Dzisiejszy artykuł powstał we współpracy z kilkoma supermamami i jednym supertatą. To odpowiedź na apel mojej ciężarnej przyjaciółki: „Wiesz, szukałam jakiś informacji na polskich forach na temat porodów w szwajcarskich szpitalach, ale oprócz mnóstwa bzdur i straszenia nie znalazłam nic konkretnego. Ty mogłabyś o tym napisać!” Mile podłechtana pomyślałam sobie, jakie rady mogłabym dać przyszłym mamom. Chyba tylko „jedź do szpitala i się nie przejmuj, jakoś ci to wyjmą…” Widzę jednak oczami wyobraźni te wielkie zszokowane oczy czytelniczek i jakoś ta rada mi więźnie w gardle.
Dlatego też swoim sposobem postanowiłam zwrócić się o pomoc dziewczyny, które miały za sobą już takie doświadczenia w Szwajcarii. Tworzyłam już takie artykuły – bez absolutnie żadnej wiedzy, korzystając wyłącznie z praktyki moich czytelników – i myślę, że taka forma się sprawdza. Przecież to nie jest tak, że będę zawsze specjalistą od wszystkiego, a dlaczego mam się ograniczać, skoro mogę poprosić o pomoc?
Szczególne podziękowania dla Ani, Agnieszki, Kasi, Uli, Gosi i Lamberta! To dzięki ich historiom udało mi się stworzyć ten artykuł. Postanowiłam jednak, że będę pisać bardzo ogólnie, nie wgłębiając się w szczegóły tak intymnego doświadczenia jakim jest poród. Mam nadzieję, że czytelniczki i czytelnicy uzupełnią ten artykuł w komentarzach!
Wiecie jak to jest w Szwajcarii – trudno generalizować, bo wszystko zależy od kantonu, gminy, wreszcie szpitala. Zacznę więc od tego, co łączy wszystkie historie.
Pierwsza rzecz będzie negatywna, a dotyczy ona jeszcze ciąży. Mianowicie: lekarze ginekolodzy bardzo niechętnie dają zwolnienia lekarskie pracującym przyszłym mamom bez względu na to, jaką pracę wykonują albo jak kiepsko się czują. Wobec tego dziewczyny pracują często niemal do samego porodu. Fizycznie również…
Jeśli chodzi o szkoły rodzenia – w razie nieznajomości języka można poprosić o tłumacza – nawet polskiego, który naprawdę wiele może pomóc. W końcu niekoniecznie każdy musi znać dokładnie słownictwo dotyczące tej tematyki.
A teraz cud-miód i bajery łączące opowieści o porodzie w Szwajcarii: szwajcarskie szpitale są niemal luksusowe w porównaniu z polskimi. Nieważne, czy jesteś w prywatnej klinice, czy w szpitalu państwowym – możesz się spodziewać niemal pięciogwiazdkowego jedzenia wybieranego z menu, pokojów jedno-, dwu- lub trzyosobowych zapewniających kobietom pełną dyskrecję, prywatnych telewizorów i pielęgniarek na każde wciśnięcie guzika. O tym magicznym guziku, o którym często przypominają pielęgniarki „proszę dzwonić, jak tylko coś się stanie, albo będzie pani mnie potrzebować” wspominała niemal każda osoba.
W szpitalu zostaje się normalnie aż 5 dni i każda osoba podkreślała, że jest to naprawdę jeden z najlepszych istniejących doświadczeń. Pielęgniarki zajmują się maleństwem, żeby młoda mama mogła się wyspać i zająć sobą. Jedna dziewczyna opowiadała, że doktor poradził jej nawet, żeby spokojnie sobie poszła trzeciego dnia po porodzie z mężem do restauracji – bo później takich luksusów nie będzie miała. Młode mamy chodzą po szpitalu w luźnych ciuszkach i czasami nawet pełnym makijażu.
Nie trzeba zabierać ze sobą wiele rzeczy. Szpital zapewnia kompletną wyprawkę dla dziecka i te wszystkie rzeczy są naprawdę dobrej jakości. Młode mamy mogą również liczyć na wiele praktycznych rzeczy, o których istnieniu nie miały nawet pojęcia. Kto by pomyślał na przykład o zabraniu ze sobą specjalnej buteleczki z rurką do polewania się wodą po siusianiu? (bo piecze…)
Przejdźmy teraz do części, gdzie opowieści moich interlokutorów bardzo się różnią: poród! Ten punkt kulminacyjny pobytu w szpitalu wcale nie był tak piękny i słodki, a opieka lekarska tak profesjonalna, jak można by się tego spodziewać po najbogatszym kraju świata. Chociaż muszę oczywiście przyznać – trzy historie z sześciu wspominały poród jako wspaniałe doświadczenie właśnie dzięki szpitalowi. Masaż karku przez pielęgniarkę, akupunktura, znieczulenie bez żadnych komentarzy na żądanie, rodzenie w różnych wybranych pozycjach – tak jak powinno to wyglądać w cywilizowanym świecie. Natomiast aż połowa historii była nieco traumatyczna. Otóż w części niemieckojęzycznej kładzie się szczególny nacisk na to, żeby poród był naturalny. Nawet gdy coś idzie nie tak, a matka męczy się już naprawdę długo, lekarze zwlekają bardzo długo z podjęciem jakichkolwiek działań. Nawet w prywatnych klinikach lub szpitalach uniwersyteckich. Jedna dziewczyna prosiła o znieczulenie, które przyszło w osobie bardzo niezadowolonego z tego powodu pana anestezjologa dwie i pół godziny później. Kolejny problem to totalna niechęć do przeprowadzenia cesarki mimo braku postępów przy porodzie naturalnym. I jeszcze jedno negatywne doświadczenie: totalny brak informacji odnośnie porodu. Kobieta jest traktowana jak takie bezmyślne stworzenie, które nie ma prawa decydować o niczym.
Podsumowując: mamy 3:3 – trzy bardzo dobre doświadczenia i trzy tylko częściowo, z komplikacjami i takim podejściem jakie znamy z Polski.
Jedna rzecz, która mi się podobała w opowieściach: przy cesarce może uczestniczyć ojciec i to on później zajmuje się dzieckiem m.in. niesie je do ważenia.
Po powrocie do domu można liczyć na kilka wizyt pielęgniarki, która ma za zadanie skontrolować stan malucha i odpowiedzieć na wszelkie pytania. Niemal wszystkie dziewczyny stwierdziły, że jest to naprawdę wspaniała sprawa i podkreślały jak bardzo pomocne są te wizyty. Polscy rodzice w Szwajcarii radzą, żeby jak najszybciej zapisać się do pediatry, ponieważ do dobrych lekarzy może być spora kolejka.
Założę się jednak, że nie opisałam wszystkiego i że macie o wiele więcej pytań i wątpliwości z jednej strony (mówię o tych, przed którymi to cudowne wydarzenie!), a z drugiej strony więcej doświadczeń i rad dla przyszłych mam. Pomóżcie nowym i podzielcie się nimi w komentarzach.
Jeśli przed Wami poród w niemieckojęzycznym szpitalu i chciałybyście poznać słownictwo na ten temat, koniecznie zajrzyjcie do Diany Korzeb:
Życzę Wam pięknego tygodnia!
Pingback: Ciąża po niemiecku #2 - słownictwo - Językowy Precel
Jo jak zwykle ciekawa opowieść:))
Mam za sobą dwa porody w małym północno-wschodnim polskim miasteczku w szpitalu powiatowym obecnie. 19 lat temu już było „po ludzku”. Były szkoły rodzenia, miłe położne i swoboda rodzącej. Mogłam chodzić, podskakiwać na piłce :)), albo leżeć w wannie.
Mąż czy partner mógł towarzyszyć „bidulce” i wnerwiać ją swoimi beztroskimi rozmowami z panią położną podczas, gdy rodząca chciała gryźć wannę z bólu!
Drugi poród dwa lata później był bardziej wyczerpujący – a panie położne wolały bym leżała na łożu tortur i gapiła się w lampy, które bezlitośnie raziły mnie w oczy i … oświetlały „wszystko” to, co zwykle szczelnie zakrywam.
Ale dałam radę i w dwie godziny urodziłam obu synów!
Myślę, że sam szpital i kraj, w którym rodzimy nie jest tak ważny, jak ludzie, którzy nam asystują czy pomagają. Każda z nas ma inną wytrzymałość na ból, inną psychikę i odporność na bodźce.
Z jednej strony jest to intymna piękna chwila dla matki i dziecka, a z drugiej przepisy sanitarne, medyczne, szpitalne, itp.
Ja także przy pierwszym porodzie zostałam zachęcona do pójścia do fryzjera znajdującego się na terenie szpitala:)).
Ale koszulki rodzących były tak samo krótkie jak 50 lat temu i w zasadzie były bluzkami! Jak kobieta może czuć się komfortowo idąc korytarzem??? Prezentów w postaci rzeczy dla dzieci nie było! I zapewne nadal nie ma.
Znam opowieści pań rodzących w różnych krajach. Są subiektywne i bardzo różne.
Każda z nas ma swoją historię.
Najważniejsze moim zdaniem jest traktowanie kobiety podmiotowo. Bycie rodzącą nie odbiera nam jasnego myślenia, inteligencji i woli. Możemy same decydować co jest dla nas najlepsze. Personel medyczny powinien nas wspierać.
Pozdrawiam wszystkie panie przed porodem. To trochę jak z maturą:))
Bardzo się jej boimy, a potem idziemy na studia i śmiejemy się z niej.
Życzę dużo sił:))
To jest niezbity fakt! Nawet najlepszy szpital ani cudowne rozwiązania systemowe nie zmienią nic, jeśli personel nie zmieni / nie nauczy się podejścia do rodzących. Mogłyby być jakieś kursy czy szkolenia psychologiczne, gdzie prowadzący starałby się wbić do głowy położnym, że może dla nich taka rodząca to może jedna na sto tego dnia, ale dla niej to jest wydarzenie życia…
Ja rodzilam w genewskim HUG w zeszłym roku i poród wspominam bardzo dobrze, mimo ze był indukowany i trwał bite 24h. Dedykowana położna, znieczulenie jak tylko pojawiły sie pierwsze silne skurcze.. i dodatkowe substancje kiedy podstawowy produkt nie działał kompletnie – bez najmniejszych problemow. Natomiast pobyt w szpitalu po porodzie był dla mnie koszmarem – w pokoju nieziemsko goraco, położne owszem były na każde zawołanie, ale niezbyt pomocne. Jedna obudziła mi dziecko w środku nocy po porodzie, zeby pokazać mi jak je przewinąć i spróbować nakarmić. Szkoda tylko ze nie pokazała mi jak je spowrotem uśpić.. zamiast tego położyła dziecko na mnie i sobie poszła.. i tak juz do rana nie zmrozylam oka i bałam sie poruszyć zeby go jakos nie uszkodzić.. jedzenie było smaczne, wybór dań jakiś był, alergie pokarmowe nie do końca brane pod uwagę.. przez 3 dni pobytu w szpitalu nikt nie zaproponował mi zajęcia sie dzieckiem nawet na chwile żebym mogła sie zdrzemnąć… no i nikt nie reguluje godzin odwiedzin.. ani ilości gości.. moja „współlokatorka” z południowej Ameryki miała codziennie późnym wieczorem gości w postaci 10-15 osobowej rodziny z dziećmi.. jednak mimo wszystko przy drugim dziecku tez zdecyduje sie na poród w HUG bo jest to zdecydowanie najlepsza placówka i w razie wystąpienia jakichkolwiek komplikacji, prywatne kliniki i tak przewiozły by mnie tam… P.S. Klinika Grangette świeżo upieczonym mamom serwuje homara, oferuje mini barek w pokoju i oczywiście zachęca do wyjścia z mężem na kolacje 🙂
Słyszałam już wcześniej od dziewczyn, że w szwajcarskich szpitalach nie wiadomo dlaczego zupełnie nie respektuje się diety ze względu na potencjalne alergie pokarmowe malucha.
Jedna dziewczyna opowiadała, że na deser dostała truskawki…
Być może dlatego, że w zasadzie dieta matki karmiącej to zabobon 🙂 Nie można z góry zakładać, że coś uczuli Twoje dziecko, tylko reagować na ewentualnie objawy.
Witam,
Ja rodziłam 7,5 tygodnia temu w HUG. Ogólnie jestem zadowolona. Faktycznie z tym jedzeniem jest dziwnie. W Polsce bardzo pilnują aby nie zaszkodzić dziecku a tutaj chyba chodzi przede wszystkim o komfort matki. W moim menu znalazły się lody, naleśniki z pieczarkami, surowe owoce, jogurty. Wszystko oczywiście bardzo smaczne. W szpitalu spędziłam 2 dni, później do domu. Na następny dzień położna i przez kolejne dni co jest bardzo pomocne. Oczywiście położna jest pod tel. i w każdej chwili może przyjechać. Obawiałam się jak poradzę sobie z językiem podczas porodu ale lekarz wcześniej zapewnił mnie, że tym nie trzeba się martwić i miał rację. Myślę, że to zależy też od samych pielgniarek, niektóre bardzo pomocne i wszystko tłumaczyły inne mniej. Co mnie jeszcze zaskoczyło to dawanie leków na obniżenie gorączki i przeciwbólowych mimo karmienia piersią. Jeszcze o samym karmieniu piersią. Sprawdzają i pomagają ale zawsze można poprosić o butelkę ze sztucznym mlekiem.
Bo dieta matki karmiącej to mit 🙂 poza Polską prawie nikt o niej nie słyszał.
Dokładnie!
Położne (w dojczszwajcu) są najbardziej komunikatywnymi osobami, jakie spotkałem w życiu. Czytają w myślach nowym matkom i ojcom.
Jeśli ktoś czuł się „niedoinformowany”, to wygląda na jego problem.
Generalnie – dzieci b polecam. To masa radości i jedyna nadzieja na przyszłość i starość na tym świecie.
Nie pisalabym o problemach w ten sposob. Wierze, ze niektore rodzace mialy problem w czesci niemieckojezycznej. Sa to kantony szczegolnie zle traktujace obcokrajowcow. Niestety tak jest. Dodatkowo ogolnie z natury sa ta zlosliwi i nieprzyjemni ludzie. Jak sie trafi na taka sfochowana osobe, ktora ma pretensje, ze musi cos robic, to moze byc ciezko. Ja mam termin na koniec maja. Jak narazie jestem super zadowolona z wizyt i informacji. Ale wszystko przede mna.
Gdzie będziesz rodzic Edyta ❓
czy Któraś z was rodziła w Bazylei ❓
Ja mam te chwilę przed sobą (termin w lutym). Wyboru szpitali ze względu na odległość nie mam, dlatego idę do kantonalnego w Chur. Mam nadzieję, że jakoś to będzie nie najgorzej, bo obaw pełno. A to językowe (mieszkam w Szwajcarii pół roku) czy dam radę ze wszsytkim (mieszkamy tu z mężem, który też jest Polakiem tylko we dwoje). Mam nadzieję, że będę mogła podzielić się później dobrymi wieściami.
Może macie jeszcze jakieś rady… np. czy warto wykupić dodatkowe ubezpieczenie dla dziecka czy wystarczy podstawowe? Czy położne przychodzące do domu to są te same co w szpitalu? Czy warto brać prywatną/osobistą położną? A może miał ktoś doświadczenie z pokojem rodzinnym/jednoosobowym i mógłby się podzielić wrażeniami? Na tą chwilę nie wyobrażam sobie zostać sama bez męża, choć nie mam ubezpieczenia prywatnego ;/ Będę wdzięczna za opinię.
Dzięki za radę o pediatrze. Zacznę się niedługo rozglądać 🙂
Bez męża jesteś tylko w nocy 🙂 maz przesiadywał u mnie od wczesnego rana do wieczora. miałam pokój z dwiema innymi kobietami.
Jeśli współlokatorkom to nie przeszkadza to żaden problem 🙂 Na spotkaniu informacyjnym w szpitalu wiele Pań zgłaszało, że one nie lubią jak odwiedziny się przeciągają w nieskończoność. Teoretycznie od 10 do 16 są godz. odwiedzin w szpitalu w Chur. Idealnie dla mnie byłoby trafić na pokój 2 osobowy. Jeszcze do zniesienia dla wszystkich jest czyjś dodatkowy mąż oprócz swojego 🙂 Więcej to już tłoczno i mało intymnie.
czesc! Chur to dobry szpital, ja znam parę osob, ktore tam rodzily i sa zadowolone. Jest tam takze oddzial intensywnej opieki dla niemowlat, wiec mozesz czuc sie bezpiecznie.
Ubezpieczenie dla dziecka trzeba kupic przed porodem, ubezpieczalnie maja gotowe pakiety, to rozszerzone i tak mozna wykupic dopiero jak dziecko skonczy jesli sie nie myle 3 miesiace / w ten sposob zabezpieczaja sie zapewne przed tym, ze dziecko urodzi sie ciezko chore i beda mieli koszty, smutne lecz nic z tym nie zrobisz/. Polozna, ktora przychodzi do domu wybierasz sama – nie ma obowiazku. Moze byc ta ze szpitala, moze byc inna, zalezy od Ciebie. Najlepiej bedzie tuz po porodzie zapytac sie, ktora moglaby do Ciebie przyjsc. Mnie po porodzie pytaly polozne, czy mam juz wybrana i oferowaly swoje uslugi:) Pokoj rodzinny, jednoosobowy to moim zdaniem super sprawa, dosyc droga, ale super. Pierwsza noc spedzialam w wielo-osobowym i od razy wykupilam pojedynczy. Zalezy na kogo trafisz, ja trafilam na dziewczyny z Kosowa, ktore mialy tak liczna rodzine tutaj, ze non-stop byly odwiedziny, wiec zero spokoju. Teraz wykupuje wlasnie jednoosobowy pokoj. Od ceny pokoju musisz odliczyc koszty, ktore zwroci Ci kasa chorych, wiec np. jesli za standardowy pokoj kasa placi np. 150 CHF, rodzinny kosztuje 350CHF to tak naprawde placisz 350-150=200CHF. Ale o dokladne koszty musisz sie spytac swojej kasy chorych, ceny sa zalezne od szpitala.
Maz moze byc przy Tobie w trakcie porodu niezaleznie od Twojego ubezpieczenia, choc jak bedziesz w pokoju wieloosobowym to beda godziny odwiedzin po porodzie. Zaleta pokoju rodzinnego jest to, ze maz moze z Toba tam mieszkac, dostanie tez jedzenie:)
nie wiem jak w Chur, ale tam gdzie ja rodziłam i bede rodzic ponownie w grudniu (Walenstadt) ani jedna polozna nie mowila po angielsku, tylko niemiecki. Za to lekarze wszyscy po angielsku rozmawiali. Minus jest taki, ze lekarza podczas porodu ogladasz tylko na koncu, a po porodzie ani razu. Wiec z przykroscia musze stwierdzic, ze jesli nie znasz jezyka moze byc ciezko.
Churfirsten dzięki za wyczerpującą odpowiedź. Uspokoiłaś mnie trochę 🙂
Zaskoczona jednak jestem tym co piszesz o ubezpieczeniu. Ja dostałam ofertę od swojego obecnego ubezpieczyciala z ubezpieczeniem dla dziecka już teraz (jestem w 6 miesiącu ciąży) z informacją, że im szybciej się zdecyduję tym lepiej dla dziecka w razie gdyby po porodzie były z nim jakieś problemy zdrowotne. Oferta obejmowała ubezpieczenie podstawowe + rozszerzone, ale od kiedy które będzie obowiązywało nie wiem. Myślałam, że oba w momencie podpisania na nie zgody… Na dniach się zorientuję dokładniej.
Pokój rodzinny wydaje mi się fajnym rozwiązaniem, właśnie po to by mąż zarówno przy porodzie, jak i przy tych pierwszych nocach mógł być z dzieckiem (no i ze mną 🙂 ). Pewnie spokój też by mi się przydał, ale o tym jeszcze nie potrafię myśleć. To moja pierwsza ciąża więc nie wiem jak będę reagować na innych ludzi odwiedzających. Właśnie ze względów językowych ciężko mi sobie wyobrazić, że mąż będzie musiał iść do domu. Zawsze to jedno trochę zrozumie/powie/dopyta lub drugie i do przodu 🙂
Dobrze rozumiem, że za położną dodatkowo się nie płaci?
Życzę udanego rozwiązania 🙂
Maz ma prawo byc przy porodzie niezaleznie od ubezpieczenia. Z tym prywatnym / rodzinnym pokojem to jest tak. Jezeli sa miejsca i masz taka opcje w ubezpieczeniu to dostaniesz ten pokoj. Ale TYLKO gdy jest slabe oblozenie. W Szwajcarii raczej porodowki sa pelne, szczegolnie w szpitalach kantonalnych. Dla Ciebie koszty ubezpieczenia sa duze i nie ma gwarancji ze bedziesz sama w pokoju. Pierwszenstwo maja itak matki z wczesniakami albo chorymi dziecmi. Drugi argument przeciwko prywatnemu pokojowi jest taki, ze czesto te pokoje sa na odzialach ginekologicznych a nie polozniczych (bo porodowki sa pelne…) i wtedy ladujesz na oddziale z paniami chorymi i po zabiegach a nie wsrod matek i poloznych. Od czasu do czasu przychodzi polozna i sprawdza co sie dzueje. Na porodowce polozne doslownie kraza wokol Ciebie z misja do wypelnienia. No i zawsze to lepiej pogadac z matkami i poogladac dzidziusie zamiast sluchac o miesniakach i cystach jajnika 😉
Aniuszka – z tym pokojem to chyba zalezy od szpitala, u nas jest na oddziale polozniczym i wszyscy go sobie chwala, pewnie wszystko zalezy od wielkosci i rodzaju szpitala.
Jesli chodzi o gadanie z innymi mamami, no coz… kazdy ma inne potrzeby i doswiadczenie. Moje dziecko urodzilo sie o 3 w nocy, wiec ja marzylam tylko o odpoczynku i snie a nie bylo to mozliwe, wlasnie przez inne mamy i ich gosci. Wiec wszystko zalezy od sytuacji:)
W Chur też jest pokój rodzinny na oddziale położniczym. Choć największy problem jest tak jak napisałaś, z kolejką na ten pokój. Najpierw przysługuje on kobietom z prywatnym ubezpieczeniem itd. Nawet jeśli chce się wydać pieniądze to nie jest przesądzone, że pokój będzie dostępny 🙁 A szkoda, bo jest to na tą chwilę coś co mi się marzy… Ale zgadzam się z Tobą Aniuszka, że fajnie też pogadać z innymi mamuśkami i powymieniać się doświadczeniami. To uważam za duży plus 🙂
Cześć,
Szpital w Chur jest wspaniały. Leżałam tam trzy miesiące na patologii ciąży, mam same dobre wspomnienia. Rodziłam niestety w Grabs, a że jestem lekarzem, mam kilka zastrzeżeń… Jeśli chodzi o pediatrę, to w Chur polecam Alex8hoch2 – Dres. med. N&W Krafft-Hügli, Alexanderstrasse 8. Wspaniały Pan Doktor, fachowość i cudowne podejście do Mamy i Dzidziusia. Jeśli masz jakieś pytania, wątpliwości napisz: nataliaszeptycka@gmail.com.
Pozdrawiam i powodzenia!
Nie znam się to się wypowiem. A propos diety matki karmiącej – koleżanka jest od kilku lat weganką i jej dziecko (teraz ponad półroczne) nigdy nie miało kolki…
A mi się trafiła po porodzie polska pielęgniarka-położna a drugi poród odbierała polska połóżna (Solothurn). Z niemieckim też u mnie cięzko było ale wkułam słownictwo właśnie od Diany Korzeb 🙂
Można prosić o imię i nazwisko położnej z Solothurn?
Pingback: Poród po niemiecku #3 - słownictwo - Językowy Precel