Ta historia przyszła mi do głowy przy okazji tworzenia artykułu śmieciowego, który pojawił się na blogu w ostatnią niedzielę. Dowiedziałam się tam sama o sobie kilka prawd – a jakich? A takich, że na przykład całkiem dużo wiem, gdzie się co wrzuca, czego się nie segreguje i dlaczego. Takie małe auto-olśnienie, że jestem całkiem dobra w temacie recyclingu!
A dlaczego jestem dobra? Trenowali mnie najlepsi… znaczy… najgorsi…
W naszym domu mieszkamy już od 2,5 roku. Po tygodniu po przeprowadzce zebrało nam się tyle kartonów, folii plastikowych, opakowań ochronnych i innych śmieci, że szybko nadszedł czas na pierwszą wizytę w naszym gminnym centrum recyclingu – tzw. dechetterie.
Bogu ducha winna wyrzucam sobie właśnie plastiki, gdy słyszę:
– Nie wyrzucamy opakowań po jogurtach!
Ubrany od stóp do głów w jaskrawy kombinezon Pan od dechetterie patrzy na mnie koso:
– A w tamtej belce drewnianej są gwoździe!
– A tego wiadra z ledwo zaschniętym cementem się nie da zrecyclingować!
– A niebieskie szkło po piwie to po prostu szkło białe, a nie zielone, kapewu?
Ojejejej, porobiło się.
– Ale…. Ja…. Umyłam ten kubeczek po jogurcie. A gwoździ nie zauważyłam. A… co to znaczy „wiadro”? A z tym szkłem to nie wiedziałam, przepraszam.
No więc, drepcę w odwrotnym kierunku ku kontenerom, żeby wyciągnąć te wszystkie moje grzechy i umieścić we właściwych miejscach, a za mną idzie napuszony kogut mrucząc:
– Nawet nie wie, co to wiadro, choroba jasna!….
A kontenery wielkie jak dom i moje niebieskie butelki po piwie 1664 już dawno przykryte są warstwą butelek we właściwym kolorze. No nic, chyba przyjdzie mi nurkować – tak sobie pomyślałam – związałam włosy – i wstrzymałam oddech…
– Ja już je wyjmę, ale następnym razem proszę pamiętać…
I w taki sposób zyskałam sobie odwiecznego wroga na naszej dechetterie. Tylko co moja blond stopa stąpnęła na terytorium naszej śmieciarni, za moimi plecami pojawiał się dyszący pies rasy bulgot, raz po raz komentując:
– To nie żelazo, to aluminium!
– Puszki trzeba pozgniatać przed wyrzuceniem!
– Kosmetyki? Te to panienka wyrzuca do białego wora!
Panienka bliska płaczu. Po kilku razach nabrałam całkowitej awersji do segregacji śmieci i nagle przed przymusem wyprawy do dechetterie dostawałam spazmatycznego bólu korzonka, śledzionka i karpika, przychodziło nagłe, super-ekspresowe zlecenie na tłumaczenie lub dzwonił bardzo pilny, aczkolwiek bardzo głuchy telefon. A śmieci rosły jak na drożdżach i już wkrótce zabrakło w garażu miejsca na samochód.
– Gdzie jest samochód? Widzisz coś?
– Chyba na prawo od butelek PET, pomiędzy kartonami a kompostem.
Tak to właśnie było. Steve w takim razie postanowił mnie zmobilizować, mówiąc, że dość tych głuchych telefonów, przypadłości kobiecych i innych niezbitych alibi na czas otwarcia dechetterie. Śmieci nam zaczynają dostawać drugiego życia w tym garażu, trzeba je bezpiecznie odtransportować do śmieciarni, bo pleśń na kompoście już chodzi, więc niedługo nauczy się czytać i pisać i na nas po szwajcarsku doniesie, że nie segregujemy…
I tak oto w każdą sobotę ćwiczyłam skradanie się, czołganie i „Lotnik, kryj się!”. Już w domu z instrukcją w ręku odnośnie śmieci przygotowywałam precyzyjną trajektorię minimalizującą prawdopodobieństwo napotkania na swojej drodze jaskrawego pana bulgota. I potem zgarbiona za kontenerem obserwowałam z prawdziwą frustracją, jak rzeczony bulgot wymieniając żarciki i uśmiechy ze Stevem pomaga mu rozmontować starą półkę przed jej utylizacją. Pffff…
Mimo tych wszelkich środków ostrożności, nie raz i nie dwa razy zdarzyło się, że dopadł mnie głos:
– Gdzie z tym opakowaniem? Przecież ono miało kontakt z mięsem!
Steve mnie przekonywał, że gość jest w porządku, i po prostu wpadłam mu w oko. Ja na to:
-Pfff… Pewnie ty mu wpadłeś w oko, a ja to konkurencja… Albo inaczej – to nacjonalista i nie cierpi imigrantów!
W tym momencie jednak zauważyłam, jak tylko wzdycha na widok uśmiechniętych Wietnamczyków wrzucających resztki jedzenia do kontenera na papier i moja teoria upadła.
Wiecie, co było przyczyną tych wszystkich bulgotów i powarkiwań?
Razu jednego zajechaliśmy do dechetterie, ja jak zwykle z opuszczonym siedzeniem („Lotnik, kryj się!”) ściskając kurczowo pojemnik z puszkami. A tu pan bulgot podchodzi prosto do moich drzwi, otwiera je i uśmiechnięty od ucha do ucha rozpoczyna rozmowę:
– A no pani Polka! Bo ja wiedziałem od razu, miałem dziewczynę Polkę i ona ze mną zerwała…. A wcześniej trochę się uczyłem polskiego i rozpoznałem, że czasem wstawiacie jakieś słowa po polsku. No a teraz właśnie poznałem taką fajną Czeszkę, co prawda nie taka jak Polki, ale naprawdę fajna!
Ach, zemsto! Smakujesz dobrze i na zimno, i na ciepło, ale dlaczego skierowana nie tam, gdzie trzeba? Dzięki, pani Polko, za moją traumę śmieciową! Po tym wszystkim, ja chyba też wolę Czeszki…
Świetna historia, uśmiałam się! Widać, że trauma śmieciowa pozostała Tobie, a jemu trauma po związku z Polką. Może na tej wspólnej traumatycznej podstawie spróbujecie zbudować swoją relację od nowa? 🙂
Teraz jest już luzik!
Ale ja się tak przyzwyczaiłam do skradania się na śmieciarni, że chyba mi już tak zostanie 😀
Ciekawy wpis. Tak jak sobie czytam ten i poprzedni i zdaję sobie sprawę, jak segregowanie odpadów może być trudne dla „zwykłych” ludzi. Tzn w tym sensie zwykłych, co nie kształcili się w tym kierunku (ja jestem „ochroniarzem środowiska” i jednym z moich zainteresowań jest gospodarka odpadami). Mnóstwo różnych zasad i nic wyjaśnione dlaczego tak, a nie inaczej. I jeszcze w każdym kraju inaczej. Ba, nawet w kraju na poziomie miast czy gmin może się to bardzo różnić. No weź tu nie zwariuj! Sama się czasem już gubię w tym, jak co gdzie jest traktowane, a niby mam wiedzę w tym temacie. Nie dziwię się, że czasem ludzie się buntują, że jak to, przecież plastik to plastik, a papier pobrudzony masłem to już nie papier? itd…
Ja, jak jakiś człek zaczyna na mnie wydzierać dzioba, to ostentacyjnie wyciągam notesik z torebki i długopis. Zapisuję datę, godzinę pytam człeka grzecznie o imię i nazwisko i kontakt do przełożonego. Mina zazwyczaj im rzednie i spuszczają z tonu. A skargi czasem też piszę a co:)
Haaa! ja zwykle sobie uświadamiam, co to ja bym błyskotliwego powiedziała zwykle grubo po fakcie…:/
Ja też mam refleks szachisty ale notesik da się wyćwiczyć, z czasem to już odruch warunkowy:D
Padłam. 😀 Mój brat kiedyś pracował krótko w sortowni na takiej maszynie do zgniatania i mnie mocno wyuczył w kwestii co do tektury, co do folii itd. Oczywiście nie ma to się nijak do tego, w jaki sposób segregowane są rzeczy na osiedlu w śmietnikach. Dlatego się specjalnie nie przejmuję. Na szczęście firma odbierająca śmieci do segregacji otwarcie napisała, że tylko szkło oddzielnie, a resztę do kontenerów z wszelkimi segregowalnymi i tyle. Rzecz jasna jest ich za mało i śmieci fruwają wokoło… to tylko Polska 😉
Ale historia! 🙂 U mnie (w Polsce) najpierw dzielili tylko szkoło-papier-plastik, jak ludzie twarze darli jak dołożyli jeden worek na popiół(zimą)/odpady bio typu skoszona trawa (poza zimą) – „co oni sobie nie myślą, każdą pierdołę osobno wrzucać”… Ja segreguje dodatkowo kompost i drewno, ale to dlatego, że mieszkam na wsi i mam w ogródku wykopaną dziurę w ziemi, a drewno albo do kominka, albo do starego pieca babci wywiozę… Myślę, że nie jesteś jedyną Polką w Szwajcarii z traumą śmieciową… 😉
Strach się bać z tą segregacją.
Akurat nie dalej jak kilka dni temu dostałem mandat o treści, że znaleziono moje nazwisko w worku nie-taksowym. Dodam, że tam, których nawet nie mam.
Pytanie – co teraz? Posłusznie zapłacić, czy odwołać się (narażając się zapewne na kolejne koszty administracyjne) i jakoś to uzasadnić. Albo przeprosić i grzecznie obiecać, że już się to już nie powtórzy?
Jest w ogóle jakaś szansa na dialog? Czy po prostu – „płacisz pan, czy chcesz pan spędzić jeden dzień w więzieniu?” – tak, taka realna groźba się pojawiła.
pozdrowienia z Vaud
Cześć! Tak jak już Ci napisałam w wiadomości prywatnej. Najlepiej zapłacić (procedura odwoławcza dość długo trwa, także nie chcesz na pewno mieć z tego powodów problemów) i jednocześnie napisać do nich list z wyjaśnieniami, że to nie Ty. Poproś ich o określenie, co to mają za dowody i gdzie znaleziono ten nieopodatkowany worek. Staraj się dowieść swojej racji.
Witam, po raz pierwszy pojawiam się na Twoim blogu. Dotarłam do niego dzięki komentarzom, które umieszczasz na blogu Papugi. Przyznam szczerze, ze piszesz ciekawie, zabawnie i z chęcią czyta się Twoje posty. Jest tego trochę, więc nie będę komentowała tego, co było napisane wcześniej, bo nie dałabym rady.
Ten ostatni post jest przede wszystkim zabawny, choć jak mamy w życiu realnym do czynienia z segregowaniem śmieci, to już może nie być tak zabawnie. Jak wiesz w Polsce całkiem niedawno przeszliśmy tzw. rewolucję śmieciową. I dobrze. Uczymy się segregować śmieci. Choć czasami nie jest to takie proste. Sama doświadczyłam to na własnej skórze, jak Panowie odmawiali wywiezienia śmieci z mojej posesji, bo wszystko było nie tak posegregowane jak trzeba. Zawsze miałam przekonanie, ze do tego typu działań nie trzeba mieć skończonych kilku fakultetów, bo to banalnie proste, a jednak :–))). Czekam na Twoje następne posty, i od teraz będę odwiedzała Twojego bloga regularnie
Bardzo fajnie napisane, lubię takie posty 🙂