Pewnie po długich i uporczywych kłótniach z wszechwładnymi agencjami nieruchomości niejednemu Polakowi w Szwajcarii wynajmującemu mieszkanie zaświtało to rozwiązanie: a, wezmę kredyt i kupię! I to ja będę kręcił nosem na lokatorów i to ja będę rozdawał karty w tym rozegraniu. Wynająć wynajmie się bez problemu, a i jeszcze będę wybierał i przebierał spośród chętnych, cenę ustalę taką, żeby i kredyt sam się spłacał, i żeby zostało na wygodne życie w Polsce.
W teorii brzmi to super. Nic tylko zebrać zaskórniaki i do dzieła. Tylko, że jak pewnie wiecie, teoria nie ma wiele wspólnego z praktyką.
Zacznijmy od wyboru nieruchomości na rynku. Czy kojarzycie może sytuację na rynku mieszkaniowym w Polsce w roku 2007? To było wtedy, gdy ludzie za kredyty we frankach kupowali mieszkanie na etapie sprzed wbitej pierwszej łopaty. Chłop jeszcze nie wiedział, że jego ziemię chce kupić deweloper, a w planowanym na tej ziemi bloku byli już od dawna skompletowani wszyscy mieszkańcy. Takie buty były. No więc w Szwajcarii mniej więcej sytuacja mieszkaniowa wygląda tak pokrótce jak wtedy w naszej Ojczyźnie. Tyle tylko, że już w 2008 roku w Polsce ludzie zaczęli się budzić z kacem intelektualnym: „jak to możliwe, że frank tak wzrósł?”, „przecież deweloper obiecywał przedszkole w okolicy i dobry dojazd!”, „dlaczego robotnicy nagle zniknęli z budowy?”. W Szwajcarii sytuacja mieszkaniowa mniej więcej od dziesięciu lat utknęła na etapie polskiego roku 2007 i uparcie nie może nadejść ten słynny, wyczekiwany krach.
Co lepsza, większość osób już dziesięć lat temu wstrzymywała się od kupowania, ponieważ uważała, że koniunktura na rynku nieruchomości jest jak balon – w środku pusty, wystarczy szpilka, i balon pęknie. Mniejszość, która kupiła, obecnie prawdopodobnie może śmiało sprzedać swoje mieszkanie/dom, spłacić kredyt i z nadwyżki kupić kilka innych za gotówkę. A też większości decyzja o wstrzymaniu się z kupnem do czasu wybuchu kryzysu śni się po nocach.
W Szwajcarii jakoś nie może nadejść ten kryzys na rynku mieszkaniowym. Nieruchomości schodzą jak ciepłe bułeczki, a wspomnienie o negocjacji cenowej agent zwykle uważa za dobry dowcip. Kupowanie dziury w ziemi? No problemo! Kupowanie nieruchomości w fazie planowania? Oczywiste, bo w fazie budowania zostanie tylko mieszkanie z widokiem na śmietnik!
Pewnie, że jeśli masz ten milion (franków, milion złotych nie starczy Ci prawie na komórkę na miotły) to Szwajcaria zapewni Ci takie mieszkanie, że hoho. Ale jeszcze lepiej, gdy masz sześć milionów! Ale kto ma takie pieniądze? Przecież nie każdy Szwajcar może sobie pozwolić na 6-milionową chatę.
Ano nie każdy. 6-milionowe chaty kupują bogaci Rosjanie, Brazylijczycy, Katarczycy. Wszyscy Ci, którzy chcą cieszyć się stabilizacją, pięknem, dobrą organizacją i doborowym towarzystwem z pierwszej strony listy światowych milionerów. A w dodatku nieco oszczędzić na podatkach – Szwajcaria uprzejmie zaprasza i zamiast zedrzeć więcej niż od zwyczajnych Schmidtów, zgadza się solidnie negocjować. W końcu jeden procent od takiego Johna… Eltona Johna to i tak kilka – kilkanaście razy więcej niż kilkanaście procentów od Ute Buchenwald z Atterswilu.
Przeciwko temu protestuje jednak ta właśnie Ute i jej zwyczajni, szarzy rodacy. Jeśli w końcu ktoś jest w stanie zapłacić te 6 milionów za dom, to w zasadzie dlaczego ceny domów kiedykolwiek miałyby spaść? Przeciętny Szwajcar, nigdy nie był, nie jest i nie będzie w stanie w tym stanie rzeczy pozwolić sobie kiedykolwiek na kupienie swojego kąta.
A co jeszcze, jak ten przeciętny Heinrich na rynku wynajmu musi rywalizować z Franco z Hiszpanii i Benitą z Włoch uciekających ze swoich krajów z braku pracy i perspektyw. I rzeczony Heinrich musi rywalizować z Franco i Benitą również na rynku pracy, walczyć o miejsce w przedszkolu dla swojego dziecka i stać z nimi w korkach dojazdowych.
Taka cena umów bilateralnych, wolnego rynku europejskiego, powiecie. Czy wiecie, że w tamtym roku do Szwajcarii przybyło 80 000 imigrantów? To o połowę więcej niż do potężnych Stanów Zjednoczonych. Takie liczby robią wrażenie. Te 80 000 osób przybyło do Szwajcarii jak do Ziemi Obiecanej, oazy w morzu kryzysu.
Wszyscy teraz trzymamy kciuki za Ukrainę, współczujemy jej i chcemy pomóc. Czy tak samo byśmy byli w stanie przyjąć, przytulić i ugościć te miliony Ukraińców, które w razie wojny uciekną do naszego kraju? Czy zwykłe ludzkie współczucie sprawiłoby, że podzielilibyśmy się z nimi naszą pracą, naszymi drogami, naszymi miejscami w przedszkolach, naszymi mieszkaniami? Czy widzicie tutaj jakąś analogię?
Przynajmniej ci, którzy kupili mieszkania w 2008 roku cieszyliby się, że ich wartość rośnie.