Ostatnio poznałam bardzo fajną Szwajcarkę, matkę trojga. Szwajcarka pracuje na 60%, chodzi raz w tygodniu na siłownię, uczy się włoskiego i robi kurs księgowości. Dwójka dzieciaków chodzi do szkoły, jedno do przedszkola na 3 dni w tygodniu, oprócz tego w domu jest zatrudniona niania na 4 dni w tygodniu.
Koleżanka wraz z mężem pracuje dla jednej korporacji, „dzięki” czemu miała możliwość mieszkać po kilka lat w różnych miejscach w Europie – pierwszy syn urodził się w Berlinie, drugi we Francji, a najmłodsza córeczka w Szwajcarii. Przyznaję, że to właśnie ona otworzyła moje oczy na znaczące różnice w podejściu do wychowywania dzieci w Polsce a w Szwajcarii…
Tytułem dygresji jestem zmuszona dodać, że nie jestem pewna, czy moje przemyślenia są reprezentatywne dla części niemieckojęzycznej, czy to jest tylko tendencja rodem z mojej Romandii.
Przyznaję, że lubię się chwalić Polską. Jeśli tylko zauważam, że jakiś element działa lepiej w Polsce, to zaraz wszyscy Szwajcarzy dookoła o tym wiedzą. Co więcej, oczywiście niemiłosiernie i czasami niesprawiedliwie idealizuję Polskę w rozmowach ze Szwajcarami. Tak sobie nawet czasem myślę, że niedługo dojdzie pewnie do emigracji wszystkich moich znajomych Szwajcarów do tej mlekiem i miodem płynącej krainy – Polski, gdzie wszystko jest na czas, słońce nigdy nie zachodzi za horyzont, a ludzie są dobrzy, życzliwi i mądrzy.
Dlatego oczywiście na spacerach z dzieciarnią koleżanki Szwajcarki nie omieszkałam się podzielić tym, co uważałam i raczej nadal uważam za bardzo ciekawą tendencję w Polsce. Że istnieje i powstaje wiele ciekawych kafejek dla mam/tatusiów z dziećmi. Że dzieci zaczynają być mile widziane niemal wszędzie, a kąciki dla maluchów stają się powoli standardem, a nie wyjątkiem. Że istnieje wiele artystycznych sklepików z artykułami dla najmłodszych – nie jakąś plastikową tandetą z Chin, tylko pięknie wykonanymi drewnianymi klockami, które rozwijają zmysły, inteligencję i dług na karcie kredytowej rodziców. Że najnowszym hitem są blogi parentingowe, a na Instagramie zdjęcia blondwłosych pacholąt w złotych trampkach Conversa za 100 zł sztuka biją wszelkie rekordy popularności…
Tak jej opowiadałam i opowiadałam, siałam zachwyty prychając nieznacznie na zapóźnioną w tym względzie Szwajcarię, gdzie z dziećmi do restauracji to… niby tak, ale tylko dla tych, co zniosą te wszystkie urażone spojrzenia na płaczące dziecko. Szwajcarka słuchała i słuchała tych moich opowiadań (pewnie zresztą tak ubarwionych, że aż nieprawdziwych), po czym podsumowała tak:
„Z tego co opowiadasz wynika, że w Polsce panuje „nowoniemiecki” styl wychowania dzieci. Wiesz, ja dość dużo podróżowałam akurat wtedy, gdy byłam w ciąży i rodziłam swoje dzieci i dzięki temu mam porównanie różnych stylów podejścia do macierzyństwa. Pierwsze dziecko urodziłam w Niemczech. Byłam tym zachwycona! Na każdym rogu kafejka z przewijakiem, co krok przepiękne artystyczne sklepiki dla maluchów, joga dla rodziców, place zabaw i mnóstwo młodych, świadomych rodziców bardzo zaangażowanych w wychowanie swojego dziecka – zwykle jednego, wychuchanego malucha. Wychuchanego to niekoniecznie znaczy ubranego w Dolce&Gabbana Mini. Bardzo często nawet ubranego całkowicie w ciuchy, które szyje mama, albo jakieś tam hippisowskie szmatki – ważne że zgodne ideologicznie z tym, co wyznają rodzice. Myślałam, że nic mnie już nie zdziwi – pomysły, żeby dzieci od urodzenia karmić tylko na przykład surowymi warzywami (plus blogowanie na przykład przepisów na pożywne posiłki z warzyw) albo spać zgodnie z naturą (od zachodu do wschodu słońca) albo samemu tworzyć zabawki (i koniecznie chwalić się tym na Insta). Po pół roku mój zapał zaczął opadać. Chciałam wrócić do pracy na pół etatu. Okazało się, że dla wszystkich tych „zaangażowanych” rodziców, to oznacza zdradę i najchętniej to oni by mi moje dziecko umieścili w rodzinie zastępczej. Przecież Projekt „Dziecko” to PROJEKT na 100%, wszechogarniający, a rola matki to rola, z której ani nie da się wypisać na chwilę ani po prostu odpocząć. Po dwóch latach spędzonych w Niemczech byłam tak zmęczona byciem supermatką i porównaniami mojego niesfornego dziecka zapracowanej mamy do tych wszystkich złotowłosych pacholąt z Instagrama, że stwierdziliśmy, że to koniec i nie będziemy mieć więcej dzieci.
Ale stało się inaczej. Obydwoje dostaliśmy propozycję przeniesienia się do Francji do innego oddziału naszej firmy, z czego zdecydowaliśmy się skorzystać. I praktycznie od razu spotkaliśmy się z całkowicie różną mentalnością. Spotkanie towarzyskie – tak, ale bez dzieci. To znaczy, że nikt nie ma dzieci? Bynajmniej, wszyscy mają po trójeczkę! Ale przecież od dzieci też trzeba czasem odpoczywać, prawda? Zapisałam się w pracy do grupy pracownic korporacji – matek. Spotkania polegały na piciu winka i rozmowach wcale niekoniecznie o dzieciach! Panie prezes, sekretarki – wszystkie matki dwójki – trójki dzieci, a żadna z nich nie wie, co to wyrzuty sumienia. Projekt „Dziecko”? Jaki PROJEKT „Dziecko”? Dzięki temu mogłam się tak wyluzować, być sobą i nawet nie wiem kiedy zaszłam w drugą, a potem trzecią ciążę.”
Ta opowieść mojej koleżanki sprawiła, że trochę innym okiem spojrzałam na nasze polskie podejście. Z jednej strony, fajnie, że jesteśmy takimi świadomymi rodzicami, że angażujemy się w pełni jako rodzice, ale z drugiej strony kiepsko, że wydajemy z siebie tyle energii, że już często nie jest nas stać – i finansowo i mentalnie – żeby rozmnożyć nieco towarzystwo. I we Francji i w Szwajcarii dzieci się ma, ale nie zajmują one centralnego miejsca w życiu rodziców, są niejako mimochodem, niemal tak jak za Komuny w naszej Polsce. Dlatego dzieci się rodzą mnogo i nieoszczędnie, rodzice pracują, dzieci rosną, nikt nikogo nie ocenia jako rodzica.
Z drugiej strony, być może dziecko w Polsce to tak szaleńcza rzecz, że tylko PROJEKT „DZIECKO” może sprawić, że zapracowane kobiety zdecydują się wziąć ten urlop macierzyński. Smrodek wokół bezmózgich „wózkowych”, a z drugiej strony wyrodnych matek, które przedkładają pracę nad potomstwo sprawia, że młode inteligentne matki chcą pokazać, że mogą być kreatywne i zaangażowane również na tym polu. Ale czy nie byłoby mniej presji i oczekiwań, gdyby tak po prostu, bez nadęcia, mieć dziecko?
co podoba mi się w Szwajcarii: możliwość podziału etatów, można być matką 2 dni w tygodniu, 3 dni pracować, na jeden dzień dziecko u babci/niani, a jeden dzień ojciec jest ojcem bo skoro żona pracuje 60%, a on 80% to i tak jest lepiej niż on sam pracowałby na 100% a ona zmęczona życiem siedziała w domu
natomiast i w Szwajcarii i w Polsce rozwija się idea babysittingu, raz w tygodniu czas na zakupy/hobby/salon piękności, jeden weekendowy wieczór na randkę/znajomych
uważam, że to świetny podział na skupianie się na dziecku i nie zapominanie o sobie 🙂
P.S. nie mam dzieci, byłam nianią
Ja się nie do końca z Tobą zgodzę…tych miejsc, gdzie można pójść z dzieckiem i ludzie nie patrzą na Ciebie wilkiem, wcale nie ma tak wiele.Moja koleżanka ( która mieszka w jednym z największych miast w Polsce )nieraz się skarżyła na to, że nie ma gdzie przewinąć dziecka,a ludzie patrzą na nią i jej rodzinę z politowanie ”k…, po co ona przyszła tu z dzieciakiem?”. Myślę, że bardzo wiele pracy jeszcze przed naszym narodem.
Kwestia pracy- mam 27 lat, szukam aktualnie pracy, i wiesz co? Prawie na kazdej rozmowie jestem pytana o to,czy chcę mieć dzieci…nie powiem, ale czuję się tutaj troszkę dyskryminowana.No bo przecież to taki wiek,że dzieci się rodzić powinno…i kolejna sprawa…że pracodawcy też życia mamom nie ułatwiają…historie koleżanek po prostu uszami mi się już wylewają.
Ale koniec tego gderania!Każdy kraj ma swoje plusy i minusy. Niemniej jednak…gdyby mój facet chciał, dawno bym do CH wyjechała ( byłam parę razy, zakochałam się w tym kraju 🙂 pozdrawiam!
Niestety, ale muszę zgodzić się z Miśką – aż tak bajkowo w Polsce nie jest (pisze matka 2 małych dzieci – z doskoku w Polsce). Na pocieszenie dodam, że pod tym względem Włochy też nie odbiegają w tym punkcie od Polski, chociaż przewijaków jest ciut więcej. Natomiast jeśli chodzi o Francję, to pewnie zależy to od otoczenia, w którym ktoś się obraca. Moja koleżanka (romanistka, pobyty we Francji, obecnie tłumacz) mówiła mi, że tam właśnie wszystkie dzieci były zabierane na towarzyskie imprezy, a jak były zmęczone to robiło im się jakieś spanie i kładło spać. Przypomniało mi to moje dzieciństwo, ponieważ mnie i siostrę też rodzice targali na towarzyskie imprezy. Ja osobiście z chęcią wyrwałabym się od dzieci, ponieważ zajmuję się nimi 24 godziny w domu i pracuję – też w domu. Nikt tego nie zauważa. Zasada jest taka, że skoro siedzisz w domu z dziećmi, to nic nie robisz -ani przy dzieciach, bo przecież one zajmują się sobą same, a o pracy już nie wspomnę (ja akurat tłumaczę).
Francja natomiast jest państwem opiekuńczym z uwagi na udogodnienia i zasiłki dla osób posiadających dzieci. Francuska żona kuzyna mojego męża (uff – trochę skomplikowane), mówiła, że na jedno dziecko dostaje ponad 200 euro. We Włoszech taki zasiłek rodzinny wynosi 49 euro. W Polsce chyba 0?
Ale i tak jest fajnie z dzieciakami – kiedy ich nie ma jest cicho i nudno 🙂
Hmmm w sumie muszę się trochę pokajać – dopiero teaz zauważyłam, że artykuł wysmażyłam z perspektywy wielkomiejskiej, a polska prowincjonalna rzeczywistość nie jest wcale taka, jak opisuję. Nie wiem dlaczego nawet zdaniem nie zauważyłam, że powyższa tendencja króluje w Wawce, Krakowie i innych wielkich miastach, ewentualnie wśród tych, co na wieś „uciekli”.
Mam podobne odczucia co koleżanka, chociaż jedną nogą mieszkam w PL a drugą w CZ. Widocznie model „projekt dziecko” nie zna granic … ani granic zdrowego rozsądku. Pływanie od „0” lat, angielski dla kobiet w ciąży (żeby dzidziuś już się uczył), języki obce dla maluchów, ceramika, muzyka, balet… Teksty jakich wysłuchuję na porządku dziennym: to nie socjalizujesz dziecka? nie chodzicie pływać? poco Ci opiekunka, przecież siedzisz w domu? sprzątaczkę masz, patrz jaka wygodna. Dziecko je słoiki!!!!, przecież to martwe jedzenie! Obiad na dwa dni gotujesz???? Co najlepsze, że po pracy mogłam być zmęczona i wszyscy ze zrozumieniem kiwali głową a teraz mi nie wolno. Jak tylko powiem, że jestem zmęczona zaraz słyszę, ciotka Gienia miała ośmioro, w Afryce nie mają pralek a kiedyś nie było Pampersów.
Ano.. w PL w dużych kregach „aspirujacych” i wsrod lemingow, ktore zdecydowaly sie na dziecko jest chyba troche paranoicznie nt tego co trzeba z dzieckiem robic i co dla niego miec.
Z drugiej strony w PL jest wielki obszar biedy, wielu ludzi nie ma na ubranka i buty czy zabawki dla dzieci i oni sie nie martwia za bardzo tym czy mogliby pojsc do restauracji z dzieckiem czy bez i czy na stacji benzynowej będzie przewijak.
Tutaj nie mam wielkich doswiadczen, syn dopiero dwuletni, ale az takiej korby sie nt dzieci raczej nie ma, moze dlatego, ze wiele rzeczy jest dostepne na zasadzie „ide i kupuje jesli trzeba” a nie musze o to walczyc i optymalizowac. Da sie pracowac oboje na ograniczona czesc etatu, wydawac ponad 100 CHF na dzien (!) żłobka jesli trzeba. Wiekszy nacisk jest na to, zeby rodzic mogl byc z dzieckiem. Czadowe place zabaw, malownicze Schweizer Familie grillplatze, fajne male zoo, baseny miejskie i kantonalne…
A do restauracji z synem w CH i tak nie prawie chodzimy, bo mało jest rzeczy wartych pojścia.
Za to we Wloszech, przez miedze, młody ma masę gastronomicznej i międzyludzkiej radości.
Wiemy, ze w CH syn bedzie mial lepsze perspektwy startu w życie, w naturalny sposob,
bez dobijania sie zajeciami dodatkowymi i pozbawiania sie dziecinstwa. 3-4 jezyki łapie
sie do 18-ki w sposob naturalny, dobry fach czy studia – to tez jest tu duzo luzniejszy wybór.
Wiekszosc problemow polskich rodzicow z jednej czy innej grupy nas w CH szczesliwie nie dotyczy.
W Szwajcarii też nie jest bajkowo z tymi dziećmi. Tutejszy model rodziny raczej sprzyja XIX-wiecznemu zwyczajowi, gdy kobieta pracuje, a facet w fabryce z kluczem francuskim… Tak jest najprościej. Jesli ktoś chce inaczej, to oczywiście jest to mozliwe, ale nie bez kosztów.
Kobieta oczywiscie moze pracowac, bo to nie jest zabronione, ale juz zeby dzieciaki odebrac ze szkoly w srodku dnia na lunch i odpowadzic na część popołudniową – trzeba kombinować z opiekunkami, znajomymi, szukaniem „przechowalni” na tych kilka godzin 4x w tygodniu.
Albo w pracy gdy dziecko sie rozchoruje – najlepiej, zeby samo siedziało w domu, bo mama ma normę do wyrobienia i nie ma mowy o siedzeniu na „opiece nad dzieckiem” przez tydzień czy dwa w miesiącu. A gdy ma się 2 czy 3 dzieci? Organizacyjny koszmar.
Praca na część etatu? Jasne, ze sie da, bo to nie Polska, ale mnóstwo firm patrzy na to bardzo niechętnie i co wiecej ma to wpływ na premie takich mam, czy też na mozliwosci awansu.
Szwajcarię można idealizować, bo to generalnie miejsce mimo wszystko łatwiejsze do życia niż III czy V RP, ale pamiętajmy aby te plusy nie przysłoniły nam minusów 😉
Już mi się nieraz oberwało za to, że po urodzeniu małej ledwo po połogu wróciłam do pracy (pracuję w domu), na dodatek postanowiłam krótko karmić piersią (że wyszło jeszcze krócej niż planowałam z przyczyn ode mnie niezależnych – też stawia mnie pod ścianą). W Polsce jest ogromny hejt na mamy pracujące zawodowo przed posłaniem dziecka do przedszkola. Żeby było śmieszniej, cała masa to robi, ale po cichu. Totalne wariactwo, a wydłużenie urlopów macierzyńskich do roku to jeszcze pogłębiło, bo oczywiście nie wszyscy mogą, tylko metki etatowe, ale to nie przeszkadza im się wywyższać nad tymi, co muszą wrócić do pracy, bo inaczej nie będą miały pracy w ogóle. Szkoda słów. Trend knajp dla dzieci mi się podoba, ale ekosreko już mniej. Jak nie jestem przeciwnikiem noszenia w chustach czy spaniu z dzieckiem, przeszkadza mi w tym wszystkim otoczka fanatyzmu.
Spoko, ja zostałam w domu i też mi się oberwało za to …że zostałam w domu 🙂 Widocznie matka to taki chłopiec do bicia i zawsze się można do czegoś przyczepić. A już fanatyzm laktacyjnych terrorystów, tragedia. Do tej pory pamiętam jak o 4 rano tłumaczyłam zrozpaczona i niewyspana w szpitalu pielęgniarce, że przystawiam od 20 godziny do piersi a Młode nic nie je, i że nie wiem dlaczego, po prostu albo nie leci, albo nie umie ssać, i że jak jej dadzą 15 mililitrów sztucznego mleka to naprawdę, świat się nie zawali, naprawdę.
Tak jak skomentowała kiedyś moja czytelniczka (a ja to powtarzam za nią jak wierną melodię, chociaż już zapomniałam, kto był autorem tych słów), Polacy mają tendencję do dopisywania ideologii do wszystkich wyborów życiowych i wszyscy którzy nie podążają tą samą ścieżką dostają po uszach. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, dlaczego jesteśmy tacy twardogłowi… Może dlatego, że sami często obrywamy po uszach, więc nigdy nie odmawiamy możliwości „oddania”.
Trend eko jest dla mnie trochę przerażający. Sama mam przyjaciółkę młodą mamusię, która jest ogólnie bardzo eko, hip i w ogóle;) Natomiast nie starcza jej już czasu na ucieranie własnych obiadków z jakiś super eko, bio warzyw, więc karmi swoją pociechę słoikami. I tyle co jej – która mogłaby być przykładem zdrowego stylu życia się dostało od oburzonych mam-koleżanek, to może się odechcieć….
Jestem nawiedzona jeśli chodzi o eko w sensie, że uważam, że przyroda/otoczenie należy do nas wszystkich i dlatego musimy o nie dbać: czyli segregacja śmieci, bo to nie wymaga wysiłku/nieszastanie wodą/nieśmiecenie/kupowanie jedzenia „z głową” – to są rzeczy, które egzekwowałabym od wszystkich. Jeśli chodzi o obiadki: czasami robiłam, a czasem kupowałam. I robiąc papki tak się zastanawiałam czy one nie są gorsze niż te kupne, bo jakby nie było nie wiem co żarł kurczak, którego właśnie dziecku zmieliłam, albo czy marchewki nie rosły sobie gdzieś koło Neapolu, na polu pełnym dioksyn (tak, tak – włoska rzeczywistość). Tak więc nie dajmy się zwariować. A jak już słusznie mewa zauważyła – matkom zawsze się obrywa 🙂
Natomiast co do nawiedzonych eko – mam taką jedną w otoczeniu, ale na szczęście nasze kontakty są sporadyczne. Zastanawiam się tylko jak jej mąż z nią wytrzymuje. Ja bym nie dała rady psychicznie.
Ale Ty im ściemniasz o Polakach 😛 Pojadą zwiedzać i wrócą z ciężkim szokiem psychicznym przez silny zawód 😛
Wiesz, moim zdaniem bardzo słusznym jest wprowadzenie do Polski specjalnych kawiarenek z kącikami dla dzieci, ale do innych przybywać całymi rodzinami nie powinno się. Niekiedy udzie przychodzą do kawiarni po prostu odpocząć porozkoszować się, aż tu nagle… ŁAAAAA! Dziecko. ;] Jestem zwolennikiem stref ciszy.
Zdanie Szwajcarki o wychowywaniu dziecka w Niemczech, bardzo bliźniaczo podobne do polskiego, z resztą sama to zauważyła. Może dlatego ja mam awersję do dzieci?
Młode kobiety są nagabywane już od wczesnych lat przez rodziny – kiedy wnuczek? Albo w środowisku znajomych – ja mam już 2, a ty kiedy pierwsze?
A jak będę miała pierwsze, to będą mnie gnębić o drugie itd. Zupełnie jak w średniowieczu, kobieta do niczego innego więcej nie jest stworzona, tylko do rodzenia i wychowywania – do tego się to wszystko sprowadza.
I to łażenie wszędzie do towarzystwa i do marketu z tymi smrodkami… masakra jakaś. Miałam więcej koleżanek, ale one stały się monotematyczne i bez przerwy próbowały mnie zostawić z ich pociechą i iść się wyszaleć. Taaa jakby to było moje marzenie. Widuję tylko nieszczęśliwe kobiety. Kobiety, które macierzyństwo powoli zabija. Przestają dbać o siebie, są ciągle zmęczone, coraz gorzej wyglądają. Porzucają swoje pasje, poświęcają się wyłącznie pieluchom, odsuwają się od mężów, bo po prostu nie mają już więcej sił. Podzieliły się na dwoje z wielkim trudem, na troje już nie dały rady.
Widząc wyłącznie taki obraz, oto odpowiedź na pytanie: dlaczego na myśl o dziecko, przechodzi mnie dreszcz, a na twarzy pojawia się grymas.
Jak wszystko, co warto mieć w życiu, stworzenie rodziny wymaga wysiłku. Różnica jest taka, że w Polsce się tym przemęczonym matkom nie pomaga, tylko wyśmiewa je („zaniedbana” „kura domowa” „mąż niedopieszczony”) albo każe iść na łatwiznę („to czemu nie oddasz 3 miesięczniaka do żłobka?” „jak ci ciężko to podaj butlę”). Naprawdę, wystarczyłaby odrobina wsparcia i serdeczności, żeby dzieci było więcej zamiast zwalczania kobiet, u których instynkt macierzyński się rodzi (bo to często sprawa kilku miesięcy, zanim zaskoczy). Btw: określenie „ekosreko” to też hejt – czasami wystarczy tylko gotować samodzielnie i kp powyżej roku, by sobie zasłużyć na to miano (czy ma to coś wspólnego z fanatyzmem?). Matkom pracującym zawodowo obrywa się tak samo, jak tym opiekującym się dziećmi w domu, a już najgorzej, jak pracują na 1/3 etatu w weekendy – ni pies ni wydra. Polaryzacja poglądów chyba jeszcze żadnej nacji nie wyszła na zdrowie. Ja za granicą oddycham z ulgą, bo przynajmniej nikt mnie nie krytykuje w miejscu publicznym. I to mi wystarczy. W każdym kraju tak samo ciężko szuka się przewijaka i windy.
W wawie jest dokładnie tak jak opisałaś, kafejki i fajne miejsca gdzie można z dzieckiem iść. (Ostatnio nawet znalazłem szkole jazdy na deskorolce dla maluchów) Co do zimnego chowu… Ja po prostu najbardziej lubię spędzać czas z dzieckiem. Jeśli chce iść na fitnes itp. Szukam takiego miejsca gdzie moja córka tez będzie miała jakieś zajęcie. Jesli chcę rozwinąć pasje… Od razu staram się zaangażować dziecko. Lubię oglądać filmy animowane, jeść popcorn i watę cukrowa, uczyć się z dzieckiem jeździć na deskorolce i przypominać sobie lektury z dzieciństwa. To właśnie osoby, które wolą spędzać czas bez dziecka, w towarzystwie znajomych zwykle sprawiają wrażenie napuszonych, a ich życie płytkie. Nie chce nikogo urazić, to po prostu subiektywne wrażenie.
W Polsce panuje nowoniemiecki styl wychowywania dzieci ? Nie zgadzam sie . Pierwszego syna rodziłam w Polsce. Niemalże 5 lat temu ,ale juz wtedy trzeba było karmić piersia ,choc jeszcze akceptowano słoiczki. Teraz to jakieś wariactwo,gdzie jedna matka drugiej wrogiem ,każda wie najlepiej,a zamiast wsparcia -totalna krytyka . Najbardziej przerażajace sa te rundy po lekarzach z każdym katarkiem. I stosy apetizerow z jednej strony a hummusem na kanapce z drugiej . Matka Polka musi byc idealna ,jej dziecko szczęśliwe , rozwijające sie szybciej od rówieśników, zawsze zdrowe,z najlepszymi ocenami w szkole ,bo inaczej co to za matka z niej? A realia sa trudne . Przykładowo ja sama chciałam pójść do pracy na pol etatu . Żłobek ,dojazdy etc przewyższały wynagrodzenie ,jakie mi proponowano . A do pracy chciałam isc i zarobić . I pewnie na jednym dziecku by sie skończyło .moze nawet tez zaczęłabym fiksowac na punkcie macierzyństwa z braku możliwości i nadmiaru problemow. Tymczasem przenieslismy sie do Niemiec .i na dzien dobry zaszłam w ciaze. Początkowe przerażenie szybko ustąpiło ,w końcu do pierwszego roku dziecko praktycznie nic nie kosztuje,dzieki zasilkom. A do 18 leczenie tez jest darmowe. Zachwycalam sie pięknymi płacami zabaw na każdym kroku ,kąciki dla dzieci w banku a nawet w sklepie ogrodniczym…łatwo dostępne miejsca w przedszkolu,raj . Nikt nikogo nie zmusza do karmienia piersia ,przeciwnie ,większość mam wybrała butelkę z czystej wygody na dzien dobry a po porodzie oddaje dziecko,bo musi wypocząć ( na co ja jako matka Polka nie umiałam sie zdobyć) . Ale tez większość oddaje niemowlęta do żłobków . Dzieci wychowywane sa tak…zimno. W placówkach do 17 , z duża dozą kontroli przez państwo ( czasem mam wrażenie ,ze ja jako matka mam nie wiele do powiedzenia ), wg jakiegoś szablonu … Indywidualizm nie jest miłe widziany . Obiad o 14 a nie w samo południe ,tylko dlatego,zeby zjesc go wspólnie ? Co to znaczy,ze dziecko moze nie zjesc całego śniadania w przedszkolu ,musi jesc co mu dają i ile dają .jak to nie lubi piłki nożnej,wiec nie jest zapisane na dodatkowe zajęcia ? I dlaczego do żłobka dopiero po 2 roku życia ? Moje dzieci wymykają sie z szablonu na każdym kroku ,czuje ,ze kłopotów dopiero początek ,bo do polski nie mamy po co wracać… Ale przynajmniej nikt nie dziwi sie ,ze zakatarzone dziecko biega po ogrodzie i nie nosi czapki w pierwsze wiosenne ciepłe dni 🙂 a ja sama moge isc do takiej pracy i na taki wymiar czasu ,jaki mi pasuje i zawsze sie to opłaci .marzy mi sie miejsce ,gdzie mogłabym byc taka matka ,jaka chce i dostosować wychowanie do dziecka. Każde dziecko jest inne ,a każda matka ma inne potrzeby …z takiego polsko niemieckiego wymieszania stylu wychowawczego np.mogłoby wyjść cos fajnego 😉
Chodziło mi troszeczkę o coś innego – o podejście do dzieci i macierzyństwa, a nie o warunki jakie panują w Polsce i Niemczech. Zgadzam się, że jeśli chodzi o warunki, nie ma co porównywać tych dwóch krajów.
W Polsce rodzicem jest się do końca życia-seniorzy zajmują się wnukami i chcą być na bieżąco w codziennym życiu swoich 30-letnich dorosłych dzieci-właśnie to nas odróżnia od zachodu bo tam seniorzy po prostu dają sobie przyzwolenie na korzystanie z życia…
Święta racja!