Niekochane dzieci Le Corbusiera

Czy wiecie komu Polacy zawdzięczają Dworzec Kolejowy w Katowicach (chyba już nieistniejący), czy krakowski Bunkier Sztuki? Tak, to bóg minionego stylu, niekochany i nierozumiany przez większość, uwielbiany przez niektórych, do których na pewno się zaliczają fani japońskich, urbanistycznych horrorów – Szwajcar Le Corbusier.

Po lewej jego pierwsze i najsłynniejsze dzieło – budynek mieszkalny Unité d’Habitation w Marsylii (1952).

Przyznaję, że surowe, betonowe, geometryczne formy nie są estetyczne, ale mogą fascynować swoją potęgą i brzydotą. I, o żywo, tak cudownie nadają się do scenografii, gdzie ze ściany wyłazi porzucona, długowłosa japońska dziewczynka z jednooką lalką.Skąd się to wszystko wzięło? Po zakończeniu 2 wojny światowej zniszczone miasta i budżety państw wręcz błagały o tanie pomysły na budownictwo mieszkalne i użyteczności publicznej. W sukurs przyszedł szwajcarski architekt Charles-Édouard Jeanneret-Gris o psedonimie Le Corbusier, z którego fascynacji surowym, nieobrobionym betonem (béton brut) zaczęły powstawać dzieła powojennej architektury. Dzieła bardzo proste i tanie, pozbawione wykończenia, szare, potężne i groźne. Jeszcze tylko deszczowy, ponury dzień i wymarzona scenografia dla samobójców.

„Usterki rzucają się we wszystkich częściach tej budowli! Nie osłonięty beton ujawnia najmniejsze niedokładności połączenia desek, włókna i zgrubienia drewna, sęki itd. A czyż u mężczyzn i kobiet i nie widać zmarszczek i znamion, haczykowatych nosów, niezliczonych znaków szczególnych?”(Le Corbusier). Styl szwajcarskiego architekta inspirował wielu twórców na całym świecie. Niestety, jak sami dobrze wiemy (komunistyczna architektura powinna ogłosić Le Corbusiera świętym), nieobrobiony beton po latach ciemnieje i koszmarnie się brudzi, a w dodatku nie współgra z otoczeniem i jest nieekonomiczny. Dlatego każdemu wyburzeniu brutalistycznego budynku towarzyszą przyklaski i mieszkańców i sąsiadów.

Sainte Marie de La Tourette niedaleko Lyonu (1960):

Osobiście nie jestem fanką numer jeden Le Corbusiera i jego dzieci, ale przyznaję, że surowa faktura betonu jest fascynująca, tak jak ciekawy zły sen, który się potem pamięta miesiącami. W jaki sposób Szwajcar wpłynął na nowoczesną architekturę? No cóż. Nowoczesne szwajcarskie budynki mieszkalne i użyteczności publicznej wyróżniają się niezwykle prostą formą i kolorystyką. Zwykle jest to po prostu biała lub szara kostka ze szklanymi balkonami, która w swojej formie może przypominać nieco styl śródziemnomorski.

Budynek z 2012 roku z mojej okolicy:

Dla porównania wstawiam zdjęcie nowego budownictwa z Polski. Nawet nie wiem, gdzie to i skąd to. Po prostu w wyszukiwarkę wpisałam „polska nowe budownictwo” i oto, co mi się pokazało na pierwszej stronie:

Ok, przyznaję, nie jest bardzo źle. Ale nowy budynek zwykle się wpisuje w jakiś kontekst. Rzadko się zdarza, że deweloper posiada pole koło lasu w sąsiedztwie niczego blisko czarnej dziury obok trójkąta bermudzkiego. Częściej już musi nowy budynek wpisać pomiędzy 3 komunistyczne bloki, śmietnik i przedszkole. I jeśli stawia czterokolorowy blok z kolumienkami, drewnianym dachem i fantazyjnymi balkonami, to otrzymujemy już dość groźny cios po oczach. Wiem, że z gustami się nie dyskutuje. Szczególnie po wyposzczeniu nas za komuny tym Le Corbusierem. Nikt, kto nie przeszedł grzyba na ścianach, nie domykających się okien, usiłowania ogłuchnięcia, żeby nie podsłuchiwać, co sąsiad spod czwórki robi w toalecie, a sąsiadka pod szesnastki w łóżku, nie tęskni za brutalistycznymi mrówkowcami w kolorze kupy słonia.

I niestety odbijamy sobie to uwielbieniem stylu neoklasycystycznego, czyli kolumienkami, giętą balustradą z różyczkami, amorkami w stylu italo-disko i fefnasto-spadowym dachem. Albo jeszcze gorzej – dociepleniami starych budynków w kolorze zachodzącego słońca przetykanym, kurwa, fuksją. Jeszcze raz, nie lubię, ale rozumiem, jak się 30 lat przeżyło w Le Corbusierze, to na starość trzeba pokazać nawet ufoludkom z kosmosu, że nasza stopa nigdy tam nie postała i przecież pochodzimy z dworku, a nie z szuflandii.

O potęgo prostoty!

Niech mi tylko nikt nie pisze, że my tak mamy, bo nie mamy kasiorki! Jeśli ktoś mi tak napisze, to z góry wysyłam do firmy, która robi dachy, albo kolumienki, wykusze i inne cuda i wtedy pogadamy! Może w taki sposób można zaoszczędzić na projekcie. Ale na pewno nie na wykonaniu.

Prostota nie znaczy bieda. Monochromatyczność nie znaczy nuda. Surowość form nie znaczy brak fantazji. Pogódźcie się, Drodzy Rodacy, ze spuścizną Le Corbusiera i wyciągnijcie z jego idei to co najlepsze, zamiast je zasłaniać koszmarnymi pseudodworkami.

16 komentarzy o “Niekochane dzieci Le Corbusiera

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.