W czwartkowy wieczór w zeszłym tygodniu ni stąd ni zowąd wylądowaliśmy na spotkaniu organizacyjno – integracyjnym dla wszystkich „nowych” w gminie plus młodych obywateli. W naszej dość niewielkiej wsi (ok. 2 tysiące mieszkańców) mniej więcej co 2 tygodnie coś się dzieje – a to bal, koncert, warsztaty flamenco, potańcówka, spotkanie sąsiadów. Steve jednak nie jest chodzącą ekstrawersją, mówiąc bardzo delikatnie, a ja się nieco obawiam mówić po francusku, jeśli ktoś akurat mnie słucha, dlatego nigdy świadomie się na takie wydarzenia nie wybieramy.
Tutaj jednak zostaliśmy postawieni przed koniecznością. Na zaproszeniu widniało jak byk: Jeśli Państwo nie mogą się stawić, należy przedstawić usprawiedliwienie na piśmie do urzędu gminy w terminie do 7 dni przed wydarzeniem. Usprawiedliwienie na piśmie? W terminie do 7 dni? Co tam ma się zdarzyć na tyle ważnego, żeby trzeba było przedstawiać zwolnienie lekarskie jak do szkoły? Dlatego chcąc – nie chcąc musieliśmy się wybrać.
Spotkanie otworzyła prezentacja multimedialna władz naszej wsi. Sołtys i jego zastępcy opowiadali o sobie, swoich obowiązkach, jak wygląda sytuacja finansowa gminy, o projektach, szkolnictwie, śmieciach i wszelkich innych zadaniach gminy. Wcale nieogólnikowo, tylko całkiem konkretnie, ciekawie i szczegółowo. „Nazywam się X, mam żonę i 3 dzieci. Mieszkam na ulicy Y pod trójką, w tym niebiesko – białym domu, którzy wszyscy dookoła nazywają domem Papy Smerfa.” Gdzie tutaj się podziali napuszeni „politycy”, którzy zza kuloodpornych szyb chronią za wszelką cenę swoją prywatność?
Potem odbyła się mała uroczystość na cześć wszystkich obywateli wioski, którzy w poprzednim roku skończyli 18 lat. Młodzież otrzymała piękne wygrawerowane ich imieniem i nazwiskiem długopisy, a następnie karty do naszego następnego lokalnego referendum w gminie. „Na co przeznaczyć nadwyżkę środków w gminie (X franków): A) dofinansowanie budowy nowego przedszkola, B) organizację wycieczki na statku, C) renowację basenu gminnego, D) inne – Twój pomysł.” Następnie w błyskach fleszy i burzy oklasków młodzież mogła swoim nowym, wybornym długopisem wziąć udział w swoim pierwszym referendum. To było piękne! Niezła lekcja, jak przekonać młodzież, że ich głos ma wartość; że referenda mają sens i to właśnie oni, a nie nikt inny są odpowiedzialni za kształt swojego otoczenia.
Następnie głos zabrali przedsiębiorcy i przedstawiciele różnych instytucji. Lokalni winiarze zapraszali na degustacje i święto wina, panie prowadzące aerobik dla kobiet w ciąży i w połogu na swoje zajęcia, lokalna organizacja harcerska na zbiórki, ksiądz na msze, instruktor tańca na cotygodniowe potańcówki…
Po tym część uroczysto – organizacyjna przerodziła się w część integracyjną. Winiarze odkorkowali swoje specjalne wino – Vin de fête. Otóż w naszej gminie jest tradycja, że co roku lokalni producenci przygotowują specjalne wino dla naszej wsi – oczywiście czerwone, białe i różowe. Wino jest otwierane trzy lata po zebraniu winogron, czyli jest już całkiem porządne. Pija się je przy wszystkich okazjach spotkań towarzyskich we wsi (a ich jest całkiem sporo).
Część nieoficjalna polegała na nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu. Nasz sołtys (le syndic) polewał wszystkim jedną sekundę po tym, jak wykonali oni pół łyka, także już po pół godzinie miałam w sobie butelkę pysznego lokalnego winka. Winko spełniło swoje zadanie i po godzinie płynnym francuskim objaśniałam wszystkim zgromadzonym polski system polityczny i komentowałam sytuację w Syrii. Steve po długiej rozmowie z sołtysem stwierdził, że czas brać się za politykę, i że w tych wyborach to on na pewno wystartuje do rady naszej gminy. Dalej opowieści ciągnąć nie będę, bo im dalej tym bardziej polsko, mniej szwajcarsko („No to na drugą nóżkę!”, „Piję do Ciebie, mój przyjacielu!”, „Coooooment ça va…gurlugurlugurlugurl !)
Naszła mnie taka refleksja na temat małych społeczności. Jak to fajnie, że Szwajcarzy od dziecka nabywają poczucia odpowiedzialności za swoją wspólnotę i wagi ich głosu i zaangażowania. Jak to fajnie, że władze gminy robią dużo, żeby zniszczyć anonimowość jej mieszkańców i zintegrować ze sobą sąsiadów. Nie wiem, czy tak samo jest w polskich miejscowościach o podobnych gabarytach, jak moja wieś, ale śmiem wątpić.
Ja sama jednak mam całkiem fajne doświadczenia w tym względzie. Urodziłam się i wychowywałam w dość szemranej dzielnicy Lublina. Dzielnica może i owiana złą sławą – ale straż i solidarność sąsiedzką zawsze mieliśmy pierwsza klasa. I to nic, że kiedyś wpadła na klatkę banda antyterrorystów, bo się okazało, że sąsiad z góry to był złodziej i morderca. Dla nas to był Pan Tadzio spod 29, który nie raz nam pomógł przynieść skrzynkę z zakupami z Makro. Kiedyś do drzwi zapukało trzech zakapturzonych młodzieńców : « Dzień dobry, proszę pani. Bo wie pani, zostawiła pani okno otwarte w samochodzie, a tu strasznie kradną…. « Chłopcy całkowicie zapomnieli o fakcie, że to właśnie oni mają wiele wspólnego z podwyższeniem statystyk kradzieży. Sąsiedzi nam podlewali kwiaty, gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje, wychodzili z psem i pożyczali szklanki cukru. Miało to również swoje negatywne strony, czyli moja mama miała zawsze zdaną szczegółową relację, co się z kim to ja się nie całowałam pod blokiem po pierwszych licealnych randkach.
Potem wyprowadziłam się na studia do Krakowa, mieszkałam w wynajmowanych mieszkaniach przeprowadzając się co rok, i nigdy już więcej nie doświadczyłam takiej wspólnoty. Sąsiadów, z którymi dzieliłam ściany poznawałam zwykle w asyście Policji, gdy zakłócałam ciszę nocną. Nie wiem, czy coś się zmieniło z czasem, czy to efekt większego miasta, czy po prostu studenckie życie jest zbyt głośne, żeby nawiązywać jakiekolwiek znajomości sąsiedzkie.
Moi rodzice przeprowadzili się natomiast do mniejszej miejscowości, gdzie jest owszem lepiej w tym względzie – przynajmniej sąsiedzi ze sobą rozmawiają – ale jest to tylko i wyłącznie inicjatywa oddolna. Co to znaczy ? Rozmowy mogą dotyczyć swojego podwórka, prywatnej własności, rodziny, ale jeszcze nigdy się nie spotkałam z tym, żeby rozmowy dotyczyły miasta jako wspólnoty – że tu by można wygrodzić wspólny plac zabaw dla dzieci, a i chodnik by się przydał i może by to zaproponować na spotkaniu rady gminy. Mimo, że mieszkańcy już nie mają takiej « wiejskiej » mentalności i to raczej nie menele spod budki z piwem, to ciągle uważają, że władza to coś, na co narzekamy, od czego jesteśmy daleko i nie jesteśmy w stanie wpłynąć w żaden sposób na kształt otaczającej nas przestrzeni. Tutaj raczej się usłyszy : « No zrobiliby w końcu ten chodnik, strach dzieci puszczać do szkoły », niż « Pogadajmy z kimś na temat tego chodnika, zbierzmy podpisy i zróbmy coś w tej sprawie. »
Co gorsza, podobne poglądy wyznają młodzi ludzie. Mniej więcej rok temu byłam świadkiem dyskusji pomiędzy moją koleżanką Polką – wykształconą, 30-letnią dziewczyną a Polakiem z tego samego pokolenia wychowanym i mieszkającym w Szwajcarii.
– To system jest zły.
– To go zmień ! Przecież w Polsce jest demokracja, władze się wybiera !
– Jak go zmień, nie da się tego zmienić, nie ma żadnego wyboru – można tylko wybrać mniejsze zło !
– To dlaczego sama czegoś nie zaproponujesz ? Weź się do polityki i to zmień, wtedy będziesz realną opcją dla wszystkich, którzy myślą tak samo!
– Co ty ! Czasu mi starcza tylko na pracę, a zresztą, żeby wejść do polityki trzeba mieć plecy, znajomych, poparcie, wyniki….
– I tak pewnie myśli 99% Polaków i dlatego nie ma szansy na zmianę.
Nie zamierzam wieszać psów nad poglądem « nic się nie da ». Jesteśmy społeczeństwem na dorobku i rozumiem całkowicie, że ludzie wolą zatroszczyć się o siebie i swoją rodzinę niż walczyć o zmianę systemu. Może jednak zamiast walczyć o coś wielkiego i trudnego zajmiemy się swoim własnym podwórkiem, swoją własną klatką schodową, swoim blokiem, ulicą, dzielnicą, wsią. Sposobem szwajcarskim – od malutkiej, mini, petit-petit samorządności. W taki sposób świata się nie zmieni, ale można zmienić świat tych wszystkich dookoła siebie.
true that! „chcesz zmienić świat, zacznij od siebie”, niestety niektórzy chyba w życiu tego nie usłyszeli, a nawet jeśli to większość zignorowała… jestem szczęśliwa, że dotarło to do mnie na czas, a Szwajcaria tylko mnie w tym utwierdziła 🙂
w zeszłym tygodniu w Poznaniu wybieraliśmy na co ma zostać przeznaczony tzw. budżet obywatelski – fajna sprawa, coraz więcej osób walczy o swoje pomysły, są petycje, strony na facebooku, powstaje dużo planów dot. ulepszenia miasta, twojego ‚fyrtla’ 🙂
P.S. tęsknię za Szwajcarią, a Twój blog pozwala mi tam zawitać na krótką chwilę i dowiedzieć się co i jak w trawie piszczy – dziękuję!
Właśnie szukałam w głowie tego powiedzenia jako puenta mojego artykułu, ale mi całkowicie wypadło z głowy! „Chcesz zmienić świat, zacznij od siebie” – tak to się dokładnie miało skończyć :D:D:D
Boom! Ja nie w temacie, ale czuję, że muszę poinformować, że pod wpływem (między innymi) tego bloga piszę pracę magisterską o (a to niespodzianka) Szwajcarii! Tyle że ja akurat piszę o konkurencyjności jej gospodarki, ale na tematy społeczne-polityczno-kulturalno-inne też chętnie poczytam :).
Ooooo! Super! Czuję się pozytywnie podłechtana 😀 Tyle, że jeśli piszesz o CH pracę magisterską, to podejrzewam, że to ja się mogę od Ciebie wiele nauczyć, a nie odwrotnie. W takim razie z niecierpliwością czekam na jakieś rewelacje i ewentualnie całkiem konkretne komentarze na temat artykułów na tematy okołoekonomiczne. Może jakiś gościnny artykulik podsumowujący pracę?
Pisząc pracę sam też się uczę o Szwajcarii :). A jakiś artykulik podsumowujący pracę może być, ale do niego jeszcze droga daleeka. Ale dam znać!
No to czekam i mam nadzieję, że dotrzesz do jakiś ciekawych danych!
Czemu mężczyzną? Kobiety nie głosują?