Winny savoir-vivre, czyli jeśli wejdziesz między Szwajcarów…

Jak pić wino? Dzisiaj parę słów odnośnie winnego savoir-vivre’u. Cóż, wojny i komunizm skutecznie wybiły większość naszych elit, także właściwie od kogo mieliśmy się nauczyć, jak pić wino? Mniej więcej 95% moich czytelników razem z autorką to potomkowie praczek rzecznych, a nie jeden i nie dwóch zna doskonały przepis na pyszny, domowy bimberek, albo słodziutkie winko z porzeczek. Jednym słowem – nie ma się czego wstydzić – jesteśmy winnymi nuworyszami i możemy się wiele nauczyć od narodów z długimi tradycjami winiarskimi.

I jak to nuworysze, jesteśmy albo bardziej papiescy od papieża albo bardzo niepewnie poruszamy się w tym winnym temacie. Nie ma żadnej filozofii w towarzyskim sączeniu byczej krwi u kogoś na domówce. Gorzej, jak nam przyjdzie pójść do francuskiej restauracji… Kilka razy w Polsce zdarzyła nam się sytuacja, która wszystkich wybiła z butów. I co ciekawe, zwykle gafy leżały po stronie klientów, a nie kelnerów. (No może raz, w świetnej krakowskiej restauracji, gdzie zabrałam grupę Szwajcarów, kelner całkowicie pominął proces próbowania wina ku konsternacji Helwetów…)

Według mnie jednak gorzej zachowują się klienci, którzy myślą, że wiedzą coś na temat wina, a wychodzi… różnie. Co lepsza, dwie sytuacje, o jakich chciałam Wam opowiedzieć zdarzyły się w tej samej restauracji – słynnej już, choć dość młodej krakowskiej Zakładce.

Pierwsza sytuacja wyglądała następująco: dwa stoliki od nas siedziała grupa garniturków – kilku mężczyzn i dwie, czy trzy dziewczyny. Wszyscy ubrani dość oficjalnie, więc jako że był piątek wieczór, skonstatowałam, że to takie małe après travail. Przez dłuższą część wieczoru skupialiśmy się na sobie i zawartości talerzy i kieliszków, a nie na otoczeniu. Do czasu, gdy zza naszego talerza wyciągnął nas nosowy, przemądrzały krzyk dziewczyny z korpo-stolika: „Co pani robi? Pani nie ma najmniejszego pojęcia o nalewaniu wina i pracuje pani we francuskiej restauracji? Przecież wino nalewa się trzymając kieliszek w dłoniach, a nie wlewa do kieliszka, który stoi na stole! Była pani we Francji? Bo ja byłam!” Co za absurd – tak sobie pomyślałam. Steve nic nie zrozumiał z tego polskiego opieprzania kelnerki, a ja nie byłam na tyle głupia, żeby wsypywać braci Polaków i siostry Polki. Co ciekawe, nikt z „jej” towarzystwa nie zwrócił jej uwagi, że nie ma racji, a sama kelnerka bez zbędnych komentarzy zastosowała się do absurdalnego polecenia korpo-zrzędy. Tylko ja pozostałam z otwartymi ze zdziwienia ustami…

 

Przypomniał mi się taką sytuację: kiedyś podczas wakacji w Meksyku wylądowaliśmy we francuskiej restauracji…. hmmm… no cóż…takiej restauracji, którą mogłabym podsumować, jako ilustracja amerykańskiego wyobrażenia o tym, jakie powinna wyglądać francuska restauracja. No cóż, nie dziwne, w Meksyku wakacjuje się 99,5% Amerykanów. Dla nas, Europejczyków pełną gębą, było to dość wesołe doświadczenie, ale jedzonko było pyszne (bardzo meksykańsko pyszne). Po tym całym doświadczeniu, zerknęłam na Trip Advisor, żeby napisać swoją opinię. I czytam najświeższą opinię miłego uśmiechniętego pana z Maryland: „Restauracja autentycznie francuska, a wiem coś o tym, bo byłem raz w podróży służbowej w Paryżu.” Hihihihi… Pamiętam, że potem z tego polewaliśmy przez kilka miesięcy i dotąd do naszego kanonu fajnych powiedzonek weszło: „To danie to znakomicie wykonana klasyka kuchni singapurskiej, a wiem coś o tym, bo raz miałam transfer lotniczy przez Singapur Changi Airport!”

Wracając do polskich wpadek w tej krakowskiej „Zakładce”. Tym razem przyuważone przez Steva i niestety obficie potem komentowane jego szwajcarskim przyjaciołom. Przy sąsiednim stoliku siedział młody mężczyzna, razem z 2 młodymi kobietami i 1 starszą (mamą?). Wszyscy dość elegancko ubrani. Zamówili butelkę dobrego francuskiego wina. Kelnerka przyniosła butelkę, otworzyła przy gościach, zapytała, kto będzie próbował, mężczyzna z miną psa Pumpiego zapumpił, że on. Kelnerka nalała kapkę wina, mężczyzna fachowo obrócił kieliszkiem, powąchał,  długo próbował, po czym zawartość w swoich ustach wypluł do kieliszka i powiedział do kelnerki: „Dobre, dziękuję.” W tym momencie Steve się tak zakrztusił, że sobie pomyślałam, że zaraz będę musiała przećwiczyć chwyt Heimlicha. Nie uszedł mojej uwadze jednak wyraz totalnej konsternacji na twarzy kelnerki. Jak zacząć nalewać wino, gdy w jednym kieliszku znajduje się ślina gościa? Na szczęście kelnerka wykazała się klasą i bez najmniejszego komentarza zabrała kieliszek, żeby go wymienić na nowy. Z pamięci Steva nie dało się tego jednak wymazać…

O co chodzi z tym próbowaniem wina? Kilka procent wina niestety się psuje ze względu na jego niewłaściwe przechowywanie, część jest również zanieczyszczona korkiem. Próbujemy wino nie po to, żeby sprawdzić, czy nam smakuje, czy nie, ale po to, żeby sprawdzić, czy nadaje się do picia. Wino próbujemy zawsze po otworzeniu nowej butelki.

Jeśli zamawiamy butelkę wina, kelner powinien nam przynieść zamkniętą butelkę. Najpierw kelner nam ją pokazuje, żebyśmy mogli sprawdzić, czy na pewno o to wino nam chodziło. Warto po prostu oderwać się od pasjonującej rozmowy i rzucić okiem na etykietę. Potem kelner zabiera się do otwierania wina. W Szwajcarii po wyjęciu korka to kelner go wącha starając się ocenić w ten sposób, czy wino nie jest zepsute. W Polsce wiele razy zetknęłam się z tym, że kelner przekazuje korek osobie zamawiającej wino, a ona robi bardzo skupioną i mądrą minę (aż się chce prychnąć ze śmiechu) wgapiając się w ten nieszczęsny korek. Następnie kelner nalewa ociupinkę wina do spróbowania.

Kto próbuje wino? Osoba, która zamówiła butelkę. Zwykle kelner powinien się o to zapytać, jeśli są w tej kwestii jakieś wątpliwości. Możemy faktycznie zweryfikować kolor wina – białe nie powinno być brązowawe, a czerwone z fafrochami (choć bez przesady – to normalne, że coś tam się może znaleźć). Wąchamy, czy to wino nie zajeżdża octem. Następnie próbujemy – i błagam – nie plujemy. W sensie, jeśli jest bardzo nie tak, to nic się nie stanie jeśli przełkniemy odrobinę. W razie jakichkolwiek wątpliwości należy poprosić kelnera o zweryfikowanie. Czasami może się zdarzyć tak, że wino będzie na początku nie smakować zbyt dobrze – to normalne, najsmaczniejsze wino to te, które już sobie troszkę pooddychało świeżym powietrzem.

Dalej – kelner nalewa wino do kieliszków, osobie próbującej dolewając na samym końcu. Nie pijemy od razu, tylko odczekujemy aż wino trochę „odetchnie”. Potem musimy się „stuknąć” z każdym z osobna patrząc się każdemu w oczy. Uwaga – patrzenie się gdzieś w bok to oznaka braku szacunku. W Szwajcarii nie ma żadnych toastów, przemów ani innych cudów, ale nie pije się wina bez pierwszego stuknięcia. „Santé!”, czyli francuskie na zdrowie i tyle by było prostych zwyczajów odnośnie picia wina. Aha – nie stukamy się za każdym razem, jak sobie chcemy łyknąć, wystarczy ten jeden raz.

Co się dzieje, jeśli zamawiamy wino na kieliszki? Restauracja nie ma obowiązku prezentowania nam tego wina. Tak się dzieje w lepszych knajpkach i barach winnych, które bardzo dbają o reputację. Nie ma wtedy również rytuału próbowania. Czasami jednak zdarza się, szczególnie wtedy, gdy nie jesteśmy pewni swojego zamówienia, że kelner proponuje nam degustację – przynosi kilka butelek i pozwala nam sobie wybrać. To jest jednak tylko i wyłącznie dobra wola restauracji – w żadnym wypadku zwyczaj.

Czy zapomniałam o jakimś winnym obyczaju? Albo może uważacie, że wytłumaczyłam coś nieprawidłowo? Z chęcią poczytam, co Wy sądzicie na ten temat!

8 komentarzy o “Winny savoir-vivre, czyli jeśli wejdziesz między Szwajcarów…

  • 5 listopada, 2015 at 1:05 pm
    Permalink

    Z pluciem do kieliszka, o fe, ale dobre, uśmiałam się bardzo. Dobrze, że ten Pan nie zrobił niczego gorszego. Zważywszy na to, że był w restauracji i nieprzyjemny widok mógłby obrzydzić innym jedzenie. Czy przestrzegać etykiety, o której piszesz? To tak jak z pytaniem być albo nie być? To wszystko zależy od naszego indywidualnego podejścia. Te zasady wymyślili ludzie dla innych ludzi, ale czy to jest ciasny gorset, czy nie to niech każdy sobie sam odpowie. Dla mnie ważna jest kultura picia, jedzenia, itp. Dla innych może niekoniecznie. Natomiast mnie śmieszyły sytuacje, kiedy ktoś zamawiał wino naprawdę mizernej jakości (wielokrotnie widziałam to w knajpach w Niemczech), gdzie butelka w sklepie kosztowała kilka euro, a w restauracji tak smakował, szukał bukietu, alb jeszcze czegoś innego i sprawiał wrażenie konesera i znawcy win. Nie wiem czemu to miało służyć, chyba popisywaniu się przed innymi. W Polsce zresztą też widziałam takie sytuacje. Najlepsze w tym wszystkim było to, że jak podano danie główne, to taki gość miał problem z prawidłowym trzymaniem noża i widelca. Nie wspomnę już o serwetce, z którą nie wiedział co zrobić. Samo życie ;-)))).

    Reply
    • 6 listopada, 2015 at 8:35 am
      Permalink

      Haaa! To fakt! Ale muszę ze swojej strony dodać, że cena wina może być bardzo myląca. Kiedyś na wakacjach na Sycylii zgubiliśmy się w Katanii i wylądowaliśmy w malutkiej, bardzo lokalnej knajpce, gdzie nikt nie mówił po angielsku. Zaserwowali nam wino, tak pyszne, że nie wiedziałam nawet jak to jest możliwe. Wino było niemal czarne i bardzo „gęste”. Wyżłopaliśmy chyba z 1,5 butelki, za które zapłaciliśmy 6 euro…
      Z ręką na sercu – jeśli ktoś by się poznał na tym winie, to tutaj w Szwajcarii w restauracji pewnie miałoby marzę 2000%…

      Reply
      • 1 października, 2023 at 11:29 pm
        Permalink

        To nie możliwe aby coś miało marżę 2000%. Marża to zysk w kwocie sprzedaży, a więc może wynieść od 0 (nie ma zysku) do 100% (towar pozyskany za darmo).

        Reply
  • 5 listopada, 2015 at 6:02 pm
    Permalink

    Dziękuję za ten wpis. Łaknę niczym gąbka wszelkie informacje na temat kultury winnej, bowiem odczuwam ich nieustanny niedobór (informacji, choć win pewnie też). Cieszy mnie, że wino przestaje być w Polsce marginalizowane, ale popadanie w zadęcie na jego punkcie drażni mnie koszmarnie. Usłyszałem kiedyś pytanie: Poniżej jakiej kwoty nie kupiłbym wina? Ech… to już może lepiej zieloną herbatę poproszę.

    Reply
    • 6 listopada, 2015 at 8:36 am
      Permalink

      No właśnie – nie sztuka wydać 200 zł na dobre wino, sztuka wydać kilka razy mniej i znaleźć jakiś prawdziwy rarytas!

      Reply
  • 5 listopada, 2015 at 6:10 pm
    Permalink

    Tylko dwie anegdotki? Proszę o więcej!! Proszę, proszę, proszę… 😉 Jak ja uwielbiam czytać o takich sytuacjach z życia wziętych o temacie nieporozumień kulturowych i temu podobnych…
    Proszę o następne dwie anegdotki, a potem jeszcze kilka… 😀

    Reply
    • 6 listopada, 2015 at 8:37 am
      Permalink

      No, przyznaję, że z winem zawsze się wiążą jakieś anegdoty, ale i tak artykuł był długi, także nie dało rady zmieścić więcej 🙂

      Reply
      • 6 listopada, 2015 at 11:05 am
        Permalink

        W takim razie poproszę przynajmniej czteroartykułowy dodatek z następnymi anegdotkami 😀

        Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.