Zawsze jak myślę o Rowie Mariańskim, przypomina mi się takie jedno zdarzenie z czasów moich studiów na lingwistyce. Na zajęciach z tłumaczenia ustnego języka angielskiego na język polski mieliśmy takie ćwiczenie, które polegało na symultanicznym tłumaczeniu pewnego nagrania, w którym niestety roiło się od nazw geograficznych. Wiecie, nazwy geograficzne, szczególnie nietypowe, to nie jest coś, co każda osoba znająca język ma w jednym palcu. Moja koleżanka otrzymała tekst o Marianas Trench, co z prawdziwym nerwem przetłumaczyła jako…Szczelina Marianny. To był ten prawdopodobnie czas, kiedy pod wpływem mojego widoku na podłodze dusząc się ze śmiechu, powstał skrót ROTFL (rolling on the floor laughing).
Dzisiaj skupię się w takim razie na szwajcarskiej szczelinie Marianny, czyli na Röstigraben. Röstigraben to niewidoczna bariera lingwistyczna i mentalnościowa pomiędzy częścią francuskojęzyczną a niemieckojęzyczną. Röstigraben tłumaczy wiele nieporozumień na moim blogu. Cytując kilka komentarzy na moim blogu: Rafał : « Z tymi kelnerami, to chyba Pani mieszka we francuskiej części Szwajcarii, prawda ? », albo Maga z okolic Solothurn : « No co ty, Szwajcarzy przecież tylko ziemniaki i ser. » No właśnie. Nie tylko. Albo może tylko, wszystko zależy od tego, gdzie się mieszka.
Mnie również zdarzały się chwile dezorientacji, na przykład, gdy słuchałam kolegi opowiadającego mi, że Szwajcarzy to ogólnie wieśniacy z problemami z higieną osobistą. No cóż, akurat mój osobisty Szwajcar przejawia w tym temacie pewne upośledzenie, ale wynika to raczej z tego powodu, że jest informatykiem, a nie, że jest Szwajcarem. Akurat Szwajcarzy z Romandii są zwykle wypachnieni i wygarniturowani i wyglądają tak, jak w naszych stereotypach zwykle postrzegamy Francuzów. I to takich Francuzów pełną gębą, ę ą, Madam, silwuple! Słowo klucz jest identyczne: „Szwajcar” – natomiast stereotyp różni się w zależności od tego, skąd znasz tych Szwajcarów. Dlatego moi czytelnicy czasami otwierają oczy szeroko ze zdziwienia, gdy opowiadam moje szwajcarskie (ale francuskojęzyczne) historie, a ja nie mogę się nadziwić, gdy ktoś mnie pyta, jak mogę wytrzymać z tym ksenofobicznym, zamkniętym w sobie wieśniakiem z manią wielkości. (Ten ktoś na pewno nie widział Steva, jak śpiewa swoją ulubioną piosenkę przy goleniu: „Dziewczyna bez zęba na przedzie” Kultu.) Mała przerwa muzyczna w takim razie. Czas się zabrać za golenie swoich futer:
Pojęcie Röstigraben powstało w trakcie I wojny światowej, kiedy to mieszkańcy francuskiej części popierali działania Ententy, a mieszkańcy niemieckiej – Sojuszu Trzech Cesarstw na czele z Cesarstwem Niemieckim. Co dziwne, sympatie społeczeństwa pokrywały się dokładnie z granicą pomiędzy częściami językowymi Szwajcarii, tak jakby w miejscu, gdzie istnieje granica pomiędzy częścią społeczeństwa, która mówi po niemiecku, a częścią, która mówi po francusku istniała prawdziwa bariera mentalności, tak jakby były to dwa oddzielne narody.
Przypomnijmy, że Szwajcaria ma cztery oficjalne języki narodowe: niemiecki (74% społeczeństwa), francuski (13%), włoski (6,5%) i romansz (0,5%) (red. dzięki, Moi, za poprawkę!). Dodajmy jeszcze, że część włoskojęzyczna i ten niewielki ułamek procenta mówiący w romansz znajdują się mentalnościowo w niemieckiej części.
Röstigraben po francusku jest nazywane rideau de rösti (kurtyna rösti). Dlaczego granica pomiędzy tymi dwoma obszarami nazywana jest w tak zabawny sposób? Otóż granica przebiega dokładnie przez kantony Berna i Freiburga, skąd pochodzi znana szwajcarska potrawa z ziemniaków, boczku i jajka: Rösti.
Niegdyś była to tradycyjna śniadaniowa potrawa rolników z niemieckiej części Szwajcarii, po drugiej stronie niewidzialnej granicy Röstigraben rolnicy francuskojęzyczni wsuwali bagietki z dżemem. Dziś Rösti jest znane i lubiane przez wszystkich Szwajcarów bez względu na język, jednak nazwa pozostała.
Na czym polega ta różnica mentalności? Tradycyjnie Szwajcarzy francuskojęzyczni są bardziej otwarci i na obcokrajowców i na sąsiadów, i popierają aktywną rolę rady federalnej. Różnicę było widać jasno i wyraźnie na mapie Szwajcarii przedstawiającej poparcie dla inicjatywy ograniczenia imigracji w Szwajcarii z 9 lutego 2014. Linia poparcia dla pomysłu kończyła się właśnie na granicy językowej Röstigraben.
Tak właśnie niestety wygląda każda mapa pokazująca poparcie kantonów odnośnie projektów związanych ze polityką zagraniczną. Dla przykładu wyniki referendum odnośnie zakazu budowy nowych meczetów w Szwajcarii. Zachodnia francuskojęzyczna część mówi: a budujcie sobie i niech Wam na zdrowie wyjdzie. Część niemieckojęzyczna mówi: absolutnie nie ma mowy.
Skąd może się to brać? No tak, nie jest w końcu tak, że jeśli będziemy mówili po francusku, będziemy bardziej otwarci, a jeśli po niemiecku – będziemy bardziej zamknięci. Jest to również granica pomiędzy częścią protestancką, a częścią katolicką. Protestanccy bankierzy z Genewy – notabene miasta Kalwina skupiali się na liczeniu franków, a katoliccy górale z Appenzellu na liczeniu krów. Trochę stereotypowo z mojej strony, prawda?
Nie wiem, czy wszyscy wiedzą, ale pochodzę z Polski B, a nawet C i D, jakby się bardziej zastanowić. I dlatego jestem prawdziwą przeciwniczką stawiania sztucznych granic, kategoryzowania ludzi i poglądów ze względu na miejsce pochodzenia. Oczywiście, zauważam (bo trudno tego nie zauważyć), że Wrocław, Poznań, Kraków, Gdynia przyciągają zachodnie firmy, goszczą fenomenalne festiwale i są jednym wielkim placem budowy i inwestycji, a mój Lublin jest gdzieś z boku, jeśli jest stolicą kultury, to tylko alternatywnej. I żałuję tego po trochu, ale z drugiej strony uwielbiam ten lubelski lokalny koloryt z wyjazdami pod namiot nad Zagłębocze, gdzie kanalizacja jeszcze nie za bardzo dotarła, a Perełka leje się złotym strumieniem. Z zapuszczonymi parkami, gdzie się nie raz i nie dwa wiało przez krzaczory przed policją. Z ludźmi, na których zawsze można liczyć i którzy mają czas się spotkać, a nie gonią gdzieś wiecznie w wyścigu szczurów.
I to jestem ja. Z Polski B. A jednak nie słuchaczka Radia Maryja, o dziwo, nie zamknięta, ksenofobiczna, rasistowska i nacjonalistyczna. Dlatego trzy razy się zawsze należy zastanowić, zanim się kogoś oceni po miejscu pochodzenia.
Wielka szkoda, że nie wypada opublikować mi tutaj komentarzy moich szwajcarskich znajomych, którzy jak jeden mąż po ogłoszeniu wyników referendum antyimigracyjnego zaczęli się po prostu tłumaczyć za decyzję obywateli swojego kraju. Nie tylko: „Wstyd mi, że jestem Szwajcarem”, ale również: „Zrozumcie, w ciągu roku przybyło nam 2 razy więcej imigrantów niż do olbrzymich Stanów Zjednoczonych”.
Z jednej strony stereotypy krzywdzą, jeśli się patrzy przez ich perspektywę na drugiego człowieka. Z drugiej strony jadąc pociągiem z Lozanny do Berna widzi się dość wyraźnie tą niby niewidzialną granicę, która dzieli Suisse od Schweiz. I tylko nieznających tematu dziwi, że rodaczki Ute z Zug i Charlotte z Iverdon porozumiewają się w zupełnie nieoficjalnym języku narodowym Szwajcarii – po angielsku. Twarz Ute i twarz Charlotte – takie dwie twarze ma Szwajcaria.
Szczelina Marianny, hihihi 😀 (stać mnie tylko na taki ambitny komentarz mający wyrażać ogrom mojego rozbawienia…)
Dawno już wypatrzyłam, że jesteś z Lublina, choć pewnie bywasz tam jeszcze rzadziej, niż ja. Ale i tak w jakiś sposób mnie to cieszy 😀
Wybacz, że się w ogóle nie odniosłam do meritum notki, ale przeczytałam z zainteresowaniem (i to na telefonie ukrywanym pod stołem, w czasie gdy powinnam robić coś innego:))
Ty też jesteś z Lublina?????!!!!! No proszę, moje strony (łezka w oku). A z której dzielnicy? (może się okaże, że z mojej!)
napisałam ci na fejsiku, ale na wszelki wypadek uprzedzam tutaj, bo wiadomość mogła trafić do folderu „inne” albo jakiegoś innego zakamarka 🙂
Szeruję jutro u siebie z małym spostrzeżeniem z mojej strony :). Bardzo, bardzo dobry i ciekawy tekst!
O, znakomicie, bardzo czekam na komentarze Polaków z niemieckiej części! Bo jak rozumiem, tam są mniej chciani, niż my tu we francuskiej.
Rozumiem, że po angielsku to mówi te nieujęte w tych procentach 8,5% Szwajcarów, tak 🙂 (tyle brakuje do 100%)?
Za Wikipedią:
Według spisu powszechnego ludności z 2000 roku struktura ludności ze względu na język ojczysty przedstawia się następująco:
niemiecki – 4 801 148 (72,8%);
francuski – 989 606 (13,0%);
włoski – 470 961 (6,5%);
serbsko-chorwacki – 103 350 (1,4%);
albański – 94 937 (1,3%);
portugalski – 89 527 (1,2%);
hiszpański – 76 750 (1,1%);
angielski – 73 422 (1,0%);
romansz – 35 072 (0,5%);
inne – 58 431 (0,7%).
Bardzo dziwne. Na stronie o wielokulturowości znalazłam ta dane, która zamieściłam w artykule i jak ta małpka zamieściłam, nawet nie sprawdzając. Mea culpa. Dobrze, że ktoś policzył. Dzięki!
Takie podziały są krzywdzące, chociaż coś w sobie mają. Tak jak mówi to przysłowie „W każdym kłamstwie jest ziarnko prawdy”.
P.S. Wyobraziłam sobie Twojego Steva śpiewającego podczas golenia polską piosenkę… Wybacz, ale padłam ze śmiechu 😀
Ależ Joe. W PL też mamy Röstigraben. Jak jadę z Centusiowa do rodziców do Europy to przekraczam taką rzeczkę – Przemszę. Zajrzyj sobie do wyników wyborów z ostatnich nastu lat i ujrzysz tam Röstigraben jak malowanie.
Granica między Wschodem, a Zachodem od wieku albo i więcej wciąż jest na Przemszy i ani drgnie. Język po obu jej stronach niby ten sam, jedynie zaborcy byli inni. Ostatnio mostek na DW 780 przez Przemszę wyremontowali i poszerzyli. Czy to pomoże w transferze idei? Czy odbijemy wschodni brzeg Röstigraben-PL, czy też jak dla Czerwonych Diabłów z 1 DP-D będzie to o jeden most za daleko?
Niektóre szwajcarskie miasta mają polskie nazwy i w polskich tekstach nie należy tych nazw unikać. Jeżeli piszemy – Genewa, Berno, Lozanna, to piszmy też – Fryburg, Solura, Szafuza, Zurych, Bazylea, Lucerna. Tych kilku ostatnich miast akurat w tekście nie ma, ale warto wiedzieć.