Posłuchajcie historii o jurajskich separatystach! Tak, tak, Szwajcaria też ma swoich buntowników. Nikt jednak nie jest aż takim straceńcem, żeby próbować się od niej odłączyć. Co to to nie – a nawet odwrotnie – niektórzy nieśmiało, i trochę w żartach, proponują przyłączenie się do Konfederacji („A jakby tak wypowiedzieć wojnę ze Szwajcarią i od razu się poddać?”).
Szwajcaria ma za to buntowników międzykantonalnych! Żeby jednak pojąć całkowicie problematykę walki o autonomię regionów, musicie zrozumieć, że szwajcarskie kantony o to wiele więcej niż nasze województwa. Można je porównać do amerykańskich stanów, choć to jest również niezbyt trafione zestawienie. Otóż Szwajcarzy mają bardzo emocjonalne podejście do swoich kantonów. Zwykło się mówić, że mieszkańcy górskiego kantonu Valais są przede wszystkim Valaisańczykami, a dopiero potem Szwajcarami, tak samo jak mieszkańcy włoskojęzycznego Ticino – przede wszystkim Ticinesi… Na domach flagi kantonów powiewają na równi z białym krzyżem na czerwonym tle, a przywiązanie Szwajcarów do swoich regionów jest wręcz legendarne i można o nim opowiadać godzinami. Na przykład, według moich nieformalnych doniesień, w niektórych regionach nie da się kupić nieruchomości bez nazwiska pochodzącego z danych okolic (nawet rodowity Szwajcar z innego kantonu nie będzie w stanie nic wskórać!).
W tych pięknych okolicznościach przyrody jest jeden podzielony region. Mieszkańcy Moutier już w przyszłym tygodniu zdecydują, dla kogo bije ich serce… Ale o tym opowie Wam Tomek Streit, gość na moim blogu. (Powitajcie Tomka brawami, róbcie sobie kawkę i zasiadajcie do lektury!)
18 czerwca rozstrzygnie się przyszłość Moutier, niewielkiego miasta w berneńskiej Jurze. Mieszkańcy w kolejnym już referendum odpowiedzą na jedno pytanie – Bern albo Jura? Czy będzie to koniec wieloletniego sporu o tożsamość i przynależność?
Szwajcaria, niewielka terytorialnie, jest podzielona przez ukształtowanie powierzchni, języki, meandry historii i zwyczaje. Jako państwo natomiast jest wielką, zjednoczoną wolą mieszkańców. Tak lubią o sobie myśleć dumni Szwajcarzy. Wojny religijne już dawno się skończyły, a podziały kulturowe zostały zakopane. Czy na pewno?
Jura
Problemem, który zmącił (i wciąż mąci) w poważnym stopniu senność życia społecznego-politycznego w Szwajcarii po drugiej wojnie światowej, był los francuskojęzycznej mniejszości zamieszkującej północno-zachodnią część niemieckojęzycznego kantonu Bern. Mieszkańcy Jury zaczęli głośno domagać się większej autonomii, a z czasem nawet niezależności od kantonu Bern. W mieście Delemont (Dalsberg) powstał separatystyczny ruch wyzwolenia (Béliers), który w swojej skrajnej formie wykorzystywał ekstremalne metody. Skąd w tym regionie taka silna niechęć do berneńskich włodarzy?
Źródło konfliktu tkwi w decyzji Kongresu Wiedeńskiego, który w 1815, po klęsce Napoleona, przyłączył te tereny do Berna. Była to rekompensata za utracone ziemie w Argau i Vaud. Ludności nikt o zdanie nie pytał. Nie brano pod uwagę kwestii językowych, religijnych ani historycznych. Trzeba wiedzieć, że do XIX wieku Jura miała bardzo luźne związki z Konfederacją Szwajcarską. Przez wieki była zależna od Biskupstwa Bazylei (nie mylić z kantonem), a w 1792 została zajęta przez rewolucyjną Francję. Jura nigdy nie była żadnym samodzielnym organizmem politycznym.
Kanton Bern zaczął szybko eksploatować nowe tereny na północy. Ucisk podatkowy był znaczny, z głębi Szwajcarii przybywali nowi osadnicy, a ludność próbowano powoli germanizować. Można powiedzieć, że Jurajczycy przestali czuć się jak u siebie. O ich problemach decydowano w oddalonym o dziesiątki kilometrów mieście. Nowe inwestycje w infrastrukturę, kulturę i ochronę środowiska ich omijały. Bern się budował, a Jura została zaniedbana. Przez następne 150 lat trochę się w tej kwestii zmieniło, ale spory i waśnie tylko się nasiliły.
Krótka historia kilku głosowań
W 1950 roku postulaty reformistycznego skrzydła separatystów zostały w pewnym stopniu zaspokojone. W częściowo zmienionej berneńskiej konstytucji kantonalnej francuskojęzyczna mniejszość uzyskała udział w rządzie lokalnym, prawo do odrębności językowej i inne uprawnienia. Próby zmierzające do dalszego oddzielenia od Berna zostały w 1959 roku odrzucone w lokalnym plebiscycie.
W latach 60-tych konflikt znów przybrał na sile. W wielu miastach organizowano protesty, palono szwajcarskie i berneńskie flagi, do przepychanek dochodziło nawet w parlamencie.
W 1970 mieszkańcy kantonu Bern zdecydowali, że 7 jurajskich okręgów może sama decydować o swojej przyszłości. Otworzyło to drogę do kaskady lokalnych głosowań. Plebiscyty były wielokrotnie powtarzane, a wyniki nierozstrzygające. Konkurenci oskarżali się o kupowanie głosów, a nawet zastraszanie wyborców. Ostatecznie obywatele okręgów Moutier, Courtelary i La Neuveville (większość reformowana) zdecydowali o pozostaniu w kantonie Bern, a mieszkańcy okręgów Porrentruy, Freiberge i Delemont (katolicy) o utworzeniu nowego kantonu. 24 września 1978 w ogólnonarodowym referendum Szwajcarzy w zdecydowanej większości (71%) głosowali za powstaniem kantonu Jura. 1 stycznia 1979 roku był pierwszym dniem nowego kantonu.
Nie zakończyło to jednak działań ruchu separatystycznego, który mimo podkreślanych wcześniej różnic religijnych, nadal dążył do całkowitego zjednoczenia Jury. W latach 80-tych Béliers organizuje kolejne akcje protestacyjne – zalewają w Bernie gorącym asfaltem szyny tramwajowe, niszczą ponad 400-letnią statuę Sprawiedliwości na starówce, czy kradną Unspunnenstein, kamień-symbol używany od 1808 w regionalnych zawodach rzucania kamieniem w Interlaken, co odbija się szerokim echem w całej Szwajcarii. W Bernie i innych miastach wybuchają również małe bomby. W 1993 młody członek ruchu Béliers wysadza się w powietrze wraz ze swoim samochodem na berneńskiej starówce. To już nie przelewki! Separatyści zaczynają być nazywani terrorystami, a poparcie dla jurajskiej sprawy słabnie.
W 1998 roku mieszkańcy Moutier znów opowiadają się za pozostaniem w kantonie Bern. Różnica jest jednak minimalna – tylko 41 głosów. Wyobraźcie sobie wściekłość separatystów!
W 2006 roku powstaje Conseil du Jura bernois, pierwszy i jak dotąd jedyny regionalny parlament w Szwajcarii. Jego celem jest wzmocnienie pozycji francuskojęzycznej mniejszości regionu w życiu politycznym i kulturalnym. Z Jury musi również pochodzić jeden z dwóch delegatów, które kanton Bern wysyła do Rady Kantonów, wyższej izby szwajcarskiego parlamentu.
W 2013 roku miano nadzieję na całkowite zakończenie kwestii Jury. W kolejnym referendum berneńska Jura miała zdecydować o swojej przynależności. Tym razem „za” głosowało 55% mieszkańców Moutier, i tylko oni opowiedzieli się za zmianą kantonów. Reszta gmin przegłosowała status quo, czyli zostajemy tam, gdzie jesteśmy. Nic się nie zmieniło.
Moutier. Podzielone miasto
Myli się ten, który sądzi, że po latach polityczni przeciwnicy porozumieli się. Konflikt nadal rozgrzewa zainteresowane strony do czerwoności. Czy Moutier jest berneńskie czy jurajskie? 18 czerwca odbędzie się kolejne referendum. Obie strony obawiają się oszustw wyborczych, dlatego kanton wprowadził maksymalne środki ostrożności. Pierwszy raz głosowanie nie odbędzie się drogą pocztową. Wszyscy chętni muszą stawić się osobiście w lokalu wyborczym i oddać swój głos na oczach specjalnej komisji, której jedynym celem jest pilnowanie skrzynki z kopertami. W pogotowiu będą również policjanci i specjalne brygady „zamieszkowe”. Miasto nie chce powtórek z brutalnych demonstracji, które odbywały się przy okazji poprzednich głosowań. Do największych rozruchów dochodziło w latach osiemdziesiątych, kiedy w ruch doszły koktajle Mołotowa, armatki wodne i to wszystko co widzimy po każdym meczu Wisły Kraków z Legią Warszawa czy Widzewa z ŁKS.
W mieście nikt nie może być bezstronny. Opowiedzieć się po którejś ze stron to niemal obowiązek. Wielu, zwłaszcza młodych, nie ma zdania na ten temat. Jedni mówią o jurajskiej tożsamości, frankofonicznej przynależności i kulturowej różnicy nie do pogodzenia. Inni uważają, że są ważniejsze problemy do rozwiązania, a sprawa zmiany kantonu to tylko zasłona dymna dla miejscowych polityków, którzy nie potrafią wyciągnąć miasta z recesji.
Mam wrażenie, że dzisiejszy konflikt jest takim trochę odgrzewanym kotletem, echem dawnych resentymentów, jakiejś podskórnej zadry, wyimaginowanym problemem, a może po prostu niezałatwioną do końca sprawą, którą trzeba rozstrzygnąć. W każdym razie są jeszcze ludzie, którzy dla sprawy będą walczyć.
Jedno jest pewne. 19 czerwca ktoś nadal będzie niezadowolony. Czy separatyści przyjmą ze spokojem swoją ewentualną przegraną? Czy będą walczyć nadal? Czy tylko„tak” dla zjednoczenia Moutier z Jurą zakończy wieloletni konflikt? Ostatni rewolucjoniści nie poddadzą się tak łatwo.
Śmieszne i straszne zarazem – zwłaszcza jak się zobaczy Delemont i okolicę, region który przypomina zapuszczoną Polskę lat 80-tych.
W czasach kiedy można dostarczyc towar na drugi koniec świata w 24h, a informację w sekundę, potrzeba przynalezności do miejsca jest delikatnie mówiąc anachroniczna. Tyle samo warta, co nasze skrzydła husarii w negocjacjach z azjatyckim kontrahentem albo korporacyjnym pracodawcą. Nieograniczony dostęp do wiedzy wywraca właśnie podziały i granice. Będzie przybywać oburzonych, którym runie ich mit pochodzenia, profesji czy paszportu kiedy staną naprzeciw świetnie wykształconego i zdeterminowanego przybysza z „trzeciego” świata.
Ale własnie – czy na pewno anachronizm? W końcu w pewnych miejscach te ruchy się nasilają… Sam nie wiem co o tym myśleć.
Ludzie w niepewnych czasach chcieliby mieć jakieś oparcie- najlepiej w kilkusetletniej tradycji. To piękne ale dziś nieskuteczne. Czy oceniamy przeciętnego Włocha przez perspektywę Leonarda da Vinci lub Greka jako potomka Homera? Dziś. pewni ludzie lub idee potrafią zebrać na swoich profilach FB, więcej obserwatorów niz liczą niektóre państwa! Nic juz nie bedzie takie jak dawniej…
Zawsze tak było i jest, że w świecie kryzysu tożsamości ludzie szukają jakiegoś oparcia, a gdy tą tożsamość im się narzuca, buntują się…
Chyba część Greków chciałaby widzieć w siebie potomków Homera i tak można zrozumieć z ich buńczucznych deklaracji…
…Tyle, że w rzeczywistości są często po prostu ubożejącym społeczeństwem w kryzysie.
Super! Szwajcarzy też mają emocje i egzaltują się rzeczami zbytecznymi. Jest normalność. Może tylko te bomby i zamieszki są chyba krokiem za daleko, ale jakie to ludzkie. Myślałem, że nie można polubić Szwajcarów (i Szwajcarii) bo są zimni i racjonalni. Droga Autorko dziękuję. Pokazujesz , że Szwajcaria jest normalnym krajem, a ludzie tam mieszkający są… ludźmi. Może należy Ci się za to jakiś medal albo chociaż dyplom. Następny wpis na blogu powinien być na temat „Do kogo w Szwajcarii napisać petycję, żeby przyznali komuś order”.
Pozdrawiam w oczekiwaniu na dalszy ciąg podróży po Szwajcarii i mentalności Szwajcara (i Szwajcarki też).
Otóż to, dzięki Joanno za wgląd Twoimi oczami w ten ciekawy kawałek świata!
Hmmm… Panowie, to nie ja jestem autorką tego tekstu 😉
Kto by pomyślał, że takie historie są rodem ze Szwajcarii. Dla mnie jest to nowość, tym bardziej czytałam z dużym zainteresowaniem. Dlatego tak lubię bloga Joanny, bo można pozyskać wiedzę, o której wcześniej nie miało się zielonego pojęcia. Gratuluję Autorowi ciekawego tekstu, a Joannie, że udostępniła swojego bloga. A już tak marginesie i prywatnie, w tytule pojawiła się nazwa Belfast. Mój kot nosi z dumą i uwielbieniem imię Belfast i zdecydowanie jest kotem bojowym :-).
Ciekawe imię! Wiąże się z nim jakaś historia? Czy to tajemnica?
Nie, to nie jest tajemnica. Kot przybył do nas jako dorosły facet, bo ma już 7 lat. Zaopiekowaliśmy się nim, bo przyszłość nie malowała się różowo. Miał trafić do schroniska dla zwierząt. Na imię miał Bolek i wydawało nam się to takie pospolite. Ponieważ moi Panowie w domu bardzo interesują się Irlandią, historią IRA, itp., no to padła propozycja, żeby dać mu na imię Belfast. Tak też się stało. Co ciekawe, reaguje na swoje nowe imię. Czy się jemu podoba, czy nie, to jeszcze nie wiemy, bo się dotychczas nie wypowiedział w tej sprawie :-)).
Jak się wysadzi to będzie za późno, ja bym go jednak podpytał:P
😀