Ten artykuł nie będzie jak zwykle o moich zwycięstwach i porażkach z językiem francuskim, ani walką Steva z polskim. Ten artykuł będzie o języku angielskim, którego używamy w codziennej komunikacji, a raczej, szczerze mówiąc, o naszej nowomowie na solidnej bazie języka angielskiego, z wieloma elementami francuskiego, polskiego, niemieckiego, szwajcarsko-niemieckiego, a także tymi o niewiadomym pochodzeniu. Dla naszej dwójki angielski jest językiem obcym, a jednak codziennie posługujemy się nim głównie rozmawiając ze sobą. Niestety, mimo że obydwoje mówimy płynnie i bez zastanowienia, nie zawsze mówimy prawidłowo i z sensem. I niestety nie ma nikogo, kto mógłby nas poprawiać, a spędzamy ze sobą tyle czasu, że się rozumiemy bez zbędnego tłumaczenia. I tym samym nasz angielski zamienia się powoli w dziwną nowomowę zrozumiałą w pełni wyłącznie dla dwóch osób na tej planecie.
Naturalnym zjawiskiem jest zastępowanie słów, których nie znam „thing”, „stuff” i „you know”, a w przypadku Steva trochę bardziej kreatywnie: „schnap” i „clumps” (nie pytajcie…). Najgorsze jednak, jak idziemy na zakupy ogrodowe do Hornbacha w celu zaopatrzenia się w sadzonki kwiatków, roślin i drzew. Ja się nawet nie znam na tym w moim ojczystym języku, a po angielsku znam mniej więcej połowę nazw, co po polsku. I nic mi to nie daje! Bo jedyna nazwa drzewa, jaką kojarzy Steve po angielsku to „drzewo”, a kwiatka – „kwiatek”. Dlatego tak mniej więcej wygląda każda nasza rozmowa w sklepie:
– Zapytaj się tego Pana, gdzie są brzozy? Chciałabym zasadzić ją w ogrodzie.
– A co to jest brzoza?
– Takie drzewo z białą korą.
– A co to jest kora?
– Takie coś na pniu drzewa.
– A co to jest pień?
– Noż kurde!!!! Czekaj, gdzie mam ten słownik. Un bouleau!
– No było tak od razu!
…
Albo:
– Czekam na Ciebie pod wierzbą na plaży.
– Gdzie???
– Pod wierzbą.
– Nie ma takiego słowa.
No właśnie. Najgorsze jest to, że Steve z wielką pewnością siebie używa francuskich zwrotów i wyrazów w miejsce słów, których nie zna, albo nie jest pewien. I ja przez 15 minut się zastanawiam, co to tak właściwie znaczyło i przeglądam nie ten słownik, który powinnam.
– Po co mi parasolka, przecież mam capuchon! (?!?)
– Trzeba podlać kwiatki, widziałaś gdzieś arosoir? (????)
Teraz przeczytałam powyższy tekst i widzę, że trochę wychodzę na szaloną mamuśkę, która każe się całemu światu zachwycać, że jej czterolatek zamiast „kaczka” mówi „faczka”… Także teraz o moich złych przyzwyczajeniach.
Co zrobić ze słowami, których nie znam po polsku. Na przykład kwiatek z białymi płatkami, który nam obłędnie pachnie i po francusku nazywa się stefanotis, dla mnie już na zawsze pozostanie stefanem:
– Podlej stefana, kiciu.
Po lewej szczęśliwy stefan.
Ptak w stylu mniejszej kaczki z białym dziwnym łbem to, proszę Państwa, kurka wodna (tłumaczenie dosłowne – po francusku poule d’eau)… I właśnie padłam, bo sprawdziłam na Wiki, i okazuje się, że naprawdę istnieje ptak, który się nazywa kurka wodna i to jest ptak, o którym mowa 😀 Swoją drogę, zawsze, gdy go widzę, zawsze w głębi serca czuję przewrotną radochę, gdy mogę sobie krzyknąć:
– O, kurka wodna!
Poniżej: O, kurka wodna!
Jednak na osobny rozdział zasługuje nasze nadużywanie słowa: schnitzel. Do czego można użyć tego wyrazu oprócz celów kulinarnych? Otóż do wszystkiego. Do określenia swojego zdziwienia / oburzenia: „Holy schnitzel!”, „Schnitzing schnitzel, what a schnitz”, do wyolbrzymienia: „It’s raining like schnitzel”, do okazania swojej dezaprobaty: „You look like schnitzel”, do pokazania różków: „Don’t schnitz with me today!”, pytań realnych „Why are you schnitzing around?” i pytań egzystencjonalnych „Should I schnitz or not schnitz?”.
Pewnie część purystów jest oburzona moimi wywodami na temat kaleczenia mowy ojczystej i angielskiego. Wybaczcie, mimo, że skończyłam lingwistykę, nigdy się nie uważałam za strażniczkę czystości języka. Język to nie muzeum, a słowa to nie eksponaty, których nie wolno dotykać, a tylko spoglądać i podziwiać. Język ma żyć i ewoluować, inaczej umrze. Pozdrawiam i życzę dobrego sznycla!
Jako ogrodniczka nie mogę się powstrzymać, Stefanotis też jest w Polsce nazywany Stefanotisem, a łacińska nazwa też brzmi podobnie – Stephanotis.
Pozdrawiam i czytam dalej, podoba mi się tu 🙂
Moja szefowa, dr nauk weterynaryjnych od czasu do czasu przynosi jakieś schorowane zwierzątko do domu, przeważnie zostawiając już je na stałe. Ostatnio przyniosła w klatce małego ptaszka, ze złamanym skrzydełkiem. Piękny, kolorowy, słabiutki. Skrzydełko zostało unieruchomione taśmą Scotch. Pytam się co to za ptaszek – dostaję odpowiedź : chardonneret … no piękna nazwa jak i sam ptaszek, tylko mnie nic nie mówi. Słownik – nie ma akurat tego słowa. Ale, że ja ze starej szkoły jestem, więc zaraz encyklopedia Larousse, tablice z ptakami. Znalazłam, jest nazwa łacińska. Komputer, wpisuje po łacinie i wyskakuje – szczygieł !!! Powie, ktoś, po co tyle wysiłku, wujek Google zaraz to by przetłumaczył. Tak, ale raz, że lepiej zapamiętałam tę nazwę, dwa dowiedziałam się dodatkowo, że to najpiękniej upierzony z małych ptaszków Europy, że jest 15 odmian szczygła i że żyje od dalekiej północy po północną Afrykę. Mocny koleś!!
Pani blog jest moim niedawnym odkryciem. Z powodu ciąży mam teraz dużo czasu i przyznam, że zaczytuję się, pochłaniam i zasysam każdy artykuł. Odnosząc się do artykułu – sama skończyłam filologię polską i mimo, że w Swiss moje wykształcenie jest mało przydatne – doceniam ekspresję języka. 7 lat temu pierwszy raz przyjechałam do Szwajcarii i dostałam (jeszcze wtedy) od chłopaka prześliczne białe kwiatki, teraz zostałam jaśnie oświecona, że to Stefanotis! Serdeczne dzięki za naprawdę przyjemny czas spędzony na Pani blogu. Pozdrawiam z Montreux!
Pozdrawiam Monika z Morges! Moje Stefanotis już nie kwitnie od jakiś dwóch lat wkurzając mnie niemiłosiernie, bo niby robię wszystko jak w instrukcji, a ono się na mnie dąsa 😀
Akurat stefanotis to po polsku… stefanotis 😉
Widzę jednak, że ktoś mnie już dawno ubiegł z tą informacją 😛