Dzisiaj święto zakochanych, dlatego oczywiście należy napisać artykuł o miłości, żeby jeszcze bardziej dobić samotnych. Ale nie przejmujcie się Kochani, w parze święto zakochanych bywa również całkiem prozaiczne. Dla przykładu, ja dostałam od Steva garnek do gotowania na parze. Wobec tej jawnej i niekrytej deklaracji odwiecznej miłości nie mogę się zdecydować, co mu kupić: płyn do chłodnicy czy nową słuchawkę prysznicową?
Dlatego zamiast opowiadać o kolacjach przy świecach za jedyne 200 franków (bo przecież wszystkie restauracje muszą w ten dzień zarobić), skupię się na szwajcarskich pomysłach na zmniejszenie liczby samotnych serc.
Nie to, że uważam, że Szwajcarom akurat takich pomysłów potrzeba. Ja raczej uważam, że to nam Polakom potrzeba nieco więcej zachęty do flirtów i zorganizowanego poznawania przedstawicieli płci przeciwnej lub własnej w zależności od preferencji. Szwajcarzy (co dziwne) potrafią i zagadać na ulicy i puścić oczko. To my sami barykadujemy się od otoczenia słuchawkami, szybkim krokiem i miną „Jestem taka cooooool!”. Bo przecież to ciasteczko, które na nas zerknęło ukradkiem, na pewno podejdzie i zagada, jeśli zrobię minę na „Nic mnie nie obchodzi, i tak w ogóle to jestem bardzo zajęta!”… W Szwajcarii, przynajmniej w Romandii, nie jest dziwne, że miły pan zagaduje mnie w sklepie, czy mam akurat parę minut na kawę. Chociaż może wybierałam wtedy bakłażany? (Nie zrozumiesz kontekstu tego żarciku, jeśli nie zajrzysz na fanpejdż Szwajcarskiego Blabliblu na fejsbuku.)
Tutaj będzie trochę lokowania produktu, ale nie pod kątem reklamy, ale po prostu żeby dla przykładu podać Wam szwajcarskie pomysły, jak pomóc zapracowanym rodakom znaleźć swoją drugą połowę kopru włoskiego.
Nasi znajomi rzucili właśnie pracę w korporacji i zdecydowali się podążać za marzeniami – otworzyli swoją firmę w Lozannie – Cuisine Adventures. Zaczęło się po prostu od nieformalnych lekcji gotowania dla maksimum 10 osób u nich w domu w przyjaznej atmosferze. Ale wyszło jak wyszło. Okazało się, że te nieformalne spotkania przy ugniataniu ciasta są tak gorrrące, że znajomi już niedługo byli zaproszeni na kilka ślubów w charakterze świadków (no w końcu dzięki nim te śluby). W końcu na pierwszej randce zawsze się wtedy znajdzie jakiś temat do rozmowy i zamiast: „Ile miałaś chłopaków?” można zapytać znacząco: „Ile jajek się dodaje do tego sosu?”. Lepiej brzmi i bardziej dyplomatycznie. Oprócz tego najłatwiej poznać słabe strony drugiej osoby, jak po 5 godzinach gotowania otrzymamy zakalcowaną kichę. (Co prawda, to ja uważam, że najlepsza jest w tym przypadku randka przez internet. Tutaj mam jej przepis: bierzemy dwa komputery typu „trup” – jak ich nie macie to ja z chęcią pożyczę J – podłączamy do bardzo kiepskiego internetu – siadamy obok siebie i próbujemy rozmawiać na tych komputerach – obserwujemy reakcję drugiej osoby – skreślamy ta osobę, jeśli zaczyna 1.płakać i rwać włosy z głowy, 2.rzucać komputerem o podłogę, 3.przeklinać, palić papierosy i parzyć meliskę jednocześnie.)
Wracam do kuchennych spotkań. Otóż znajomi zauważyli w ten sposób niszę na rynku i w zasadzie teraz lekcje gotowania są prowadzane wyłącznie dla singli. I ja zostałam wykolegowana.
Inny pomysł mieli szwajcarscy górale z ośrodka narciarskiego Elsigenalp z kantonu Bern. Górale przeznaczyli dwa wyciągi orczykowe podwójne wyłącznie dla singli, co według dyrektora ośrodka Dominika Honeggera pomoże połączyć przyjemne z pożytecznym. Zawsze łatwiej pomóc się podnieść jakiejś miłej pani, gdy się wie, że nie ma ryzyka dostania w papę od jakiegoś Otella, który ślizga się nieco wolniej. Dyrektor ośrodka sam poznał swoją żonę na stoku, dlatego uznał, że jest to najwyraźniej możliwe. Najdziwniejsze jest jednak to, że dyrektor posiada hotel w okolicy, w którym zaczął wynajmować pokoje na godziny. Czyli albo nie rozumiem jego filozofii, albo jestem już stara i sto lat za… Afroamerykanami i nie rozumiem, jak w dzisiejszych czasach się właściwie poznaje żonę.
Jeszcze bym trochę pofilozofowała Wam tu, ale jedziemy na weekend do spa, a ja taka niespakowana… Czyli wiecie, szczęśliwych Walentynek. Zamiast garnka lodów i łzawego filmu kupcie sobie bakłażana, drogie Panie! Drodzy Panowie, a Wy też sobie kupcie bakłażana i jak zobaczycie jakąś miłą panią, to nim jej pomachajcie! A nóż jest na diecie i się skusi!
Garnek do gotowania na parze z językowego punktu widzenia wydaje się być bardzo trafnym prezentem na walentynki, skoro zawiera w sobie słowo „para” 🙂
Garnek do gotowania na parze i płyn do chłodnic. Rzeczywiście, Szwajacarzy potrafią być bardzo praktyczni :). Myślę, że Steve się z płynu do chłodnic ucieszy, więc jeżeli chcesz mu dopiec, to może kup mu… bakłażana :).
zapomnialas dodac, ze zagaduja lub puszczaja oczko prawie wylacznie chlopaki z maroka czy algierii. szwajcarom daleko do takiej spontanicznosci, niestety 🙂
No, pewnie, że ciemnoskórzy są bardziej otwarci od Szwajcarów, ale za to Szwajcarzy są o wiele bardziej otwarci od Polaków. Tzn. Marokańczyk to szybciej zagwiżdże lub puści oczko, a Szwajcar raczej zagada. Ten Pan ze sklepu to był Szwajcar. No, chyba, że jakiś blond Marokańczyk 🙂
No co, praktyczne prezenty są fajne 😀
Znajomi świetnie wykorzystali niszę na rynku i przynajmniej nie muszą się bać o pracę 🙂 Ciekawa jestem czy w Polsce by to też wypaliło?
Skrzywdziłam biednego Steva, bo dostałam też na Walentynki śliczny naszyjnik. Dobrze, że mu w końcu nie kupiłam tych wycieraczek, czy tam czego:) Wyszłabym na buraka.
Szczerze mówiąc, też się zastanawiam, czy taki pomysł by wypalił w Polsce, ale ja myślę, że my się naprawdę lubimy boczyć na wszelkie zorganizowane formy szukania partnerki/partnera, także nie jestem pewna…
Mnie zagadał Pan z Egiptu haaaa 🙂