Dzisiejszy artykuł będzie dziwny. Dużo słabo powiązanych ze sobą historii i zero pointy. Ale ja po prostu nie mam do tego żadnej pointy. Albo inaczej: mam, ale taką babciową, o tym, że świat schodzi na psy, a piękno umiera. I nikogo to kurwa nie obchodzi.
One of the wonders of the world is going down (…)
It’s one of the blunders of the world that noone cares, noone cares enough
Tak śpiewał mój ukochany Porcupine Tree w „Sound of Muzak” na płycie „In Absentia”, za którą notabene dostał solidne bęcki od true fanów. Bo niby płyta za ostra, za ciężka, znaczy się… zespół się sprzedał. Gdyby ironia miała imię… Wróćmy jednak do moich anegdotek.
Pierwsza historia będzie bardziej o biznesie niż o pięknie. Niedawno zadzwonił do mnie szwajcarski kolega z prośbą o pomoc. Sprawa tyczyła się kilku polskich klientów, z którymi nie za bardzo wiedział, co zrobić. Żebym zrozumiała cały problem, wytłumaczył mi kontekst. Kolega stworzył ze swoją ekipą dość popularny program. Otóż, żeby pozbyć się nieustannych próśb o wsparcie techniczne i wszechobecnego hejtu, postanowił, zamiast oferować swój program za darmo dla podstawowych użytkowników, sprzedawać licencję… za 1 dolara na rok (albo 2 dolary – szczegółów nie pamiętam). Śmiał się z tego bardzo, że tą jedną decyzją wymiótł sobie genialnie swoje podwórko. Bo stracił jakieś 60% użytkowników, ale razem z nimi odszedł… hejt! No, prawie… i dlatego ja mu byłam potrzebna.
Po wprowadzeniu tej symbolicznej opłaty za program, tylko 40% użytkowników zdecydowało się ją uiścić. W przypadku polskich użytkowników, statystyki wyglądały jeszcze bardziej drastycznie – było to tylko 7%. Ale te polskie 93% za to podniosło prawdziwe larum! Jak to możliwe, żeby za jakiś program komputerowy trzeba było płacić?! Olaboga! Przecież to jak deszcz, powietrze i 500+! Powinno być za darmo!
Kolega głupio zaczął dyskusję z niezadowolonymi. Cierpliwie tłumaczył, że płaci swojej ekipie supportu, współpracuje z programistami zapewniając wsparcie techniczne i apdejty wszystkim użytkownikom bez względu na to czy mieli licencję, czy nie. Bezskutecznie jednak. Gruba większość niezadowolonych pomarudziła, poprzeklinała i odeszła do konkurencji. Ale co bardziej agresywnych kolega Szwajcar musiał zablokować. Jeden klient z IP prowadzącym do Polski idealnym angielskim mu napisał, że „skoro on tak szantażuje klientów, to złamanego grosza nigdy od niego nie dostanie! NIGDY!”. I to ten właśnie klient był problemem, który miałam rozwiązać.
Klient – Polak po dwóch tygodniach wrócił z podkulonym ogonem, ładnie przeprosił i poprosił o odblokowanie go na społeczności programu (tzw. Community) i chciał kupić licencję. Raz urażony do szpiku kości Szwajcar postanowił gościa „sprawdzić”. Odkrył, że osoba o takim samym nicku obficie komentuje jego program na jednym z polskich popularnych forów. Nie był jednak w stanie przy użyciu googlowego tłumacza osądzić, o co mu w zasadzie chodzi. Wkroczyła więc pani Polka, tłumaczka, w mojej postaci. I odkryła całe morze hejtu takiego autoramentu, że mózg staje jak wuj Wacława na weselu. Wiecie co? Naprawdę jest w stanie literalnie człowieka potrząsnąć, gdy ma przed sobą czarno na białym, że mężczyzna niemal w tym samym momencie wysyła miłego maila z przeprosinami, a w drugim na polskim forum pisze „że tylko jelenie używają XY. Ładuje się wieki, zawiesza system (…)”. Gdy coś takiego czytasz, tracisz całe zaufanie do człowieczeństwa. Szukasz ukrytego granatu w każdym słodkim słówku najbliższych…
Szczerze mówiąc, to nie hejt mnie tak bardzo poruszył w tej historii. Ci, którzy znają dobrze Szwajcarskie Blabliblu, wiedzą, że nie ma go tu dużo. Przynajmniej takiego dostępnego publicznie. Chodzi tu o coś innego, na co być może nie zwróciliście uwagi. O kwestię wartości intelektualnych, know-how, informacji, a także, przede wszystkim… piękna, kunsztu, precyzji pod każdą postacią – czyli po prostu o wytwory ludzkiego umysłu. Nie wiem zupełnie jak to się stało, że przyzwyczailiśmy się, że to jest za darmo, że się należy jak psu ogon. Czy to nasza historia komunizmu, gdzie wszystko było „za darmo”, a kwestia wspólnego, czyli niczyjego nieźle nam przejechała po psychice? Przyzwyczailiśmy się do darmowych gazet internetowych, darmowej telewizji i darmowej rozrywki. Tylko frajer kupuje książki, skoro można ściągnąć. Tylko frajer płaci abonament. Tylko frajer daje kasę artystom, których muzyka jest dostępna za darmo na internecie. A kuglarze – wesołki fikają przed Państwem koziołki zaciskając zęby. Bo przecież powinni jak każdy porządny artysta zdechnąć pod mostem na gruźlicę i na koniec z tego wszystkiego się jeszcze zastrzelić, a mają czelność żyć i konsumować.
Internetowe portale przecież tworzą ludzie, którym się płaci. Ktoś to przecież musi robić. A ten kto płaci, ten ustala treść. Każdy chce, żeby media były obiektywne, a przekazywane informacje wiarygodne i przekazane w sposób przynajmniej bezbłędny. Żeby treści nie dyktowało państwo, czy któraś ze stron spektrum politycznego, albo chociażby reklamodawcy. Ale nikt nie chce za to wszystko płacić. No i takim sposobem mamy darmowe media internetowe jakości tabloidowej…
Nikomu z Was nie przyszło do głowy, że Ci wszyscy, którzy zrezygnowali z Opola, zerwali kontrakt opiewający na konkretną sumkę? I nie tylko możliwość zarobku – nieregularnego jak to artystom – przejdzie koło nosa, ale jeszcze prawdopodobnie będą musieli na to zapłacić umowną karę? No wiem, zakrzyczycie mnie, że w życiu trzeba mieć honor, a nie być sprzedajną szmatą! Tyle że smaczniejsza zupa i jakby bardziej treściwa jest na kości wołowej niż na honorze…
Dlaczego ten trudny temat zgniłego mariażu mamony i wytworów umysłu mnie tak boli? Bo pisanie przestało być tylko i wyłącznie moim hobby. Poświęciłam się jemu w stu… no nie, w siedemdziesięciu procentach. Z czego mniej więcej kilkanaście procent to moje Blabliblu, a reszta to książka i artykuły, eseje i tłumaczenia dla innych podmiotów. I zewsząd słyszę dwie przeciwstawne rzeczy. Pierwsza:
– To żadne życie! Ty nawet na waciki tym nie zarobisz! Idź do normalnej pracy, a pisz tylko w weekendy!
– Znam dobrze świat wydawnictw. Jeśli ktoś w ogóle zechce to wydać, a szansa jest jak jeden do stu, to dostaniesz z tego marny procencik. W Polsce na swoich książkach zarabia tylko parę nazwisk! Nawet jeśli to będzie dobre, to ludzie tego nie kupią… Ludzie to ściągną! A hejt otrzymasz od tych, którzy nie dadzą Ci nawet grosza.
I jeszcze takie bardzo znamienne:
– Ty to robisz, bo nie znasz życia. Miałabyś dwoje dzieci i kredyty, to by ci te bzdury z głowy wylazły!
I druga strona medalu, którą niezwykle wyraźnie poznałam po opublikowaniu artykułu sponsorowanego (parafrazy z komentarzy na blogu, fanpejdżu i wiadomości prywatnych):
– Że też ja się doczekałem, że na Blabliblu pojawi się reklama…
– Nie „lubię” już Szwajcarskiego Blabliblu. Perfidny product placement. Ile ci za to zapłacili? Może następnym razem zareklamuj Polish village escort girls.
I niezwykle bolesne:
– Pisz o XYZ! A tamten artykuł to się nadawał do kosza. Z takim podejściem możesz opisywać życie dzikusów w buszu, a nie Szwajcarów.
Fikaj nam piękne fikołki, Blibli, a MOŻE damy Ci lajka! Może, jak zasłużysz. Jak będziesz bardzo grzeczną dziewczynką, to skomentujemy, że fajne. Albo nie! Nie skomentujemy nigdy, że fajne. Ale na pewno skomentujemy wtedy, gdy nam się nie spodoba!
I, nie, nie masz prawa zarabiać na tym, co kochasz robić. I to nie sprzedając odkurzaczy, ale niegłupie i związane z emigracją i Szwajcarią tematy. Jak coś robić, dziewczyno, to w końcu za honor, a nie za kasę. Szacunek tylko dla tych, które dają za darmo. Sprzedajnym kurwom należy się zasłużony hejt.
Zebrało się, jak widzicie, trochę tych pretensji. Musiałam o tym napisać w ramach mojego prywatnego katharsis, bo następny kontrowersyjny komentarz groziłby moim wybuchem niczym supernowa przed samobójstwem gwiazdy. Tak… mam kryzys. Ot taki czas, kiedyś przejdzie.
Na koniec historia mojego kolegi, niedawno poznanego mentalnego brata z nieodkrytej jeszcze gałęzi rodzinnej. Kolega wydał swego czasu cudowną książkę napisaną przepięknym, ciężkim i mocnym językiem. Moje pióro biegnie jak szalone i topi się z żalu w butli z atramentem w konfrontacji z jego kunsztowną precyzją. I kolega jak to każdy artysta teraz głównie zajmuje się jaraniem zielska, piciem wina i rozmienianiem się na drobne… A na moje ogólne uwagi motywacyjne:
– W tym momencie masz coś napisać! No już! Prześlij mi jakiś rozdzialik, a ja ci go po przyjacielsku tak zjebię, jak ty mój!
Odpowiada… jego druga połowa:
– To jest bardzo zła rada! On musi iść do pracy, wtedy się z tego wyciągnie. Pisać? Co on z tego będzie miał? W literaturze nie ma pieniędzy…
Chciałam powiedzieć, że nie byłoby Mozarta, gdyby tak mu mówiła żona, Dostojewski by skończył jako nauczyciel, a Hemingway – żołnierz… Ale w sumie co ja tam wiem? Jak mogę kogoś skazywać na głodową śmierć pod mostem?
I tak Was zostawiam. Zero pointy. Pozostawiam rozgrzebane różne tematy: mamony, wartości intelektualnej i piękna… które nikogo już nie obchodzi. Malarze spłacają kredyty pracując w agencjach reklamowych, pisarze chałturzą pisząc artykuły sponsorowane, a piękno umiera po stokroć, gdy tylko nie może się narodzić.
I może na to zasługujemy. Na darmowy chłam, skoro nas nie stać na nic więcej.
No to pojechalas dziewczyno… Zapomnialas dodac jeszcze jedno, ze na poczatku pisania bloga wszyscy sie pytaja: A da sie na tym zarobic?/ z tego wyzyc? Bo przeciez tyle osob zarabia na blogach… To ty tez mozesz! Do czasu az zaczniesz zarabiac.
2. Ostatnio podobny tekst czytalam na simplife.pl (blog o jodze i stylu zycia). Autorce zarzucano, ze robi to co lubi i jeszcze ma z tego pieniadze.
3. Generalnie tylko z jednym się tu nie zgadzam- z płatnym abonamentem (za tv), i to szczególnie teraz, kiedy wiadomo jak bardzo cala sprawa jest upolityczniona. Nie i nie, nie oglądam telewizji i nie będę płacić za ten horror. Wiem,ze cierpią na tym telewizje regionalne, radio, programy kulturalne itp ale po prostu ręki nie przyłożę do tej kiczowatej propagandy.
4. Problem leży chyba w samym intrenecie. Bo przecież za bilety do kina, do teatru, za gazety w kiosku płacimy. Tylko net jest za darmo i ciężko nam zaakceptować takie podejście. Nie będzie łatwo, bo dokładnie w takim kierunku idzie przekaz marketingowy: To, co sam zrobisz w necie jest za darmo/ taniej (vide: Przelewy bankowe, zakupy w sieci, czaty (skype, whatsup itp), FAQ , forum pomocy itp). To jak teraz za cos płacić, skoro wszystko inne jest za darmo?
6. Brak puenty
Tak, zgadzam się. Jedno z pierwszych pytań po uzyskaniu informacji, że piszę bloga jest: a czy i ile na tym zarabiasz… 🙂
Gdy się natomiast już zacznie zarabiać, otrzymuje się jakby całkowicie inną informację…
Bo przecież tylko frajer robi za darmo… ale też frajerem się jest, gdy się „kupuje” sponsorowany kontent.
Ah! I jeszcze jedno: gdy coś jest darmowe, znaczy że nic nie warte. A gdy trzeba za coś płacić (za kulturę, czy inne dobra intelektualne), to znaczy, że autor się sprzedaje! Ot taka logika…
Puenta tu jest chyba taka, ze ludzkosc to zlo i na dluzsza mete nie da sie jej zniesc. A tak na serio, to tekstu typu „Artykul byl do dupy, napisz o tym czy o tamtym” najczesciej slychac od tlumokow, ktorzy sami nic w swoim zyciu nie zrobili. Wogole w glowie mi sie nie miesci, jak mozna tracic czas na krytykowanie czegokolwiek w internecie? Jak mi sie cos nie podoba, to scrolluje dalej i olewam. Moze wiekszosc ludzi mysli, ze ich opinia jest wazna?
Gdybym tylko znała odpowiedź na to pytanie…….
I co, lepiej się poczułaś? 🙂 Wracając do tematu. Myślę, że powinnaś oblec się w gruby pancerz i przestać zwracać uwagę na słowa krytyki, która nic ze sobą nie niesie (używając cytatu Last Ninjy „artykuł był do dupy” -tak krytyka jest do …). Bo, takie jest moje zdanie, krytyka konstruktywna jest w porządku. Pomaga się rozwijać, chociaż i tak zawsze trochę nam nie w smak – taka już jest ludzka natura. I niestety ludzka natura jest też taka, że wykorzystuje anonimowość obrzucając Cię zgniłymi pomidorami (vide przykład z Twojego tekstu). Na to niestety nic nie poradzisz, można to tylko „olać” i iść dalej swoją drogą.
Wracając do tekstów reklamowych Libratusa, bo przypuszczam, że o niego tu chodzi, myślę, że popełniłaś jeden błąd nie umieszczając wyraźnej informacji na początku, że jest to tekst sponsorowany. Każdy kto wchodzi na Twoją stronę spodziewa się Twoich artykułów. W tym konkretnym przypadku nastąpiło zderzenie oczekiwań czytających spodziewających się lekkiego i ciekawego felietonu z treścią artykułu, który miałaś prawo napisać i wstawić na stronę, gdyż jesteś tutaj gospodynią i masz prawo do profitów z bloga (w końcu to Twój prywatny interes). Niestety to zderzenie spowodowało rozczarowanie (emocja negatywna), które doprowadziło do takich właśnie zachowań. Bo wyobraź sobie, że jakiś Twój ulubiony pisarz/zespół napisze na zamówienie książkę/piosenkę o ruskich pierogach z Lidla. Też byłabyś rozczarowana 🙂
Podsumowując jednak cały wpis: wierni czytelnicy i tak wracają, czytają i liczbowo pewnie przeważają nad resztą 🙂
Tak. Racja z tym pancerzem. I zwykle po mnie to spływa, ale jak się gromadzi mnóstwo takich małych uszczypliwości i wiele rzeczy idzie totalnie nie tak, i się cały czas czuje, że się płynie pod ostry prąd, to ten pancerz robi się coraz cieńszy i cieńszy…
https://www.nebule.pl/jezeli-lubisz-wpisow-sponsorowanych-dla/
Także tego, nie miej kryzysu. Hejterzy są i zawsze byli, a ze względu na swoje upodobanie do robienia dookoła siebie szumu, są bardziej widoczni, niż ludzie, którzy rozumieją jak to działa 🙂
Ja mocno popieram możliwość zarabiania na tym, co się lubi, szczególnie jak robi się to dobrze, a Ty to potrafisz. W takich przypadkach możesz mi wstawiać miliard reklam -dopóki nie zasłaniają Twojego tekstu, to jest dobrze.
Wsparcie na portalach Patronite, sprzedaż gadżetów związanych z własną działalnością – będą ludzie, którzy nawet to uznają za „sprzedanie się”. A mało który z nich pomyśli ile pracy trzeba włożyć w tworzenie piękna i że za taką pracę również należy się zapłata.
Wiem, że trochę chaotycznie i też tak trochę bez pointy, ale przekaz jeden – zawsze będą Ci, co są i rozumieją.
Dobry link. Dzięki!
Z szacunkiem podchodzę do tekstów nasyconych emocjonalną i osobistą treścią. Takowych treści nie komentuję (jak widać wyjątki się zdarzają), nie krytykuję, ale i nie rozczulam się nad nimi. Są źródłem myśli, doświadczenia i wizji świata, z których może będę mógł skorzystać w przyszłości. Stanowią dla mnie wartość dodaną, nawet jeśli się z nimi nie zgadzam lub mam inne poglądy. Internet jest przepełniony ‚fachowcami’, z którymi nie warto toczyć jakiejkolwiek dysputy, stąd moje słabe zaangażowanie w dyskusję w stopce artykułów – nawet w ‚polubienia’ (Żona robi obie rzeczy za mnie 🙂 ).
Droga ‚niemainstreamowego’ blogera z pewnością nie jest usłana różami, szczególnie zaangażowanego emocjonalnie, a nie biznesowo. Chcę przez ten przydługi wstęp powiedzieć, że nic nikomu do tego jakie treści i wartości chcesz opisywać, bądź prezentować, ani co otrzymujesz w zamian – bez znaczenia czy to satysfakcja psychologiczna, czy finansowa.
A tak bardziej syntetycznie: jeśli ktoś ma problem z Tobą, to jego problem, a nie Twój. A nieswoimi, nieracjonalnymi banałami przejmować się nie należy.
Rób swoje i realizuj siebie, masz mnóstwo powodów do dumy i optymizmu. Oby tak dalej!
Dzięki, Adam!
Szczególnie jeśli faktycznie zrobiłeś dla mnie wyjątek w swoim zwyczaju nie pisania „pod stopką” 😉
Komentarzy nie da się edytować na Twoim blogu, więc z niecierpliwością czekałem na językową korektę moich wypocin. Zatem i ja dziękuję 🙂
E, nie! Ja mam bardzo dziwne i nieco głupie podejście do błędów językowych: wierzę, że one również coś wyrażają, są jakąś informacją, częścią treści. Dlatego niemal nigdy ich nie edytuję.
Ale przysięgam z ręką na sercu, że nie zauważyłam w Twoim komentarzu żadnego błędu. Podobał mi się i stylistycznie i merytorycznie 😀
O, muszę coś dodać!
Nienawidzę za to błędów ortograficznych. Kilku chłopaków co najmniej dostało ode mnie za młodu brutalnego kosza za „Tensknie za Tobom” i inne kwiatki w tym stylu…
Ależ to nie był wyrzut, tylko uśmiechnięte zadowolenie z uważnego zapoznania się z tekstem epizodycznego komentatora 🙂
W treści jest jeszcze jeden rodzyneczek, który błędem nie jest, gdy właściwie odczyta się informację – tak, jak zauważyłaś 😉
Purystyczne podejście do języka ojczystego jest mi bliskie, a rzadkie jego stosowanie w formie pisanej (w moim wykonaniu), nieco redukowało jego jakość, nad czym ubolewam.
Stąd nie pisałem do dziewczyn, które poprawnej lub złożonej wypowiedzi w języku polskim nie potrafiły sklecić 🙂 to chyba pewien rodzaj perwersji 😀 lub antykoncepcji – jak kto woli 😉
zredukowało – rzecz jasna 😀 łudzę się, że to nie postępuje.
Wow, taki gość jak Adam to skarb na własnej stronie, ale nie bez powodu tutaj jest, trafił swój na swojego, czy może być coś piękniejszego od sytuacji kiedy ‚jeden’ wynagradza jak za ‚100’? 🙂
Nic nie rozumiem z Twojej wypowiedzi, Jagoda 😀
Może mnie słońce trochę dziś za bardzo przygrzało…
Doceniam to, co napisał Adam, chociaż nie jestem właścicielką tej strony; Adam to mądry gość, zazdro mieć takiego czytelnika, który na dodatek robi wyjątki 😉 Już czajesz?
Aaaaaaaaaa (pukam się w nagrzaną czachę).
Już czaję, czaję…. 😉
Ale fakt, czytelnicy to skarb Blabliblu. Nikt właściwie nie wie, skąd się tu wzięli Ci interesujący, intrygujący i inteligentni ludzie…
No ja wiem skąd, nawet napisałam 😉
Pozdróweczki :*
JagodaOl
Hejters will be hejters! Trzeba robic swoje i sie nie przejmowac!Choc wiadomo, to trudne. Tak czy inaczej czasami mam wrazenie,ze ci wszyscy hejterzy zazdroszcza po prostu,ze komus sie udaje zarabiac na swojej pasji. Moze to ich boli. Tak czy inaczej w temacie: http://haloziemia.pl/katarzyna-bonda-korona-mi-z-glowy-nie-spada/
Też fajny link. Szczególnie mi się podobają słowa z wywiadu „nie ma bardziej intymnej relacji niż ta pomiędzy autorem i czytelnikiem.” To jest bardzo dziwne, ale bardzo prawdziwe.
Jesli nie mowia o Tobie zle, znaczy że nie istniejesz albo sie nie liczysz. Takze wielkie gratulacje Mala!
I jak mowia moi przedmowcy, uzbroj sie w pancerz albo bardzo gruba skore, jesli chcesz zdobywac swiat swoim pisaniem. Bo nie wazne, czy bedziesz lepsza od Sapka czy Tolkiena czy nie, dowiesz sie ze nie potrafisz pisac, jestes beznadziejna, i tak wogole to powinnas umrzec 😉 Taki niby zarcik, ale znam to dobrze.
Literatura to teraz faktycznie niszowa sprawa, bo kto teraz czyta? Ale gdy bedziesz dobra (a jestes!), masz zawsze szanse. Pozdrawiam i do przodu zolnierzu!
No właśnie, może jesteś tak beznadziejna jak Joseph Conrad 😀 Z tego co słabo mi się telepie w pamięci, jego Jądro ciemności też było uznawane za „beznadziejne” 😀
Hehe, to to nawet może być nowym celem mojego istnienia! Być tak beznadziejną jak Joseph Conrad! 😉 😛
PS. Propsy za PT! 😉
PT rządzi 😉
Pieniądze, pieniądze, jaki to dla niektórych bolesny temat. Zamiast zazdrościć, że ktoś jest kreatywny, potrafi być przedsiębiorczy, lepiej samemu wziąć się do roboty, bo z zazdrości i opluwania innych nic nie będzie a i do portfela nie przybędzie. Niektórzy mają problem, bo jak inteligencja jest tylko nabyta a nie wrodzona to niewiele potrafią w życiu osiągnąć. Zarabiać można na czym się chce i nikomu nic do tego (oczywiście jak to jest zgodne z prawem – to taka mała dygresja prawnika). A co jest za darmo? Za darmo to boli gardło.
O, to to to to to!
(Czuję się trochę jak babcia kiwając głową i siorbiąc zbyt gorącą herbatę)
za darmo to w ryj można dostac:D:D:D
A co to się tutaj wyrabia !? Co to za mecyje ?! Po krótkiej przerwie wracam na blog żeby odnaleźć relaks czytając teksty mojej ulubionej autorki a ona mnie informuje w najnowszym wpisie, że jest w kryzysie! Aż mi się słabo zrobiło. Jo, proszę nie trać czasu na „trawienie” niepochlebnych komentarzy i kończ powieść bo nie mogę się doczekać kiedy będę mógł ją nabyć drogą kupna. Może kupię nawet więcej niż jedną sztukę na prezenty w ramach wsparcia młodego talentu. Nie można dopuścić żebyś nie dojadała….
Aaaaaaale słodko! (z tym dojadaniem)
Ostatnio co prawda to dojadam trochę za bardzo a później muszę się pocić na joggingu, także nie wiem, nie wiem 😉
mając w pamięci Twoją uroczą przygodę z joggingiem i pralką, to powiem tak: dojadaj, dojadaj jak najwięcej. Może znów będziesz robiła szybką przepierkę po joggingu? 🙂
To pisałem ja – konserwator pralek automatycznych z okolic Morges 🙂
🙂
No to ja nie wiem, co robie źle: mam dwoje dzieci, żadnego kredytu i bzdury w głowie! I zamiast patrzeć jak wrócić na etat to psim swędem psim swędem mi się chce na doktorat:D:D A temat taki, że jeden uniwerek nawet ze mna rozmawiać nie chciał. Bo taki dziwny jakiś, Pani sobie wybrała ten temat, może tu z naszej skostniałej listy jakiś.
Skoro nie wiesz, co robisz źle, to może robisz dobrze? 😉