„Hausfrau” Jill Alexander Essbaum czyli woda na młyn dla naszych polskich mężczyzn

Do czytania „Hausfrau” amerykańskiej autorki J.A. Essbaum zabrałam się z prawdziwym książkowym apetytem. W końcu książka, która opowiada o życiu ekspatów w Szwajcarii, a tak konkretnie życiu znudzonej amerykańskiej żony szwajcarskiego bankiera w małym helweckim miasteczku! Może coś z czym przynajmniej część Polek w Szwajcarii może się identyfikować, mimo że pewnie nigdy się do tego nie przyznają. Jaka piękna recenzja powstanie, pewnie zatytułowana „Każda z nas jest Anną Benz” – tak sobie myślałam… I co?

Pożarłam „Hausfrau” w jeden dzień. Tak, pożarłam – moje czytanie książek ma co najmniej kilka etapów. Pierwsze to pożeranie: książka jest wsuwana żarłocznie, pochłaniana jest jej treść, podczas gdy wartość odżywcza i mikroelementy, takie jak słowa, język, czy styl się zupełnie nie przyswajają przy takim tempie konsumpcji. Następnie, po pierwszym etapie przyswojenia sensu następuje drugi etap delektowania się smaczkami – gdzie wracam do swoich ulubionych fragmentów, podkreślam ciekawe sformułowania i rozkminiam książkowe niuanse i momenty.

„Hausfrau” przeszła pomyślnie etap pożarcia, by zostać na końcu odrzuconą z przerażeniem jak jajko, z którego zamiast słodkiego kurczaczka wykluwa się pająk. Dlaczego?

Główną bohaterką książki jest Anna Benz, Amerykanka, matka trójki dzieci i żona szwajcarskiego bankiera prowadząca przewidujące i nudne życie szwajcarskiej pani domu na przedmieściach Zurychu. Anna ma sekret – są to liczni kochankowie, którzy ubarwiają jej życie i pozwalają choć na trochę zapomnieć o lęku, niepokoju i otaczającym ją poczuciu beznadziei. Pasywność tytułowej Hausfrau jest wręcz bolesna – mimo 9 lat spędzonych w Szwajcarii kobieta niemal nie mówi po niemiecku, nie ma prawa jazdy ani nawet własnego konta bankowego. Nie jest nawet dobrą panią domu – jej dziećmi z reguły zajmuje się teściowa. Nie jest to jednak bynajmniej awanturnicza historia femme fatale, która jak modliszka pożera samców na śniadanko, popijając krwią swoich niemowląt. Romanse Anny zdarzają się tak jak wiosna w kwietniu: Pan biegł szybko, a ja się pochyliłam, cóż zrobić?

Trudno się identyfikować nam, Polakom, z taką biernością. Przynajmniej 90% nas jest ciągle na etapie dorabiania się, a marzenia o nowym Mercedesie, własnym domu i wakacjach w Meksyku wiele razy skutecznie nam wybijają z głowy nasze egzystencjonalne lęki i niepokoje. Czy jesteśmy szczęśliwi? Noooo… Nie, ale kiedy kupię wreszcie swoje M3… Nie, ale gdy dostanę umowę na czas nieokreślony… Nie, ale gdy dzieci się dostaną na studia… Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasze dążenia nadają życiu sens i bez nich to chyba już przyjdzie nam umrzeć.

Bo do czego dążyć w naszym społeczeństwie na dorobku, gdy się właściwie wszystko już ma, albo nas na wszystko stać? I gdy pieniądz przestaje już być problemem i okazuje się, że oprócz celów finansowych nie mieliśmy żadnych innych – nasza głowa to ideologiczna i intelektualna pustka, a hobby właściwie nie mamy, bo cały czas modliliśmy się do świętej mamony?

Anna Benz to ofiara naszej współczesnej nudy – drewno już nakarmione, dzieci narąbane, dom ogrzany, problemów nie ma, więc czas oddać się cierpieniom, które nie mają nazwy – największemu przekleństwu tych, co mają już wszystko.

Czy polecam Wam „Hausfrau” ? Tak, to jest dobra książka. Ale, attention! Przeraźliwie smutna. Nawet rozmerdany pies Burek, który rozweseli i samobójcę, w połowie książki zacznie wyć z rozpaczy.

Faktycznie, nie znalazłam tej Anny Benz w sobie, ale rzeczywistość szwajcarska została odmalowana prawidłowo – i wiele wątków rozpoznałam z własnego doświadczenia, tak jak znajomą melodię ukrytą gdzieś podprogowo w nowym przeboju. Bezpieczne życie w pewnym i bogatym społeczeństwie szwajcarskim zostało tu potraktowane jako metafora dusznej klatki, z której nie ma wyjścia.

Jak oceniam język książki? Cóż, jak się Wam przyznałam na samym początku książkę pożarłam i się nią nie delektowałam, bo delektowanie się nią grozi depresją, rozpadem osobowości i ciężkim delirium tremens, ale i tak zapisałam sobie dwa świetne zdania:

But how often is past simple? Is the present ever perfect? czyli przepiękna gra słów wykorzystująca nazwy czasów w języku angielskim, której Wam nie przetłumaczę licząc na to, że sami sobie z tym dacie radę. A może ktoś się pokusi o jakieś zgrabne tłumaczenie tych zdań?

Albo opis zdolności językowych kochanka Anny, którego poznała na kursie języka niemieckiego: He was terrible with possessives. It didn’t matter what belonged to whom. All was free to use.

Podsumowując: Ci, którzy lubią grzebać w otwartych drzwiach duszy zdesperowanej pani domu (czyt. wrotach piekieł) znajdą to czego szukają. Usatysfakcjonowani również będą polscy mężczyźni przekonujący wszystkich, bez względu na to, czy ktoś ich słuchać chce czy nie chce, że Polki odnajdą szczęście jedynie w ramionach stuprocentowego Polaka, który da i kwiatek i w papę, wobec czego wszystkie bzdury szybko ulecą z tej pięknej łepetyny.

PS: Książka została wydana w języku angielskim i nie została jeszcze przetłumaczona na żaden inny język obcy.

11 komentarzy o “„Hausfrau” Jill Alexander Essbaum czyli woda na młyn dla naszych polskich mężczyzn

  • 28 sierpnia, 2015 at 9:14 am
    Permalink

    Takie historie kojarzą mi się z jednym wątkiem z „Godzin”, który mną autentycznie wstrząsnął sporo lat temu. Co prawda tam akcja dzieje się w powojennych Stanach i nie ma kochanków, ale poczucie beznadzei i zmarnowanego życia jest może nawet jeszcze większe.

    Reply
  • 28 sierpnia, 2015 at 6:38 pm
    Permalink

    Po tym zdaniu – „Pan biegł szybko, a ja się pochyliłam, cóż zrobić?” – musiałam trochę zastopować. 😀
    Fajna recenzja książki.
    A co do samych „nieszczęsnych Hausfrau” – cóż, myślę, że mogłaby być to książka nieco drażliwa dla mnie i dla innych kobiet, którym głowa pęka od pomysłów, pasji, hobby, a którym zawsze na to wszystko pieniędzy brak.
    Jest jakaś dziwna ironia losu, że częściej słyszę o zblazowanych, znudzonych kobietach, które dostały fortunę i nie wiedzą co z nią zrobić, niż o takich, które dostały fortunę i rozwinęły skrzydła tak wielkie, że Ikarowi opadłaby szczęka z wrażenia.
    Może to kwestia obrania pieniężnych priorytetów? W zasadzie taka Hausfrau może być ambitna. Ale jeżeli marzyła tylko o wysokim statusie majątkowym i w końcu go zdobyła, to rzeczywiście znalazła się na szczycie góry, z której można już tylko spaść.
    Szkoda, że „Kobietom Milionów Pomysłów” pieniądze nie przychodzą tak lekko.

    Chyba nie mogłabym czytać o jojczeniach znudzonej Amerykanki, ścierającej kurz z piramidki franków i bić się w międzyczasie z myślami, jak zdobyć pieniądze na swoje pasje.

    Współczuje ludziom, którzy po 10 + latach życia na obczyźnie nie zdołali przyswoić języka. Współczuje ignorancji, dla kultury w której zdecydowali się żyć. Dla mnie nie do pomyślenia.

    A jeśli już jesteśmy przy temacie życia zamożnych – polecam „Rublówkę”.
    Nic nie jest w stanie tak mnie zelektryzować jak Rosyjski świat! Chyba przeciwny biegun poukładanego szwajcarskiego świata…

    Reply
  • 28 sierpnia, 2015 at 11:57 pm
    Permalink

    „drewno już nakarmione, dzieci narąbane” Khe, khe 😀

    Nie wiem, ja chyba nie mam szans być znudzoną kobietą, bo nie mam ambicji w sensie wyścigu szczurów po m3 czy wakacje w Meksyku. W wolnych chwilach słucham muzyki na jutubku, jeżdżę na rowerze, ale nie bez celu, tylko odwiedzam ciekawe miejsca, albo siedzę w starych mapach i szukam reliktów przeszłości. Ostatnio doszły jeszcze biblioteki cyfrowe i nauka szycia. Nie mam czasu nawet pomyśleć, czy jestem szczęśliwa, czy nie 😉

    Reply
    • 29 sierpnia, 2015 at 7:34 pm
      Permalink

      Hahahahah dzieci narabane!:) chyba to zostawię, bo pięknie wyszło!

      Reply
  • 29 sierpnia, 2015 at 7:05 am
    Permalink

    Zaintrygowałaś mnie, chętnie bym tę książkę przeczytała, ale obawiam się, że jestem za leniwa, by zabierać się za wersję po angielsku, której czytanie w moim przypadku wymagałoby jednak jakiegoś tam wysiłku;)

    Reply
  • 30 sierpnia, 2015 at 9:51 am
    Permalink

    Jak to jest z cenami rozmów telefonicznych w Szwajcarii? Może mógłby się pojawić taki wpis na tym blogu?

    pozdrawiam

    Reply
    • 1 września, 2015 at 9:35 am
      Permalink

      Cześć! Ceny rozmów to temat – rzeka i wymaga dość sporego researchu. Ale jasne, jeśli nie we wrześniu, to w październiku się mogę za niego zabrać w ramach cyklu „jak to zrobić w Szwajcarii”

      Reply
  • 30 sierpnia, 2015 at 3:42 pm
    Permalink

    Pierwszy raz w życiu przeszło mi przez myśl, że może dobrze, że Polska jest krajem na dorobku. Przynajmniej nie ma miejsca na egzystencjalne dylematy.

    Reply
  • 30 sierpnia, 2015 at 7:25 pm
    Permalink

    swietna recenzja, brawo! zamawiam Hausfrau i czekam na Twoja ksiazke z historia expatki w Szwajcarii francuskjezycznej 😉

    Reply
    • 1 września, 2015 at 9:34 am
      Permalink

      Dzięki Asia! 😉

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.