojego życia takiego człowieka jak psa. To takie normalne i powszechnie akceptowalne. Przecież Ona była po prostu głupia, że dała się oszukać. Natomiast ja uważam, że szczęście to jest to, co my sami za szczęście uważamy, a czy życie tę definicję zweryfikuje, czy nie, to już inna sprawa.
Nikomu bym nie życzyła bycia oszukanym i utraty dorobku życia, ale to dla mnie byłoby szczęście w nieszczęściu taka weryfikacja przyjaciół i rodziny. To takie „Sprawdzam!”. Nie ma co otaczać się fałszywymi ludźmi, którzy będą Cię wspierać i być przy Tobie tylko w określonym układzie planet. Bo według mnie działa to też w drugą stronę – gdy się osiąga sukces, również się nagle i niespodziewanie traci przyjaciół, którzy zazdroszczą i ciągną Cię w dół do swojego poziomu. Nie warto tracić czasu na takich ludzi, dlatego od czasu do czasu przydają się czystki.
Czasem lepiej „spaść z drabiny” i mieć święty spokój na emigracji, niż w Polsce musieć lizać tyłek szefa.
Amen!
w to mi graj.
Emigracja jest troche jak nauka jazdy na snowboardzie, trzeba sie wiele razy przewrocic i dobrze poobijac zeby wkoncu wstac i zjechac bez tak zwanej „gleby” na sam dol, poczuc wiatr we wlosach i zachwycic sie piekna przyroda dookola. Poczatki bywaja bardzo ciezkie ale jezeli juz w koncu uda sie zdobyc ta pierwsza prace/inne zajecie i ciezko pracowac na swoja reputacje to pozniej przewaznie zostanie sie docenionym.
Jezeli juz sie to wszystko osiagnie to nagle praca szuka czlowieka a nie czlowiek pracy, nagle szef mowi ze to byla swietna decyzja wziasc kogos madrzejszego od siebie w danym temacie istotnym dla firmy a Ty myslisz, ze swietnie jest miec takiego szefa, ktory pcha firma w sluszna strone, docenia swoich ludzi i sprawia ze realizujesz super ciekawe projekty. Istnieje takie obopolne zrozumienie i szacunek, ze szef jest szefem bo ma wieloletnie doswiadczenie, potrafi dobrze pracowac z wielka odpowiedzialnoscia i prowadzic firme w dobra strone i dlatego duzo zarabia. Nie jest szefem bo ma wujka w ministerstwie tylko wynika to z jego pracy, doswiadczen i osobowosci. W Polsce nie istnieje (istnieje bardzo rzadko) cos takiego i chyba musi minac jeszcze kilka pokolen zeby tak bylo.
Jezeli mysli sie tez o przyszlosci dla dzieci, to niestety Polska prowadzona jest obecnie w strone kraju dostarczajacego tania sile robocza a ja nie chce zeby moje dzieci byly tanimi gownorobami. Wiele osob dorabia sie i chce wrocic do Polski zeby postawic dom (dla dzieci), ktore prawdopodobnie tak czy siak wyjada za granice bo zderza sie z Polska sciana tak jak my sie zderzamy. Chcialbym dla nich srodowiska gdzie nie trzeba wszedzie sie odgradzac (i miec dwadziescia furtek z 40 kodami do wpisania zanim sie wejdzie do domu), non stop sprawdzac czy wszystko jest na pewno zamkniete bo ktos ukradnie i angazowac firmy ochroniarskie do ochrony Twojej posesji bo jak nie to Ci powybijaja szyby w domu. Chcialbym dla nich tez miec czyste srodowisko a nie smrod palonego wegla bo tanio.
ale akurat CH bedzie sie polaryzowac. Albanskie gangi juz wprowadzaja swoje porzadki – a mieszkac w zamknietych dzielnicach z murem i Checkpointem na wjezdzie i wyjezdzie …. to jeszcze nie RPA i Cape Town ale za lat dziescia raczej realna perspektywa patrzac na ich polityczna poprawnosc
Ale to właśnie Szwajcaria ma największą ilość dróg prywatnych z Eintritt verboten.
Jeśli miałbym wyjechać do Szwajcarii to tylko z 1 powodu: góry i jeziora. Sprawy finansowe czy dorabiania się to na dalszym miejscu. Nie wyobrażam sobie by tam wyemigrować, harować jak wół za niezłą pensyjkę i nie mieć na relaks czasu.
Hmmmm jeszcze zależy gdzie się pracuje. Ale mam wrażenie, że w Szwajcarii pracownicy mają więcej czasu na relaks – mimo że pracują więcej (bo wchodzi przerwa godzinna w czasie lunchu). Ale za to nie ma korków, także o wiele dłuższą odległość pokonuje się szybciej. No i nie ma stresu na drogach.
nie ma korkow? nie wiem, musza sie mylic, najwidoczniej w innym kraju sie zyje
https://www.nzz.ch/mobilitaet/auto-mobil/stau-ranking-2016-54-stunden-stau-in-zuerich-ld.147063
Wystarczy się przesiąść w komunikację publiczną i jedzie się o wiele płynniej.
Chyba dawno temu byłeś w Polsce, gdzie to działa wyłącznie, gdy się mieszka/pracuje w uprzywilejowanych miejscach.
Wszyscy się boją spadania z drabiny biznesowej… Dlatego ja wyjechałam jak miałam 19 lat, a mój znajomy jak miał ..16! I nie chodzi mi o to, że to jest złota rada, ale wydaje mi się, że ludzie za długo czekają. No, bo po co emigrować jak masz dobrze płatną pracę w Polsce i rodzinę?
No i super! Ja też mam koleżankę, która wyjechała zaraz po szkole i różnie jej się wiodło na początku, ale teraz w wieku 30 lat jest dumną kierowniczką sklepu i radzi sobie naprawdę fantastycznie. Jak jest się młodszym, ma się więcej energii i mniej się boi popełniać błędy 😀
Jak się jest po 40 i ma odpowiednią determinację …to też można. Zawsze można. Wiek nie ma tu znaczenia, ważne są powody i realna chęć zmian oraz rozumienie tego co się może dziać gdy wychodzimy ze strefy komfortu.
Żałowałam przeprowadzki do Szwajcarii kilka razy. Po raz pierwszy miesiąc po przyjeździe, kiedy szłam z koleżanką Węgierką na domówkę. Mijałyśmy ciemną dzielnicę, w tych gęsto obsianych domkami, przeważnie pali się jedna czy dwie latarnie, a większość włącza się dopiero, kiedy mija się czujniki ruchu. Ale my parłyśmy naprzód, wiedziałyśmy, że nic nam tutaj nie grozi. Obie wpadłyśmy na tę samą idiotyczną myśl: „W Budapeszcie, czy Warszawie, ktoś by nas pewnie zaczepił, a tutaj nic się nie dzieje!”, co wydało nam się w tamten ciemny zimowy wieczór bardziej przerażające od gwałtu.
Po raz kolejny żałowałam, słuchając „Brackiej” Turnaua. W przypływie melancholii pogłośniłam, chcąc podzielić się z kimś tekstem i nastrojem, ale zaraz doszło do mnie, że nie mam się z kim dzielić!!! Nikt na dzielni i mało kto w miasteczku zrozumie moje emocje (to było prawie dekady temu). Spłakałam się wtedy zawodowo. Reszty żali nie pamiętam, po przyjściu na świat mojej córki zalety mieszkania w Nyon, przeważyły szalę.
Czytam już któryś raz. Bardzo mi pasuje to co tu piszesz. Dziękuję za te słowa, dodają otuchy. Należę do tej grupy pań z biura i dobrze wiem co mnie czeka 🙂 Oj przepraszam . Nie jestem wróżką. Miało być: dobrze wiem czego mogę się spodziewać. Pozdrawiam.
Pozdrawiam! Dasz radę!