Na wstępie opowiem Wam taka małą historyjkę z mojego życia, którą chciałabym Wam zobrazować dzisiejszy temat. Rzecz działa się jeszcze za czasów singielskich, kiedy radośnie i beztrosko spotykałam się z każdym, kto nosił spodnie. A i to w zasadzie niekoniecznie. Razu jednego wyszłam na randkę z Holendrem pracującym w jednej z krakowskich korporacji. Randka nie była długa i nie miała dalszego ciągu. Dziwnym trafem nie miałam ochoty kontynuować znajomości, z kimś kto spotyka Polkę i na tym spotkaniu opowiada, że wszystkie Polki to dziwki, Polacy to niewolnicy, bo godzą się na głodowe pensje, a Polska jest brzydka, brudna i niebezpieczna. Co lepsza, parę lat po tej feralnej randce dostałam od niego zaproszenie na facebooku, które z durnej ciekawości przyjęłam. Mój niedoszły kochanek miał już żonę Polkę i pół-polskie dziecko, a na swojej tablicy umieszczał popularne wówczas w Holandii rasistowskie filmiki o Polakach, którzy przyjeżdżają w 30 osób w jednym zdezelowanym busiku do pracy… Przeżyłam ponowny szok, trzy razy większy niż w czasie naszej pierwszej randki.
Uważam się za osobę otwartą, znam i się koleguję z wieloma obcokrajowcami. I nie powiem złego słowa o człowieku nie poznawszy go dobrze. Na pewno nie na podstawie stereotypów. Ale wybaczcie mi: za każdym razem, gdy jadę do Amsterdamu, a pech chciał, że bywam tam dość często, jeżę się wewnętrznie jak ryba najeżka. Gdy tylko mówię jakiemukolwiek Holendrowi, że jestem z Polski to obserwuję uważnie każdy nawet najmniejszy grymas twarzy w poszukiwaniu nawet cienia pogardy. I to nic, że od tego czasu poznałam dziesiątki fajnych, otwartych i wesołych Holendrów, którzy akceptowali i doceniali mnie bez żadnych uprzedzeń. Miliony pozytywnych doświadczeń nie zatarły w mojej pamięci tego pierwszego. Wpłynęło to na mnie tak bardzo, że nie jestem w stanie go z siebie wypędzić, mimo że jestem świadoma tego, że nie powinnam być tak negatywnie nastawiona do kogoś tylko dlatego, że się urodził w takim, a nie innym kraju…
Ostatnio dostaję mnóstwo próśb, żebym napisała o tym jak w Szwajcarii dyskryminuje się obcokrajowców, o tym, że Szwajcarzy to brudasy, wieśniaki, rasiści, nacjonaliści itp. Z jednej strony bardzo mi to pochlebia, bo gdy tak piszecie, czuję jakby moje słowa miały moc tworzenia rzeczywistości. Jeśli coś napiszę, to będzie dla kogoś znaczyło, że tak jest. To miłe. Wiem jednak, że nie jestem w stanie tego zrobić. Pisząc o Szwajcarach – nacjonalistach nie mogłabym wygonić sprzed oczu moich ciepłych, serdecznych znajomych, którzy mimo że byłam tylko jedną niefrancuskojęzyczną osobą w dużym gronie, z miejsca przechodzili na angielski, nawet w rozmowach między sobą. Nie mogłabym wygonić sprzed oczu moich uczniów, którzy styrani po pracy powtarzają za mną „fszytko dopszeeee”. Nie mogłabym wygonić moich 70-letnich sąsiadów, którzy przed wizytą moich rodziców byli tak przejęci, że codziennie powtarzali sobie niemiecki, żeby sobie z nimi móc trochę pogadać… To by było wobec nich bardzo niesprawiedliwe. Oczywiście – miałam kilka negatywnych doświadczeń w Szwajcarii – ale spotkało mnie tyle dobra już na samym początku, że nie rzutują one w żaden sposób na to, w jaki sposób postrzegam Szwajcarów.
Ale przez to moje niefortunne holenderskie zdarzenie nie jestem jednak w stanie grozić paluszkiem tym, którzy są wobec Szwajcarów uprzedzeni… Zdaję sobie sprawę, że niektóre rany są zbyt głębokie, żeby mogły je zaleczyć plastry pozytywnych zdarzeń. Tak jak ten pierwszy szok z Holendrem. Szok, którzy we mnie siedzi i nie chce wyleźć…
A teraz troszkę z innej beczki, chociaż jakby się dobrze zastanowić, z takiej samej. Opowiem Wam moją osobistą historię „wyleczenia” z nieco innych stereotypów. Wiem, że nie zaplusuję zbytnio u męskiej części widowni, ale… ja przez bardzo długi czas byłam typową żeńską szowinistyczną świnią uznającą za bezsprzeczną wyższość kobiet nad mężczyznami. Wyznawałam całkiem otwarcie, że kobiety są fantastyczne, lojalne, odważne i silne w swojej kobiecości. Ich miłość jest gorętsza, ich przyjaźń wierniejsza, a rozmowy z nimi bardziej prawdziwe i mięsiste. Mężczyźni – cóż – oprócz niewątpliwych walorów estetycznych i innych praktycznych zastosowań nie mają tej całej wielowymiarowości, co kobiety. Oprócz tego są sztuczni – codziennie nakładają na twarz maskę – że są tacy mądrzy, cudowni i na wszystkim się znają. Gdy ją zdejmują, okazuje się, że za nią nie ma nic ciekawego. Kobiety bardzo rzadko się chwalą. Ich maska jest wykonana z podkładu i pudru, a nie bezpodstawnego bulszitu. Potrafią się przyznać przed innymi, a przede wszystkim przed samą sobą do swoich błędów. Nie są hipokrytkami – a hipokryzji nienawidzę. Poczekajcie – zanim oburzeni przejdziecie do sekcji komentarzy, doczytajcie do końca.
Zanim uczynię auto-da-fé, spróbuję Wam zobrazować o co mi chodzi. Użyję przykładu z naszego ostatniego kobiecego spotkania, na którym odbywała się prezentacja szwajcarskiego sex-shopu. Jedna koleżanka stwierdziła bezwstydnie podczas pokazu jakiśtam mniejszych zabawek do zadań specjalnych:
– Nie ma pani czegoś większego? Przepraszam bardzo, ale ja po dwóch porodach mam tam wszystko tak rozkałapućkane, że tylko cięższy sprzęt może tu coś poradzić…
I część dziewczyn, zamiast kręcić nosem, po obowiązkowym spadnięciu z krzesła przyznała:
– Ja też tak mam!
Jedna z dziewczyn później zapytała filozoficznie:
– Ciekawe, jak wyglądają takie spotkania w gronie męskim?
I ktoś bardzo trzeźwo odpowiedział:
– Nijak nie wyglądają! Przecież oni nie mają nigdy żadnego problemu w łóżku… Takie spotkanie wyglądałoby prawdopodobnie tak, że faceci przechwalaliby się ilością kochanek niczym Donald Trump…
No faktycznie, nie mogę sobie wyobrazić, żeby faceci tak jak kobiety w swoim gronie mogliby się szczerze przyznać, że nie wiedzą, gdzie mają punkt taki a nie inny, że nigdy nie mieli takiego a nie innego orgazmu i ogólnie, że gdzieś jest problem i trzeba by było się z nim zmierzyć…
Spokojnie, spokojnie, Panowie, nie zamierzam Was punktować.
Bo ten mój młodzieńczy światopogląd rozwalił się jak domek z kart. Nałożyły się na to dwa przeciwstawne wydarzenia. Po pierwsze – doszłam psychicznie z mężczyznami do trzeciej bazy. Odkryłam, że są tak jak ogry i cebula – mają warstwy! Za maską jest co prawda czarna dziura, ale za czarną dziurą może być bardzo wartościowe, prawdziwe wnętrze. Tyle że dostęp do niego jest chroniony przez wiele, wiele barier i udostępniany tylko tym najbliższym. Wraz z tym odkryciem niemal jednocześnie dostrzegłam, że to wcale nie jest tak, że wszystkie kobiety są takie fantastyczne! O nie! To ja po prostu mam w sobie coś takiego, że przyciągam do siebie wiele wyjątkowych egzemplarzy. Otaczają mnie te „prawdziwe” kobiety, więc nieświadomie rozciągnęłam swoją opinię na cały żeński ród. Wyszło, że to, co myślałam, że jest prawdą, było tylko i wyłącznie moją opinią.
Że wartościowanie może być niesprawiedliwe, potwierdziła mi niedawno rozmowa z jedną dziewczyną. Kiedyś już Wam pisałam, że jeszcze w Polsce miałam prawdziwe problemy ze sprawami damsko-męskimi. Jednym słowem – byłam za kiepska dla Polaków przyzwyczajonych do pięknych, inteligentnych, cudownych Polek. Rezygnowałam już w przedbiegach z tej durnej konkurencji i ogłaszałam walkower już na wstępie („jak mnie chcesz kochać, to kochaj mnie taką jaką jestem, a nie jaką chcesz, żebym była!”). Uważałam, że mężczyźni swoje partnerki życiowe wybierają najprawdopodobniej na podstawie obszernej listy wad i zalet. Która zbierze więcej plusów, ta będzie moją wybranką!
Tymczasem ostatnio rozmawiałam z dziewczyną, która wahała się przed wyborem Polaka lub Szwajcara. Najwyraźniej obydwoje byli nią zainteresowani. Dziewczyna uznała mnie niesłusznie za ekspertkę w temacie i bardzo trzeźwo przedstawiła mi prawdziwe dossier jednego i drugiego żywo przypominające CV… Nieśmiało zapytałam:
– Aaaaa… miłość?
Można przecież przytyć, wyłysieć, stracić pracę, majątek, prawo jazdy, zestarzeć się, zgubić zęby. A dobrego związku nie definiuje przecież to, czy inni Ci go zazdroszczą czy nie. Inni nie wiedzą przecież, co się tak naprawdę dzieje, gdy jesteście ze sobą w czterech ścianach.
Najwidoczniej kobiety jednak „dorosły” do wyrachowania, które kiedyś uważałam za męską domenę. Jesteśmy siebie warci…
Podsumuję już ten wielowątkowy, obrazoburczy esej słowami mojej koleżanki, która zrobiła sobie odkrywczo-seksualny rajd po świecie: „teraz już przynajmniej jestem uprawniona do wydawania sądów i wiesz co Ci powiem? WSZYSCY SĄ TACY SAMI! Niczym się nie różnią…”.
Wróćmy do stereotypów na temat różnych narodowości. Jacy są Szwajcarzy? Otwarci, zamknięci? Cóż, nie odpowiem Wam na to pytanie. Im większe spektrum ich poznaję, tym bardziej wiem, że nic nie wiem. Tak samo jak z ludźmi. Czy to, że ktoś się chwali, oznacza, że jest „lepszy”? Czy jest tylko wydmuszką? Niekoniecznie. Może ma więcej warstw, a swoją wrażliwość ukrywa pod pancerzem ochronnym? A może faktycznie nic tam nie ma… Nie dowiemy się, gdy oznaczymy go metką. Czasami jednak to metkowanie nie jest od nas zależne. Jak z moją holenderską historią – mimo że doskonale wiem, że Holendrzy nie są burakami, nie daję żadnej pomarańczowej istocie kredytu zaufania. Ale świadomość własnej słabości to zawsze pierwszy krok do prawdy.
Moją tradycją już chyba będzie, jak powiem, że – ludzie się nie zmieniają. Jeszcze do niedawna twierdziłam, że zmieniają się tylko ich nawyki, ale to też mało prawdopodobne. Ta historia jest jedną z wielu, które potwierdzają moją tezę. Pobrać się z Polką, kobietą z narodu, którym się gardzi?
Albo trzyma to przed nią w tajemnicy, albo ona jest bardzo naiwna.
Słowem, dlaczego większość znanych mi historii o niegodnych uwagi ludziach, są o samcach?
Wszędzie są tylko ludzie. Są jednostki. W Polsce tak samo żyją nieżyczliwi ludzie, jak w przysłowiu „człowiek człowiekowi wilkiem”, tak i Polak Polaka potrafi ugryźć. To zdarza się wszędzie i na całym świecie.
bo ludzie sa wszedzie tacy sami. Co widze wsrod emigrantow -wieksza sklonnosc do grania tych, ktorymi nie sa nie byli i nigdy nie beda. Niepotrzebne kompleksy i poczucie albo nizszosci albo patologicznej wyzszosci
Ciekawy i zabawny tekst. Trafne obserwacje. Co więcej, to co napisała Joanna zachowuje swoją aktualność i do niej samej, i do Tadeusza, i do mnie i do Medyka…
Tak łatwo słowem pisanym namotać, spowodować niezrozumienie. Problemy, które można by obrócić w żart gdybyśmy siedzieli wszyscy przy kawie, utrwalone w postaci komentarzy stają się zadrą.
Proponuję i proszę Was wszystkich: wojenne tomahowki zakopmy głęboko w ziemi a nie w plecach interlokutora. Ze swej strony obiecuję nie pastwić się na młodzieżowym językiem Paparental Advisory ;).
Szanujmy się a granice dyskusji niech wyznacza nam tematyka danego wpisu Joanny. Wątki poboczne zaprowadziły nas w ostatnich dniach na manowce. 🙂
Po raz kolejny jestem wywołany do tablicy i po raz kolejny szczerze się cieszę 😉
Choć zgadzam się z tezą: Tak łatwo słowem pisanym namotać, spowodować niezrozumienie. Problemy, które można by obrócić w żart gdybyśmy siedzieli wszyscy przy kawie, utrwalone w postaci komentarzy stają się zadrą.
Swoją drogą nienachalnie zapraszam do poczytania, co sam mam do powiedzenia u siebie, ale lojalnie ostrzegam, że to naprawdę młodzieżowy blog 😉
Wcale nie tak trudno dostać awersji do mężczyzn. Wystarczy nałożyć sobie dane historyczne i wiedzę o świecie (no bo kto przez wieki gwałcił, palił wioski i mordował?) z kilkoma niemiłymi doświadczeniami. A na różnych erotomanów-gawędziarzy i samochwalców, którzy dużo mówią, a niewiele potrafią, wcale nie tak trudno się napatoczyć. Z moich obserwacji wynika, że zwłaszcza jak się pracuje w marketingu i reklamie, ta branża chyba ich przyciąga. Do tego dodajmy jeszcze kilku tych, którzy nie przeczytali w życiu żadnej książki, a znają się na wszystkim i uprzedzenie gotowe. Tak też działa nasza psychika, że zapadają nam w pamięć takie negatywne doświadczenia i łatwo zapomnieć, że za tymi nieprzyjemnymi przypadkami stoi cała masa niczym niewyróżniających się ludzi, których łatwo pominąć, a są przecież zaprzeczeniem powyższego. Bo są po prostu normalni, można z nimi normalnie porozmawiać, nie robią głupich i niemiłych rzeczy. To rzeczywiście ten sam przypadek co z obcokrajowcami, bo jeden uprzedzony potrafi zasłonić całą grupę normalnych. Trzeba trochę samodyscypliny, żeby powstrzymać się przed grupowym ocenianiem ludzi, ale da się to zrobić.
To fakt – świadomość, że to może być stereotyp, a nie prawda, to podstawa…
co do stereotypow to nalezy z nimi walczyc.
czego sie nauczylem w DE i w CH
1. mezczyzni plotkuja wiecej niz kobiety
2. sami Szwajcarzy czy Niemcy maja zupelnie inna definicje kolezenskosci. A juz w ogole instytucja pod nazwa Termin to rodzaj bytu filozoficznego …
Ja mam anty-przyklad na narodowe stereotypy.moj pierwszy szef byl Finnem. Swoj gabinet kazal umeblowac dokladnie tymi samymi (zwyklymi) meblami co reszta biura dla pracowników. Bylam jedyna kobitka w 8 osobowym meskim skladzie, ale lazienka w biurze zostala przeznaczona „dla kobiet” a panowie razem z szefem zasuwali do drugiej, w mgazynie. Ale najbardziej mi zaimponowal podejsciem do ludzi. Byla u nas na dochodne pani Ela, ktora 2 razy w tygodniu sprzatala biuro, przez2-3 h. Dla niego byl to rownorzedny pracownik ze wszystkimi. Jak byly np urodziny kogos, to z tortem czekalismy zawsze, az przyjdzie pani Ela do pracy. Dostawala zaproszenia na pracowe kolacje, dni otwarte w firmie itp. Nigdy potem nie spotkalam sie juz z takim podejsciem do pracownika, wiec dla mnie Finnowie sa zawsze super 😊. Ps. Jak czesc chlopakow pojechala na targi do Finlandii, zaprosil ich do siebie do domu, do sauny 😊byli tam razem z cala jego rodzina, oczywiscie wszyscy nago 😆
Ale pozytywna historia z tą panią Elą! Aż serce rośnie…
Z tego co pamiętam ze studiów, z zajęć o komunikacji międzykulturowej, Skandynawowie mają bardzo niewielki dystans pomiędzy władzą a pracownikami.
Podobny przykład znam ze Szwajcarii. Koleżanka, która sprząta u Szwajcarki jest traktowana jak pełnoprawny członek rodziny.
Pisałem o stereotypach nieco u siebie i to jest temat, który zawsze mnie mocno porusza. Łapiemy się w pułapki stereotypów raz po raz i sam nie jestem aż tak bardzo inny od wszystkich. Nieświadomie też mi się oceniać pochopnie ludzi, choć leczę się z tego od lat.
Historia niezwiązana do końca z tematem, ale w jakiejś części oddająca problem stereotypów. Wracałem parę dni temu z delegacji w Holandii. Na dworzec wiózł mnie chłopak na oko 30 letni, niewiele młodszy ode mnie. Miły gość. Zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział, że w 2001 uciekł z Afganistanu. Od 2002 mieszka w Holandii, tu skończył studia, ekonomię. Biegle mówi w 4 językach. Jeździ taksówką, bo pracy innej znaleźć nie może. Mówi, że patrzą na niego wilkiem tutaj, nie czuje się dobrze, mimo, że chce przynależeć i pracować do tej społeczności.
Czy złapał się w pułapkę stereotypów? Czy może też widzi Holendrów przez ich pryzmat? Z czego wynika brak możliwości załapania się do lepszej pracy? Jego wina? Wina pracodawców? Nie wiem i to na pewno nie jest równanie z dwoma prostymi zmiennymi.
On opowiedział mi pokrótce swoją historię, ale wiem, że nie widzę szerszego kontekstu.
Dałem mu wizytówkę. Powiedziałem, żeby dał znać, jeśli u nas w holenderskim oddziale są jakieś otwarte stanowiska dam znać i może aplikować. Jeśli będzie się nadawał, na pewno wezmą go pod uwagę, bez względu na jego pochodzenie czy religię.
Nie napisał.
A to jest bardzo ciekawe.
Wiesz, że miałam bardzo podobną sytuację w tym roku na wakacjach na Sycylii?
Młody kelner mówiący w 4 językach pytał o Szwajcarię. Mówił, że na Sycylii jest praca tylko w sezonie i że pracuje jeszcze tylko miesiąc. Patrząc na jego umiejętności plus znajomość języków (w tym znajomość wszystkich języków urzędowych Szwajcarii oprócz Romansz) powiedziałam, że jasne i dałam mu swojego maila, żeby wysłał mi CV. Byłam pewna, że coś się znajdzie tu dla chłopaka.
I też nie napisał 😀
bo biedne robaczki czego innego od Was chcialy, drogie Panie…
Zwłaszcza ode mnie 😉
glodnemu chleb na mysli.
chodzi o to ze zamiast dawac karteczke z mailem – banknocik CHF 200 i juz biednemu robaczkowi lepiej.
to jak z rosyjskimi kobietami szukajacymi milosci na forach
Hmmm, może w przypadku niektórych ludzi tak, ale ten mój Sycylijczyk wyglądał, jakby naprawdę mu zależało. Był tak zachwycony tym, jak mu powiedziałam, że w Szwajcarii z jego doświadczeniem i 4 językami będzie na pewno miał duże szanse na pracę, że postawił nam butelkę wina… Jasne, że te wino było tanie jak barszcz (i przepyszne), ale zawsze…
Joanno, będę przyziemna i odbiegnę od komentarzy. To co tam było na tym spotkaniu z prezentacją sex shopu? Zdradź coś więcej … 😛
Było bardzo edukacyjnie! (Plus było bardzo dużo śmiechu i szokujących historii;))
Myślę, że nawet najbardziej wyzwolone dziewczyny nie miały pojęcia, do czego służy przynajmniej połowa sprzętów, także prezentatorka miała dużo pracy przy tłumaczeniu co, gdzie i do czego…
Najbardziej nam się podobał sprzęt dla dwojga, który się operowało przy pomocy aplikacji na telefonie. Co bardziej pomysłowe proponowały, żeby dziecku dać telefon i kazać się bawić aplikacją w innym pokoju, a w tym czasie zamknąć się z mężem w drugim. Bo jak inaczej? 😀
jest jeszcze i taka możliwość by telefon z aplikacją zostawić mężowi co by się pobawił i posterował a rzeczony sprzęt wykorzystać z innym osobnikiem płci męskiej. „Pod dyktando męża”. Zapomniałem tylko jak się taka dewiacja nazywa 😉
Puściłam wodze wyobraźni i wyszło mi, że kombinacji może być więcej 😛
Że też te Wasze pomysły nie przyszły mi do głowy na spotkaniu!…
Żeby Waszą, Miłe Panie, wyobraźnie stymulować aż do…. śmiechu, podsyłam Wam skecz KMN, gdzie jest mowa o twórczym wykorzystaniu urządzenia nazywanego sekstans 😉
https://www.youtube.com/watch?v=WludcKwaeDg
Ludzie lubią się wzajemnie szufladkować, zresztą chyba najbardziej ci, którzy otwarcie się chwalą, że są tolerancyjni i tacy w ogóle „wielka akceptacja wszystkiego”. Wystarczy jedna osoba z innym zdaniem i zmieniają się w dyszące nienawiścią potwory. Ludzki mózg lubi iść na łatwiznę i dodawać schematy. To znaczy jeśli ktoś powie A, to przypisuje mu się z marszu poglądy B, C, D i E nawet nie pytając o zdanie. I ten szok, gdy okazuje się, że jednak wrażenie okazało się omyłkowe. Tak samo można się pomylić na plus, tak samo na minus. Ot, życie. W przypadku narodów panują stereotypy, ale czy na pewno są wyssane z palca? Sama jako Polka mam wrażenie, że żyję w kraju oszustów i złodziei. Raz mi upadła komórka na ziemię, rozdzieliła się z kaburą. Podniosłam komórkę, złapałam dziecko, które w tym czasie postanowiło wybrać się w wyprawę w nieznane, odwróciłam się po kaburę… i ujrzałam ją znikającą w kieszeni przechodnia. Sobie ją zabrał. Pobiegłabym z awanturą gdyby nie to, że kabura była połamana i z satysfakcją tylko pomyślałam sobie „a udław się nią pajacu”. I jak tu mieć dobre zdanie o własnym narodzie? 😉
Wyobraz sobie ze w moim garazu stoja rowery – nie zapiete w zaden sposob, w tym takie od 5000CHF i nikomu sie od wielu miesiecy do rak nie przykleily. A w PL…
Ja nawet na chwilę przy przedszkolu przypinam rower grubym łańcuchem. Niczego cennego nie trzymam też w piwnicy, chyba że jakieś części porowerowe, które mają opcję części awaryjno-zamiennych typu starsze opony czy star a rama od roweru. Niestety w Polsce mamy taką kastę ludzi, którym praca zarobkowa jest obca, żyją z zasiłków i drobnych kradzieży, paserstwa i tak dalej. Sporo z nich wyjechało do UE w 2007 i robią nam dalej złą opinię. To ci sami co nie płacą za kemping, ci sami co kradną rowery na zachodzie i furgonetkami przywożą tutaj, by opchnąć na olxie czy giełdzie w Słomczynie… ten typ tak ma. 🙁
Najgorsze są stereotypy. Dzięki nim każdy Polak to złodziej i pijak. To chyba normalne, bo każdy pijak to złodziej :-)). Zatem skoro taki stereotyp, to może dlatego w Polsce jest tyle kradzieży? W sprawie kradzieży, to mojemu Tacie, kiedyś przydarzyła się niemiła historia. W bloku, w którym mieszkał, oczywiście była piwnica. Jak to zwykle w boksach, którzy posiadali lokatorzy, mój Tata trzymał, ku rozpaczy Mamy przedziwne rzeczy. Mama nie miała bowiem miejsca na swoje przetwory: dżemy, ogórki kiszone, itp. smakowitości. Tata trzymał spadochron, jakieś niewielkie zużyte części od samolotu, nikomu niepotrzebne. Był z zawodu pilotem, latanie kochał ponad życie i dlatego wszędzie gdzie przebywał musiało być coś co było związane z Jego pasją. Któregoś dnia stwierdził włamanie do piwnicy i zniknięcie spadochronu. Nie wiadomo po co złodziejowi spadochron, zważywszy na to, że miał obcięte sznurki (naprawdę nie wiem jak się to fachowo nazywa). Dlaczego Tata te sznurki obciął też nie wiem i w ogóle do czego był Mu potrzebny ten spadochron? Najpierw się wkurzył, że skradziono dla Niego bezcenną rzecz, a potem śmiał się jak się będzie czuł złodziej wyskoczywszy z samolotu z tym spadochronem :-)).
Eeeee tam, złodzieje są niestety wszędzie. W moim włoskim pipidówku zostawiam rower niezapięty, ale kiedy jadę do pobliskiego miasteczka – łańcuch obowiązkowy. Ale także i u nas są złodzieje – tatusiek jednego ze szkolnych kolegów mojej córki ma areszt domowy za włamy.
W Romandii mamy nawet sporo złodziejów… takich „na przychodne”. Przyjeżdżają z Lionu, kradną i wieją za granicę. Ponoć współpraca szwajcarsko-francuska nieco szwankuje i jak już się znajdą za granicą, mają dużą szansę, że im się upiecze.
No popatrz, a film „Złodzieje rowerów” nakręcono tak dawno i to bynajmniej nie w Romandii 😉
Teraz nakręcono by raczej „Złodziei motorowerów” – przynajmniej jesli chodzi o Rzym
Napisałbym wprost, że to książęta orientu tak garną się do tych rowerów. No, każdy chce być Lancem Armstrongiem. I jak już wsiądzie na rower po stronie szwajcarskiej to pierwszą lotną premię odbiera dopiero w podlyonskiej dziupli. Co poradzisz 🙂
Ileż to się w tzw. międzyczasie wydarzyło!
A mnie zdechł laptop i nie dane mi było być na bieżąco!
Nie komentuje bo mam awersję do tableta i innego „gereta”.
Czytam jednak uważnie Panią Autorkę i wszystkich komentatorów. Mam nawet swoich ulubionych, ktorzy dodają smaczków swoimi wpisami.
I tak niniejszy blog wspólnymi siłami staje się silnym ośrodkiem opiniotworczym!
Haha, czyli wnosisz, że mam pisać nieco wolniej? Doooobrze. Będzie wolniej. W tym tygodniu nawet nie mam pojęcia o czym będzie…
RZuć temat, a my się zajmiemy nim dalej 😀
Dobre, to może faktycznie ja nie będę nic pisać, tylko zostawię miejsce na komentarze? 😀
Ładnie ujęłaś kwestie w notce.
Doświadczeń z bucem z Holandii współczuję. Jeśli o mnie chodzi – drastycznych doświadczeń nie mam. Te niezbyt przyjemne – dotyczą Niemców. Wielokrotnie zdarzyło mi się, że gdy mówiłam jakiemuś Niemcowi, że jestem Polką, natychmiast gasł mu uśmiech w oczach i widziałam wręcz trybiki obracające się w mózgu, przywołujące automatycznie wszystkie negatywne stereotypy, dotyczące Polaków. Nie, nie zaczynali mnie po tym traktować obraźliwie itp. – ale jednak byłam w stanie dostrzec tę zmianę. To samo parokrotnie zdarzyło mi się w UK/Irlandii; dziwnie reagowali też ludzie w Brazylii (najpierw jakby ich zatykało, ale potem przywoływali uśmiech na twarz) – ale w Brazylii ponoć polska mafia robi dużo interesów. W Szwajcarii żadnych doświadczeń z ksenofobami jak dotąd nie miałam. Jedyna zaś nacja, która – mam wrażenie – reaguje entuzjastycznie na wieść o byciu Polakiem, to Węgrzy (każdy z niewielu, których poznałam). Ok, może jeszcze czasami Turcy, ale tu bywa różnie.