Według mnie, trzeba mieć naprawdę niezłego nerwa, żeby próbować rozmawiać w języku, którego się nie zna w stopniu zaawansowanym. Zawsze podziwiam tych, którzy nauczą się dwa słowa w jakimś języku i już na ich podstawie są w stanie bez mrugnięcia okiem próbować się dogadywać, nawet jeśli mają w zanadrzu znajomość innego popularnego języka. Ja nie z tych niestety. Jeśli mogę wspomóc się angielskim, zawsze to zrobię. Niestety tak się złożyło, że mieszkam i przebywam wśród Szwajcarów, którzy mimo wielu uśmiechów i prób, angielski znają gorzej niż ja francuski, więc to ja muszę grzać moje dendrony mózgowe.
Ja mam niestety tak, że przez moje roztargnienie zdarza mi się dość często przekręcać wyrazy. Najczęściej po prostu potem albo ktoś mnie poprawia, albo się domyśla i nie ma katastrofy. Czasami jednak w tak dziwny sposób się majtnę, że sąsiedzi mają następną pikantną anegdotkę na temat „tej Polki z białego domku”… i wszyscy są szczęśliwi, oprócz mnie rwącej sobie włosy z głowy, jak ja mogłam coś takiego powiedzieć.
Co to było ostatnio? Ah! Sąsiad zapytał, czy coś już wstawiliśmy do naszej nowej altanki. No i Joanna inteligentnie i z polotem odpowiedziała: „Tak, umieściliśmy tam obcokrajowca.” Sąsiad oniemiał i przez moment coś sobie mówił bezgłośnie. Prawdopodobnie jego androny mózgowe próbowały podążać za moją logiką, a ja się zastanawiałam, czy to ja powiedziałam coś nie tak, czy serce właśnie odmówiło posłuszeństwa i mam wzywać pogotowie. Postanowiłam jednak pokazać tego nieszczęsnego obcokrajowca (un étranger – czyt. an etrąże) i co na to sąsiad…. Aaaaa étagère! (une étagère – czyt. ün etażer, czyli półka!) To są takie raczej wyrazy podstawowe i dość niepodobne chyba, dlatego sama nie wiem, jak ja mogłam się niewinna przyznawać sąsiadowi, że w naszym ogrodowym domku na 6 metrach kwadratowych mieszka 25 nielegalnych rodaków, w tym 23 nieletnich.
Sąsiedzi są jednak przyzwyczajeni do moich wybryków językowych i zwykła półka nie jest ich już w stanie wyprowadzić z równowagi. Tuż po wprowadzeniu się postanowiłam pokazać, jaka to ze mnie perfekcyjna pani domu i umyć schody mopem. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. A że schody kamienne to dodatek wody tworzy efekt lodowiska. Więc oczami wyobraźni już widziałam sąsiada z nogą na wyciągu przez moje ambicje. Dlatego karta w dłoń i piszę: Attention! Glissanté! Nie sprawdzałam pisowni, bo w miarę logiczne mi się wydawało, że skoro glisser to się ślizgać, to glissanté to ślisko. No i dobrze wymyśliłam, ale skąd ten akcent mi się wziął? Widzicie (tak dla niewtajemniczonych tłumaczę), glissante się czyta glisąt, a glissanté – glisąteeeeee przy czym akcent nam wyjeżdża w górę tak jakby pytająco i długo. Jednym zdaniem – akcent ma znaczenie! Że coś jest nie tak poczułam, jak usłyszałam chichoty i cykanie aparatów. Nie, to nie japońska wycieczka do Europy 50 miast w 2 dni, ale goście naszych sąsiadów, którzy właśnie tabunami wtaczali się na mokrą klatkę schodową uwieczniając moje dzieło życia. Więc zamiast się zerwać szybko kartkę i udawać, że o niczym nie wiem zaszyłam się w kąciku pod drzwiami nasłuchując, czy nikt nie idzie. I wkroczył. Steve po przyjściu z pracy. Uchachany po same koniuszki brwi, tańcząc sambę i śpiewając: Oooooo glisąteee! w rytm przeboju z lat 90-tych „Chiuaua” niezapomnianego Dj Bobo (notabene Szwajcara). To się działo z jakieś pół roku temu, więc na szczęście już nie śpiewa.
Niestety ma nowe pole do obśmiewania. Otóż pejzażyści nam właśnie postawili altankę w ogródku i ułożyli taras. Po wykonanej pracy jeden z nich –Portugalczyk (bo tutaj w Szwajcarii prac manualnych Szwajcarzy nie zwykli wykonywać) zawołał Madame, żeby Madame mogła obejrzeć i zatwierdzić rezultaty pracy. No i Madame patrzy: żoli kaban, żoli, jak się patrzy, żoli taras, a i zasadzili trawę nawet! Aaaaaaa, vous avez mis le…les…la…les…la….eeeeeeeeee… poussins! Co mniej więcej znaczyło: aaa, zasadziliście kurczaki! Później długo analizowałam, skąd mi się wzięły te kurczaki i doszliśmy ze Stevem do tego, że się po prostu nasłuchałam za dużo jego wywodów na temat tego, że wyrastają nam młode pędy trawki (micro-repousse) i coś mi się skojarzyło…
Apropos kojarzenia w znany tylko mojemu mózgowi sposób – ostatnio oglądaliśmy ze Stevem jakiś francuski program w którym padło zdanie: „Il y a du monde au balcon!” – dosłownie: na balkonie jest mnóstwo ludzi. Zdanie padło w momencie, gdy ani nie było żadnego balkonu, ani ludzi, więc pytam: O co cho cho? Na to mój, że to wyrażenie się stosuje, gdy się widzi roznegliżowane zbyt mocno cycki. Moje rozumowanie było takie: czyli według nich balkony to cycki, jak bum bum! U nas balony, u nich balkony i szafa gra! Nie omieszkałam z tą nowo nabytą wiedzą podzielić się z naszą kumpelą Szwajcarką. Tu należy się chwila wyjaśnienia. Koleżanka Szwajcarka ma jaja jak byk Tadeusza i nie obraża się o byle co. I tak po przyjacielsku lubimy po sobie jechać. „O jak dziś brzydko wyglądasz!”, „Pożyczyłaś koszulkę od babci?”. Wiecie, takie dziewczyńskie wygłupy. Więc na jej stwierdzenie: „Wpadłaś pod kosiarkę?” odpowiedziałam: „Impeccable ton balcon!”, co miało według mnie znaczyć: „Ale cycki”, a znaczyło…. „Znakomity ten Twój balkon”… Dosłowne tłumaczenie, bez przenośni. Koleżanka stwierdziła, że mój mózg doznał sporych uszkodzeń i zapytała, o który konkretnie balkon mi chodzi. Ja zdębiałam. Steve nie potrafił nic wyjaśnić, bo właśnie się obsiusiwał ze śmiechu.
I co się okazało? Że to jest po prostu takie wrażenie: „Il y a du monde au balcon!”. Ponieważ jak dziewczyna chodzi wydekoltowana to wszyscy stoją jak pieńki na balkonach z lornetkami. Nie mogłabym się tego domyślić, bo jak ja chodzę wydekoltowana, to wszyscy zamiast lornetek wyciągają lupy.
Moje koleżanki blogerki niedawno pisały o fajnych pomyłkach językowych, jak ktoś ma ochotę sobie poczytać.
Na przykład Patrycja powiedziała kiedyś, że Polacy nie zwykli pieprzyć się z nieznajomymi. Dosłownie. Haha! Nie byłoby to śmieszne jakby nie to, że ja też kiedyś użyłam słowa „baiser” (pieprzyć) jako całować. A to nasza wina, że całusek to un baiser? Tylko Francuzi, dirty minds, mogą wymyślić coś takiego!
Tutaj francuskie wpadki w pełnym wydaniu:
http://wszystko-co-francuskie.blogspot.ch/2014/01/o-bedach-beznadziejnych-ktorych-nie.html?m=1
Koleżanka Nina (tym razem wpadki niemieckie!) za to pomyliła wyraz Rolladen z Rouladen. Wszystko pięknie, fajnie, jakby nie to, że pierwszy oznacza rolety, a drugi rolady. Nie ma to jak w sklepie meblowym poprosić o 2 metry rolady! Cały tekst wraz z wieloma ciekawymi spostrzeżeniami odnośnie języka niemieckiego pod tym linkiem:
http://polschland.blogspot.de/2014/03/pokaz-jezyk-niemiecki.html
A tutaj wpadki językowe Uli i czytelników jej bloga. Co prawda, to jest mi gorąco i po buźce spływa mi gorzki pot, bo się właśnie dowiedziałam, że na okrągło używam błędu, jaki popełniła autorka bloga. I nikt mi nie zwrócił jak dotąd uwagi. OMG…. Chcecie się dowiedzieć, jakiego błędu?
http://www.sprachcaffe.com/polski/2014/konkurs/francais-mon-amour.htm
Widzę pewne podobieństwo między obcokrajowcem a półką 😉
A propos balkonu, pisałam o tym wyrażeniu: http://francais-mon-amour.blogspot.com/2014/03/expression-il-y-du-monde-au-balcon.html
Nie mogę napisać komentarza, bo leżę pod biurkiem ze śmiechu. Nie tyle z pomyłek, co dzięki Twojemu dowcipowi, ironii i znakomitego pióra.
Pozdrawiam!
(i znów, inspirujący wpis!)
Slicznie podejrzane! Szwajcarów kocham jednak za to, że do językowych pomyłek nie przywiązują tak naprawdę zbyt wielkiej wagi. Każdy mówi jak umie i potrafi i nikt się nie obraża. Takie przynajmniej są moje doświadczenia. Pamiętam Konferencję prasową z ówczesnym ministrem sportu Adolfem Ogi na której witał on szwajcarskich olimpijczyków. „Voici les heros!” powiedział łącząc oba słowa i wyszło coś w rodzaju „Oto nasze zera”. Sala wybuchła śmiechem, ale wiadomo, że niemieckojęzyczny minister ma prawo nie znać wymowy francuskiej.
Z innych pomyłkowych doświadczeń. Koleżanka (Kanadyjka) przyniosła do pracy ciasto i mówi, po francusku, że tym razem, nie włożyła do ciasta żadnych „prezerwatyw”. Zrobiłam się czerwona, zażenowana, i dopiero po sprawdzeniu w słowniku angielskim zorientowałam się na czym polegała jej pomyłka. Owe „preservatives” to były po prostu konserwanty:)))
Hehehehe tym razem my się uśmialiśmy, bo przetłumaczyłam Twój komentarz Stevowi. Steve nawet znalazł filmik Adolfa Ogi z tą wpadką:) Dwa słowa wyjaśnienia: reguła języka francuskiego jest taka, że „h” zwykle jest nieme i według tej reguły czytalibyśmy Własi lezero (Oto zera!) ALE wyraz hero to wyjątek, czyli powinno go się czytać z „h” Własi le hero. I tak od bohatera….do zera 😀
Sadzenie kurczaczków mnie przerosło :DDD
Bardzo lubię twoje wpisy językowe 🙂
Ja też się chacham, chociaż gdybym zaczęła mówić tym, co uważam za francuski, na pewno miałabym jeszcze gorsze osiągnięcia! Czym byłaby nauka języka bez takich cudownych wpadek 😉
Swietnie napisane!! ale sie usmialam 🙂 ostat,io poprosilam w miesnym o koperte z indyka zamiast piersi 🙂 na szczescie w wiekszosci Francuzi sa domyslni 😀 tylko ta mina zawsze jest fajna ” co ona chciala powiedziec :D”
Kiedyś koleżanka poprosiła mnie o pomoc w sklepie, aby raty na jakieś meble załatwić, a ja przecież po kursach niemieckiego, no to oczywiście, że idę, pędzę i co? I poprosiłam o szczury, a nie raty… eh 😉